Pan pisarz
Ulubiłem sobie ten spożywczak, chociaż na mojej ulicy jest ich kilka. Tutaj pod obcobrzmiącą nazwą skrywa się kwintesencja swojskości: parę regałów, dwie kasy, panie w fartuchach myją podłogę albo piją kawę albo zmieniają rolki papieru w swoich maszynach, więc stoisz z pełnym koszyczkiem, i czekasz, i podtrzymujesz rozmowę, o ile rozmową nazwać wymianę niewybrednych żartów i prostych odzywek, które mają wywołać krótki śmiech. Po dwóch latach czułem się tam jak u siebie, ale w końcu nastąpiła katastrofa. Pewnego dnia płacę za zakupy, jak się należy, a tu nagle wyskakuje jakaś dziewczyna i pyta, czy może sobie zrobić ze mną zdjęcie. Najpierw nie zrozumiałem i pomyślałem, że ja jej, ale nie, chodziło o to, żeby nam ktoś. ?Pan jest tym pisarzem, tak? Pan Franczak??. Przytaknąłem i zarumieniłem się przepisowo, pan Adaś wyszedł zza kasy i strzelił nam fotkę, a reszta personelu patrzyła ciekawie. Od razu poczułem, że będzie z tego temat! I nie pomyliłem się. Nazajutrz (kupowałem piwo), usłyszałem: ?no, widzę wena nie opuszcza?. Dwa dni później (piwo, wino, papierosy): ?ooo, to będzie długi poemat?. Innym razem (bułki, jajka, ser): ?trzeba jeść, będzie pan silny jak Sienkiewicz!?. I tak w kółko, bo wszystko jest pretekstem do żartu, a łatka pisarza jest nad wyraz zabawna. Spotykam w tym sklepiku Shutego, który mieszka po sąsiedzku ? i zazdrość mnie zżera, bo jego nie zdekonspirowano, więc robi zakupy incognito.
Szacun i respekt
Ta sytuacja przypomniała mi, nie wiedzieć dlaczego, wszystkie nieudane wyjazdy i poronione projekty tzw. artystyczne (może przez tę dziewczynę z aparatem, przez jej nagły pojaw i równie nagły znik, bo jednak przyzwyczaiłem się, że nikt nic nie czyta, a jeśli czyta, to nie rozumie, a jeśli rozumie, to zaraz zapomina… a może przez ten superodkurzacz, bo i tutaj jakaś żałość śpi…). Przypomniało mi się, jakby dla równowagi, wszystko to, co niefajne było, kulawe, niedorobione… Pięć osób na spotkaniu autorskim w Paryżu (w tym dwoje dzieci) i to, jak musiałem się wykłócać o pieniądze w Berlinie (gdzie postawiono puszkę, co łaska dla artysty, ale nikt nie był łaskaw), a najbardziej przypomniało mi się moje czeskie tournnée. W Brnie pojawiły się trzy osoby (znajomi organizatorki ze studiów), a w Pradze zero (nie było żadnych informacji, nawet właściciel lekko się zdziwił na nasz widok). Kiedy w Brnie czytałem coś swojego tym trzem doktorantom polonistyki, przepijając do nich w międzyczasie Staropramenem, Pio ? bo i on tam był ? stał w drzwiach. W pełnym rynsztunku, gotowy do wyjścia, wściekły ? bo to wszystko do chuja niepodobne ? dotknięty i urażony. W pełni go rozumiem, bo artysta wymaga szacunu, tudzież respektu, tak w Polsce, jak i poza granicami kraju.
Superpalinodia
Nota bene, ze Sławkiem mam na pieńku. Końcem grudnia pożyczałem od Basi superodkurzacz, wiedziałem, że Basia mieszka nad Shutym ? i wychodząc od niej z najnowszym modelem wodnego urządzenia ssąco-czyszczącego miałem dziwną pewność, że go spotkam. I rzeczywiście: on z siatką pełną jabłek, z winem, a ja z pojemnikiem, rurą i tuzinem szczotek. Poczułem się jak bohater jego opowiadania i już-już miałem coś mówić o świątecznych porządkach, kiedy on wypalił: – Słyszałem, że piszesz o mnie negatywnie. Poczekaj, ja też napiszę o tobie negatywnie! Zrobiło się niemiło, bo to rzeczywiście nie fair pisać negatywnie o koledze, i nic nie odpowiedziałem, zamurowało mnie. Zresztą teraz też nie mam żadnej odpowiedzi, nic nie tłumaczy mojego czynu, pozostaje mi jedynie iść w zaparte. Dlatego niniejszym odwołuję wszystko, co napisałem dotąd ? o Shutym i nie tylko ? a także wszystko, co napiszę w przyszłości. Na wszelki wypadek.
