ffffound.com

ffffound.com

Ze sporym opóźnieniem przeczytałem ?Wojaczka wielokrotnego? Beresia i Batorowicz-Wołowiec. Bardzo sprytnie, niemal po chandlerowsku, skrojona lektura do poduszki. Jest trup, pełno tam różnych motywów, mylnych tropów i ludzi (choć ciekawie mówi niewielu; najbardziej ujęły mnie głosy Orskiego, Łukasiewicza, Krynickiego), ale Wojaczka, takiego jak o nim myślę, niemal tam nie ma. Poznałem go przecież dość dobrze, i to prawdopodobnie dokładnie w taki sposób, w jaki chciał być poznawany, podczas lektury. Przecież nie chciał dla siebie niczego innego; poza tym błogosławionym stanem, kiedy stanie się nazwiskiem na okładkach, na grzbietach, a przede wszystkim skrótem, za którym stoi pewna nienamacalna przestrzeń.

Jeśli potrzebuję sobie ją jakoś zwizualizować, to raczej nie przywołuję z pamięci którejś z opowieści ?przyjaciół? (trochę się tego nasłuchałem) lub któregoś z najczęściej publikowanych zdjęć autora ?Innej bajki?, a obudowuję tę nienamacalną, niejednorodną przestrzeń wyobrażonymi ciasnymi, ciemnymi (zakodowanymi w języku) ujęciami, których poeta nam nie szczędził. Człowiek i jego legenda natomiast jakoś niewiele mnie obchodzą. Nawet tak barwni, jak w tym przypadku. Być może właśnie to jest sensem uprawiania literatury. Przemienianie się w nienamacalną, niejednorodną przestrzeń (w przestrzeni czyjejś).

Wydaje mi się jednak, że żywego Wojaczka widziałem; jako siedmioletni chłopiec na wrocławskim dworcu, gdzie nocny pociąg z Jeleniej Góry do Lublina miał półgodzinny postój. Na tej trasie pociąg dwa razy zmieniał kierunek jazdy i pół godziny we Wrocławiu i w Kielcach to był przede wszystkim czas na przestawienie lokomotywy na drugą stronę składu. Czas postoju we Wrocławiu, mimo późnej pory i przedszkolnego wieku, spędzałem zwykle przyklejony do szyby lub uwieszony na oknie, bo to była przecież okazja do przewietrzenia wnętrza. Wrocław widziany z okna przejeżdżającego pociągu nie sprawiał (i chyba nadal nie sprawia) miłego wrażenia, ale dworzec wrocławski wydawał mi się wówczas miejscem szczególnym, nietypowym, ciekawym. I to nie tylko poprzez architekturę widoczną z peronów, jedyną w swoim rodzaju, jeśli ograniczy się świat do tego jego niewielkiego wycinka, jaki był mi wówczas dostępny. Peroniki między peronami, obłe kioski na peronach, pikowana wzdłuż i wszerz konstrukcja dachu, podwieszane chodniki pod sufitem, drabinki, mnóstwo szczegółów. Ciekawsi jednak wydawali mi się ludzie, ale nie przez swą mnogość, tylko poprzez zróżnicowanie. Ruscy żołnierze, wiejskie baby, faceci z teczkami, inteligenciki-studenciaki, hipisi, damule i eleganciki, robotnicy, obcokrajowcy, kibice, sportowcy, ludzie z bagażem i bez ? podróżni i niepodróżni. Oczywiście nie mam pewności, czy wielka postać w rozpiętym kożuchu, idąca bez bagażu wzdłuż peronu tuż przy moim pociągu i mamrocąca pod nosem tuż obok mojego okna ?jak siłą rozerwany srom?, to Wojaczek. Na pewno bym tego nie zapamiętał, gdyby nie ten srom. Co to jest srom? ? zapytałem i nie dostałem odpowiedzi, ale już dostrzegałem, że to słowo pochodzi z jakiejś tajemnej wiedzy, bo mama zagryzła wargi, a zaspany tato (co to już Wrocław?) zamknął okno przedziału sypialnego i kazał mi natychmiast iść spać. Srom? ? spytał mój młodszy brat, z którym dzieliłem to wiszące łóżko (ale na szczęście nie będę z nim ? jak Wojaczek ze swoim ? dzielił miejsca pod granitowym prostopadłościanem) w ten sposób, że ja podróżowałem z głową od strony okna, a on z głową od strony drzwi, a nogi dla nas obu stawały się utrapieniem. Spytał, jakby chciał się upewnić, czy dobrze dosłyszał. Chyba srom ? odpowiedziałem. ?Siłą rozerwany srom ? powtórzyłem sobie, żeby nie zapomnieć, i nic z tego nie rozumiałem, ale świat wydał mi się przez to ciekawszy, bo dawało się w jego gmatwaninie znaleźć różne takie wytrychy. Potwierdziła to mama, która zwróciła się wprost do ojca w wyraźnym wyrzutem ? widzisz, niedaleko pada jabłko od jabłoni. Czyżby zatem i ojciec był w takie sprawy zamieszany? Czyżby i ja kiedyś będę? ? nie mogłem uwierzyć i jednocześnie byłem pewien, że kiedyś rozwiążę tę zagadkę. I że to będzie coś ekstra.

Spoglądałem ukradkiem przez zamknięte okno, spodziewając się, że dojrzę jeszcze tego osobnika. Pociąg ruszył albo zasnąłem. To niby wszystko.

Czy to był Wojaczek? Prawdopodobnie tak, bo któż inny mamrotałby sobie na wrocławskim dworcu fragment jego wiersza tuż przed Wielkanocą tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego pierwszego. Czy podobał mi się jako człowiek? Gdzie tam. Podobały mi się tylko trzy jego dosłyszane przeze mnie słowa, które po przebudzeniu rano w Nałęczowie z ulgą sobie przypomniałem.

Jacek Bierut