Przekraczanie granic wewnątrz literatury (a także poszerzanie jej terytorium), ooo, kończy się zwykle wyważeniem dawno wyważonego. Zważonego. Skwaszonego. Przetrawionego i wydalonego. Roztrzaskuje się niby o zasoby archiwum, ale także o niemoc czytelnika, który ma sporo innych, nierzadko znacznie bardziej go absorbujących spraw w życiu i naprawdę sporą bibliotekę za plecami, czasami nawet używaną. I nie ma szans, żeby ktoś poświęcił tydzień na to, na co taki wyważający wyważone pisarz poświęcił rok lub lat siedem. A jednak, czasem (niezwykle rzadko) to zjawisko ma miejsce, i wówczas wydarza się coś intrygującego, przedarcie się na kolejną stronę niemożliwego. Coś (choć prawie nic) zostaje ?załatwione?, choć zwykle długo jeszcze nie ma pewności, w jaki dokładnie sposób i w jakiej walucie zostało spłacone. Ale nie ma co narzekać, to są bardzo przyjemne ?momenty?, kiedy ponownie udaje się być czytelnikiem bez reszty.
Także samemu pisaniu, jeśli ma jakąś literacką wartość, towarzyszą zwykle doświadczenia graniczne. Raczej jednak nie powinno się przeceniać tych w sferze biograficznej. Tu prawdopodobnie wszystkie granice już dawno zostały przekroczone, ziemia niczyja rozpoznana i zadeptana, legalne i nielegalne przejścia obsadzone, szlaki o różnym stopniu trudności oznaczone, mapy opracowane i wydane publiczności za niewielkie pieniądze. Mimo to w sferze biograficznej wciąż zwykle dochodzi do spustoszeń. Najgorsze, że w tej jej części niezależnej od aktywności i woli. Myślę tu przede wszystkim o chorobach. Na przykład cierpienie po takim doświadczeniu czasem bywa trudne do uleczenia, a prawie nigdy nie jest znośne. Groźne są nawet książki zawałowe. Ale czy groźne tylko dla ich twórców?
Czytelnik, przy całej mnogości spraw bardziej absorbujących go w życiu, przechodzący mimo wszystko przez literaturę takimi duktami, może także doznać szczególnego sposobu przekroczenia granic, wręcz poszerzenia zastanej rzeczywistości, spuchnięcia własnych intuicji, choć nie odbywa się to raczej w sferze racjonalnej. Czytelnik jednak zwykle czyta z dużo bezpieczniejszej pozycji i z bardziej konkretnych powodów, niż pisarz pisze (jako przykład niech posłuży nierzadki wcale smutek pisarza towarzyszący wydaniu jego książki, wręcz od tego momentu niechęć do niej). Bez żadnej dyskusji czytanie w zestawieniu z pisaniem jest zajęciem o wiele zdrowszym (choć zdarzały się samobójstwa bezpośrednio spowodowane lekturą). A to głównie dlatego, że czytelnik, nawet opętany, nawet ten niejako zawodowy, stosunkowo znacznie rzadziej, krócej i mniej intensywnie bywa czytelnikiem, niż taki (graniczny) pisarz pisarzem.
Jacek Bierut