Już słyszę oburzony głos (wewnętrzny): – Ależ to nie poważne! Skoro tak, to po co piszesz? ? Odpowiedź zależy ściśle od wybranej topiki! ? rzucam półgębkiem (duszy mojej). ? Do wyboru mamy, jak wiadomo, dawanie świadectwa, ocalanie, pokrzepianie serc, podawane dłoni, rozmawianie, interweniowanie, dekonstruowanie, dywersję, błaznowanie, tudzież tysiąc innych metafor, trafiających nieomylnie w sedno. ? Ale jaka jest prawda? ? Prawda jest piękna, a piękno to dobro. ? I to mają być ?Kwiatki zła??!
Ars poetica (?!)
A właśnie że odpowiem na to pytanie! (Z tym, że będzie to odpowiedź na 19 czerwca 2009 roku, na wczesne popołudnie w ogródku Lokatora, na duszną, przedburzową aurę, na mój ból pleców, Camele Blue i przesłodzoną kawę.). Moje pisanie żywi się prastarą mrzonką, że można odegnać precz mamidła i zobaczyć coś, co przesłaniały, a co objawi się w międzysłownym okamgnieniu. Nic na to nie poradzę, naiwne to i staroświeckie, szkoda gadać… Ponadto wiem, że po zniknięciu fatamorgany otwiera się pustynia, piaskowa wydmuszka, i pozostaje mi jedynie pełznąć przez ten wydmowy pejzaż, licząc na kolejne złudzenie optyczne, na przemian narzekając na bezkres i zachwycając się jego nieludzkością… I wtedy właśnie, gdy wczuję się w ten heroiczny beduinizm, robi mi się wesoło. Na to też nic nie poradzę: zaczynam chichotać, rechotać, ogarnia mnie niepohamowany śmiech? Ogarnia mnie i że tak powiem, ogarnia za mnie? pojmując na swój sposób to, co wymyka się wszelkiej powadze. I tutaj dopiero zaczyna się literatura.
Dementi
Nie wiem, dlaczego zmuszam się do takich deklaracji, skoro w chwilę potem myślę już trochę inaczej. Dziś na przykład (22 czerwca, późny wieczór w moim mieszkaniu, piwo Lech, świeżo po lekturze najnowszego ?Le Monde Diplomatique?), uważam, że literatura pełni ważne funkcje społeczne, a nawet emancypacyjne. Co więcej, nie kłóci się to wcale z moimi poprzednimi wynurzeniami, choć nie do końca pozwala się z nimi uzgodnić. Zamiast zgniłego consensu powstaje (saluta, Ernesto!) ożywczy dyssens i dlatego pisałem dziś powieść, słysząc gdzieś w tle tę kłótnię, cichą a jednostajną niczym szum eteru. Sam się ze sobą nie zgadzam, niezgoda generuje wysokie napięcia, ja zaś staram się przekazać tę nadwyżkę energii słowom.
Ale i tu nie obejdzie się bez ?ale?, bo niekiedy przychodzi spadek napięcia, zluzowanie, łatwe przepracowanie i szybkie przebolenie. Wtedy sam sobie odpuszczam i powierzam się (przyjaznym nagle) żywiołom mowy. Popadam w stan mediumiczny, przemawia przeze mnie mowa, pisze mnie język, ja zaś ze zdumieniem i niedowierzaniem przyglądam się opowieści, która wychodzi spod mojego pióra… Opowieści, dla przykładu, o muzyku, który wynalazł na własną rękę klucz wiolinowy. I którego permanentny brak pieniędzy zmusił do głośnego eksperymentu: nagrał trzygodzinną płytę w 20 minut. Musiał śpiewać bardzo szybko, ale po 9-krotnym zwolnieniu wyszły z tego nastrojowe ballady. A potem mi się przypomina, że wymyślałem tę historyjkę (?) z Tadkiem, który potem pojechał do Tokio i słuch o nim zaginął, bez którego ten tekst by nie powstał i którego w tym miejscu, korzystając z okazji, że jestem drukowany, serdecznie pozdrawiam.
Jerzy Franczak, ur. w 1978 roku, prozaik, eseista. Opublikował m.in. zbiory opowiadań ?Trzy historye? (2001) i ?Szmermele? (2004), powieści ?Przymierzalnia? (2008), ?Nieludzka komedia? (2009), tom esejów ?Grawitacje? (2007) oraz dwie rozprawy o literaturze nowoczesnej. Wykłada w Katedrze Antropologii Literatury i Badań Kulturowych UJ. W TVP Kultura prowadzi program o nowościach wydawniczych ?Czytelnia?. Więcej: http://franczak.wydawnictwoliterackie.pl.
Pan pisarz – na szczęście krytycy nie mają tego problemu, są nierozpoznawalni w spożywczakach, mięsnych, w pasmanteriach. Heh.
To jeszcze nic, bo ze sklepu łatwo jest wyjść. Gorsze są długie rozmowy z sąsiadem na klatce schodowej, bo akurat udało mu się przydybać cię w windzie 🙂
Albo w konfesjonale!