Jako dziecko chodziłem oczywiście do kościoła, teoretycznie więc powinienem coś z obyczajów tu obowiązujących pamiętać. Zabawne jednak, jakie figle może płatać ludzka pamięć. Mimo ogromnej koncentracji nie uniknąłem kilku przykrych faux pas. Częściową odpowiedzialnością za to obarczam zbyt bogatą ofertę edukacyjną współczesnej telewizji, jak również liczne wycieczki fakulktatywne, w których brałem udział podczas wojaży turystycznych po egzotycznych krajach. I tak – zupełnie niepotrzebnie – przed wejściem do kościoła zdjąłem buty. Zbyteczne też było przykrycie głowy jakąś szmatką. Równie nietaktowne okazało się podniesienie ręki zaraz po kazaniu (myślałem, że teraz nadszedł czas na zadawanie pytań). Ale prawdziwą konsternację wywowałem, kiedy ksiądz kropił nas wodą – chichocząc jak oszalały, chowałem się pod ławką. No i w ogóle nie mogłem złapać synchronizacji z resztą wiernych: kiedy oni siadali, ja wstawałem, kiedy oni wstawali, ja klękałem, a kiedy oni klękali, ja robiłem jaskółkę.
[w:] Jarosław Stawirej, Masakra profana, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011.
Zabrzmiało jak kpina.