Czasownik „czytać” nie znosi trybu rozkazującego. Niechęć tę dzieli z kilkoma innymi: z czasownikiem „kochać”, z czasownikiem „marzyć”…
Rzecz jasna, zawsze można spróbować. Proszę bardzo: „Kochaj mnie!”, „Marz!”, „Czytaj!”. „No, czytajżeż, na litość boską, rozkazuję ci czytać!”.
– Idź na górę do swojego pokoju i czytaj!

Efekt?

Żaden.

Dzieciak zasnął nad swoją książką. Ni z tego, ni z owego okno wydało mu się szalenie zachęcająco otwarte. Przez nie właśnie odleciał. Żeby uciec przed książką. Wystarczy, że uchylimy drzwi do jego pokoju, a zastaniemy go przy biurku i grzecznie zajętego czytaniem. Nawet jeśli zakradniemy się na paluszkach, i tak usłyszy nasze kroki spod cieniutkiej powierzchni swego snu.

– I co? Podoba ci się?

Nie powie, że nie, to byłaby zbrodnia obrazy majestatu. Książka rzecz święta, jak można nie lubić czytać. Nie, powie nam, że opisy są za długie.

Uspokojeni wrócimy przed telewizor. Może się wręcz zdarzyć, że ta uwaga wznieci pasjonującą dyskusję między nami a nam podobnymi…

– Uważa, że opisy są za długie. Trzeba dzieciaka zrozumieć, to epoka audiowizualna, co się dziwić, dziewiętnastowieczni pisarze musieli wszystko opisywać.

– To jeszcze nie powód, żeby opuszczał połowę stron!

Nie wysilajmy się, dzieciak i tak już z powrotem zasnął.

 




[w:] Daniel Pennac, Jak powieść, przeł. Katarzyna Bieńkowska, Muza, Warszawa 2007.