– Osiemnaście lat mija od czasu, gdy po raz pierwszy usłyszałem tę muzykę. Pamiętam, że było to w pogodną letnią noc, bardzo podobną do tej, ale później. Szedłem przez las, sam jeden. Pamiętam także, że byłem bardzo przygnębiony, bo jeden z moich synów zachorował i baliśmy się, że go utracimy. Cały wieczór siedziałem przy jego łóżku, a moja żona spała, czuwała bowiem przy chłopcu poprzednią noc. Siedziałem więc, a potem wyszedłem zaczerpnąć świeżego powietrza, dzień bowiem był bardzo upalny. Gdy zatem szedłem zamyślony pod drzewami, usłyszałem muzykę w oddali i pomyślałem, że to Claude gra na flecie, bo często grywał w pogodne wieczory siedząc u drzwi chaty. Ale gdy doszedłem do jakiejś polanki (nigdy tego nie zapomnę!) i stanąłem patrząc na blask zorzy jaśniejący wysoko na niebie, nagle usłyszałem te dźwięki. Były nie do opisania. Brzmiały jak pienia aniołów i spojrzałem znowu w górę, jakby spodziewając się, że ich tam ujrzę. Wróciłem do domu i kiedy powiedziałem, co słyszałem, wszyscy się ze mnie śmiali i mówili, że pewnie usłyszałem pasterzy grających na fujarkach, i nie mogłem ich przekonać. Ale w kilka dni później moja żona sama usłyszała owe dźwięki i była równie zdziwiona jak ja, ojciec Denis bardzo ją przestraszył mówiąc, że to muzyka, która ją ostrzega przed śmiercią jej dziecka, i że ta muzyka często rozlega się w domach, w których ktoś ma umrzeć.
[w:] Ann Radcliffe, Tajemnice zamku Udolpho, przeł. Wacław Niepokółczycki, PIW, Warszawa 1977.