Świtezianka
Opowiem wam, jak poznałem Marlenkę.
No to może nie będę owijał w bawełnę i od razu wam powiem, że ją zapoznałem na moście. Wbiła z koleżankami i strzelały sobie fotki, przy barierce. Bo z tyłu wielka woda. Lansik. A potem zdjęcia do neta i podpis: byłam, widziałam, wow, mega! No i most też się zrobił trendy, pokazać się na moście było dobrze, każdy tu teraz przychodził. Stoję ja i tak lampię się na nią, jak się pręży do obiektywu, jak się zaleca, jak się wije, Wężyca jedna. Uuu? No i te jej śliczne loczki, takie niewinne, jak sprężynki (nie ma chyba na świecie czegoś, co by mnie bardziej jarało niż loczki). No więc tak sobie na nią lukam i czekam, czekam, ręce mi się, kurcze, zaczynają pocić, tak mi się strasznie ta Wydra podoba. Aż tu, słuchajcie, nagle dzieje się tak, jakby mi ktoś spełnił życzenie, które sobie pomyślałem. Została, Bestia, sama, koleżanki zmyły się na chwilę. Stała i patrzyła na brudną wodę, która się pod nami przelewała. No to wtedy ja cyk, raz-dwa, jestem przy niej i już gadka, pytam, czy jej się tu podoba i co o tym wszystkim myśli. Ona na to, że woda zrobiła na niej wielkie wrażenie i czuje się przy tym wszystkim bardzo mała i delikatna. Tak zaczęliśmy gadać, ale już wiedziałem, że będzie wporzo, że mój wysiłek nie pójdzie na marne, bo to się po prostu czuje. Potem podbiły jej koleżanki, więc się ustawiliśmy na jutro. A co! Ale wy tak sobie pewnie myślicie, że to nic prostszego, jak tylko podejść do panny i tak, bez pardonu, zagadać, ustawić się na spotkanie i jeszcze do tego numer wziąć (dla pewności, żeby potem nie było gadania, że byłam, ale jakoś cię nie widziałem ? bo wtedy wystarczy zadzwonić). Żebyście wiedzieli, ile to trzeba się naprzełamywać, nazbierać w sobie, żeby w tym jedynym, najważniejszym momencie mieć jaja i podejść. Można by o tym całkiem grubą książkę napisać, jakby ktoś umiał pisać książki.
Tak to się zaczęło, na tym moście. Ja już na most wcześniej sobie chodziłem, obczaić stan wody, bo jak tak długo padało, to się zaczął podnosić. Ale wtedy było zupełnie pusto. Ni człeka. Tylko kiedy powiedzieli o powodzi w telewizji, to, ocho, od razu na moście zaczęło się robić gęsto. Im więcej wody, tym więcej luda i tym głośniej o tym w TV ? klar? Poprzychodziły rodzinki, ze smarkaczami, także dużo młodych, goście na rowerach, na deskorolkach, kolesie zaczęli zabierać na most swoje panny, no i wiadomo, sporo typa schodziło się wyłoić browara, w takich oto okolicznościach przyrody. No i cały czas zatrzymywały się na moście fury, bo ci za kółkiem też chcieli luknąć na wodę, przez co robił się straszny młyn.
No, ale wracam do Marlenki. Więc spotkaliśmy się następnego dnia, tak jak się ustawiliśmy, na moście. Nie musiałem tyrkać i pytać, gdzie się podziewa. Przyszła sama, Bestia, bez koleżanek. No po prostu, no ja pierdolę, jakbyście ją zobaczyli, to by wam nogi zmiękły. Tak jak mi! Chodziliśmy po moście w tę i nazad i gadaliśmy o tym, co się działo pod nami. A działo się niemało, kotłowała się ta woda, co wyglądała jak rzadka sraczka. Kiedy powiedziałem Marlence jak niszczycielską siłę ma ten żywioł (o wodę, rzecz jasna, chodziło), o, to mnie aż za rękę złapała. Ze mną jesteś bezpieczna, Maleńka, pomyślałem, ale nic nie powiedziałem, tylko poszliśmy na koniec mostu, gdzie stał gość, co sprzedawał watę cukrową. No więc kupiłem jedną Marlenie. Strasznie się cieszyła, ta moja Sarenka.
No i nazajutrz też się spiknęliśmy, to było raczej jasne. Tacy się zaczęliśmy robić nierozłączni. Na moście było już tak dużo typa, że do najciekawszych miejscówek ustawiały się kolejki. Te najciekawsze miejsca (myśmy na nie mówili ?bazy?) to były przy brzegach i na środku, gdzie widać było największe wiry i woda szła najszybciej. Kurde, serio, to robiło wrażenie, żebyście wy to widzieli. Niejednemu pała zmiękła na ten widok straszny.
Na moście ustawili stoiska z lodami i słodkimi bułkami. Był też gość, co sprzedawał balony. Tak sobie pomyślałem, że chyba kogoś nieźle w cymbał pogrzało, żeby tu takie rzeczy stawiać. Ale jakoś mi to wszystko zaczęło razem grać. Tak jak kiedyś się lampiłem, jak stawiali nowe budynki na parafii i na początku nijak to nowe ze starym razem dobrze nie wyglądało, ale potem oblukałem jeszcze raz i jeszcze i już nawet git było. Tak normalnie, po prostu.
Tego samego dnia, wieczorem, gadali w TV, że pociska do nas fala kulminacyjna i że będzie ona przepływała przez miasto przez całe dwa tygodnie, bo jest zajebiście wielka. Ależ mnie to wzięło? Od razu telefon do Marlenki, żeby jej powiedzieć. Malutka, krzyczę (bo już wtedy zupełnie na ty byliśmy), czternaście dni będzie szła wielka woda przez miasto! Wtedy ona ucieszona mówi, że weźmie sobie urlop, bo akurat ma jeszcze dwa tygodnie do wykorzystania i spędzimy go razem, na moście. No po prostu sielaneczka, panie i panowie!
Na moście zrobiło się tak dużo luda, że musiały wejść dodatkowe jednostki Straży Miejskiej (mówię wam, przynajmniej tyle dobrze, że nie pały, bo tych to już całkiem nie dzierżę). Mundurowi stanęli na tych naszych bazach. I wyobraźcie sobie, że zrobili tak, że trzeba było kupić bilet, żeby stanąć w kolejce i potem z baz wodę obczajać! Ku mojemu zdziwieniu, kolejki nic się przez to nie zmniejszyły, a nawet trochę urosły. No dobra, tak pomyślałem, nie ma co, te tikety nie są przecież takie drogie. Mundurowa powiedziała mi, że kasę z biletów dadzą na naprawę dróg. Ta, już to widzę, zapłacę, ale przynajmniej nie wciskajcie mi ciemnoty.
Między kolejkami ustawili się poprzebierani ludzie, tacy jak na rynku, którym się rzuca drobną kasę. Więc tak sobie z Marlenką idziemy, no i ja patrzę, a jeden koleś przebrał się za ponton. No patrzcie go, kurwa, ten to dopiero był pomysłowy! Dobra, mistrzu, powiedziałem do niego, masz zyla, bo mnie rozbroiłeś. A jej najbardziej się podobał kolo, co się za Neptuna przebrał i cały się wysmarował na niebiesko. Szybko ją jednak od niego zabrałem, bo miał gość gołą klatę, a co się ma Panna gapić na nieswoje muskuły, chociaż tak wam powiem, że jednak mi to by raczej nie podskoczył, ale zawsze na zimne dmuchać.
Poza tymi przebierańcami, zaczęły przychodzić też parki, co się sobie oświadczały. Coraz tej zarazy więcej się robiło. Jakoś tak tandetą od tego wiało, ale Marlenka się za każdym razem przy tym wzruszała, jak ludzie stawali w kółko, a w środku gościu przed panną klęczy i nakłada jej pierścionek. Okej, laski tak mają, że na takie coś lubią sobie czasem popatrzeć. Jak na te pieprzone seriale. A już zupełna jazda była, jak któregoś dnia jedni ci oświadczeni-narzeczeni wzięli ślub moście. No, chajtnęli się! Serio! Najpierw powiedziałem Marlenie, że co to, to nie, pierdolę, wychodzę, a właściwie to idę stąd. Ale ona tak się na mnie lampiła tymi swoimi oczkami i tak loczki sobie podkręcała, kiedy prosiła, Bestia jedna, że się zgodziłem i zostałem. Niech jej już będzie. No i wyobraźcie sobie, wy moi kochani, że wszyscy ludzie, co przyszli się na wodę pogapić, też we mszy uczestniczyli. Ja tam do kościoła nie chodzę, ale elegancko razem z nimi, tu krzyżyk, tu uklęknąć, tak jak mnie kiedyś Staruszka-Matka uczyła. A pod nami ta paskudna breja się toczyła. Kiedy się młodzi pocałowali, to się to moje Dziewczę aż popłakało. I sama mnie też, pierwszy raz, pocałowała. Aż żem pomyślał, że to był złoty pomysł z tym ślubem tutaj.
No, ale powiem wam, że tak naprawdę, to tak zupełnie się do mnie przekonała kiedy indziej. Bo raz przepływał pod mostem trup. Serio: sztywniak, denat! Ale się wtedy działo! To wam mówię, że jak tylko ci, co stali dalej w kolejce, usłyszeli o tym trupie, to od razu zaczęli się cisnąć do barierki, na bazy. Aż mundurowi wbili w ten kocioł, żeby było spokojnie. Myśmy stali daleko, choć, do nędzy, mieliśmy przecież wykupiony karnet, za co, według mojej skromnej opinii, powinniśmy mieć pierwszeństwo do oglądania wszystkiego. No ale takie życie. Więc się zaparłem i napiąłem, żeby ten motłoch nas nie pchał. I wtedy, no, właśnie tak, wziąłem Marlenę na barana, żeby mogła sobie na spokojnie truchło pooglądać. Jak zeszła, to była cała zielona, jak jakiś glon, ale patrzyła na mnie jak na obrazek. Sie wie, nie jestem w końcu jakiś tam przecineczek.
No i tak, czas nam płynął miło na moście, a pod mostem płynęła fala, zajebiście długa i jeszcze bardziej syfiasta. Byliśmy tam z moją Żabką całe dni. Jak się robiło ciemno, to niestety, trzeba było spadać na chatę. Ale komuś nagle zaświtało, żeby puszczać wieczorem muzę, żeby na moście naszym można było zostać dłużej i żeby było git. Tyle, że puszczali tylko jakąś flegmę, bo mundurowi powiedzieli, że jak muza będzie jak trzeba, to wszyscy zaczną skakać i pogować i most się rozpierdoli. Eh, powiem wam, ciężko, ale co zrobić ? tańczyliśmy same wolne. To było mega romantik, jak wpierw oglądaliśmy zachód słońca, a potem ściskaliśmy się do tej smętnej muzyki. A pod nami szum wody ? to wszystko strasznie się Marlence podobało, a skoro jej, to siłą rzeczy też i mi.
A raz to przyjechał na most taki jeden elegancik, piosenkarz, co go nawet całkiem lubię. Jak się ludziska dowiedziały, to ło ho ho, taki się młyn zrobił, bo taka gwiazda im zaśpiewa. No a ja z moją Małą w pierwszym rzędzie, klasa, prestiż, bo mi wreszcie zaczęli respektować karnet ? pan płaci, pan wymaga. Marlence udało się nawet wziąć autograf! Tylko niepotrzebnie po koncercie ten gość zapodał coś o wyborach: na kogo dobrze jest głosować. No, kurwa, no jak to tak, no niech on skuma te okoliczności: jak można mówić o wyborach, kiedy tu taki żywioł pod nami i taka katastrofa wzdłuż biegu rzeki.
I jeszcze tylko wam powiem, na ostatek, że się raz tak zdarzyło, że ustawili telebim, jak się nasz wielki polski kafar naparzał w nocy z jednym takim wielkim karkiem z USA. I dostał bęcki, sążne baty. Kwitliśmy na moście prawie do rana, bo to przecież różnica czasów, jak walczyli w Ameryce. Ludziska były mocno smutne. Ale nie ja, ja to tak po prawdzie miałem głęboko w tyle, bo mi Marlenka położyła łepek na ramieniu i tak słodko spała.
Wiecie, no to właściwie tyle w tym temacie.
Tylko chcę wam powiedzieć, już zupełnie na koniec, że jakoś mi trochę nieswojo, jakoś tak dziwnie. Bo ogólnie to strasznie fajnie i zajebiście. Ale jednak w TV gadali, że się fala już za dwa dni skończy. Tak ten czas szybko popierdala. No i dlatego tak jakoś nie tak. Bo nawet już tu na moście innych ludzi z Marlenką znamy i cześć i dzieńdobry sobie mówimy. Nie śmiejcie się, ale się z nas taka jakby rodzina zrobiła. A ta fala to się przecież wiąże z moją miłością do Marlenki. (Nawet wam powiem, że ją zacząłem Świtezianka nazywać, bo mi ją przecież woda dała). Ale co jak woda odejdzie? Co jak się powódź wyczerpie? To się może na naszym związku odbić, tak sobie myślę. Widzi mi się to tak, że im mniej wody będzie, to tym mniej się z Marleną będziemy kochać. Kurde, wiem, że pierdoły gadam, ale co mam poradzić, że tak to obczajam? Chociaż przecież nic się na to nie zanosi. Kiedyś mi Staruszka-Matka mówiła, że jest jedna taka piosenka, co jak ją słyszy, to jej się przypomina pierwsza randka z ojcem. Wiecie, u mnie jest tak z tą wodą i z tym, co tu, na moście. I ja bym bardzo nie chciał, żeby to się skończyło.
Strzała.
Jakub Tabaczek – Rocznik 1984. Mieszka i pisze we Wrocławiu. Publikował w „Twórczości”, „Studium”, „Wakacie”, „Arteriach” oraz „Wędkarskim Świecie”.
Powodziowe lawstory z socjologicznym dziabnięciem i dziarą trzech pasków na dresie. O!
Kiedyś grałem w kosza. W Bielawie. Umiałem wtedy biegać, no i grać to mniej, raczej grzałem ławę, ale w każdym razie pojechaliśmy do Kłodzka w 1997 parę tygodni po Wielkiej Fali. A tam, wiecie, glony na ścianach, wilgoć, wszystko zbryzgane breją. I żeby tym ludziom nie było tak łatwo to chłopaki z naszego pekaesu krzyczeli do tych z Kłodzka, co po chodnikach sobie chodzili: „Jak się panu powodzi po powodzi?! Jak się pani powodzi po powodzi?!”. Okrutny wiek.