Mgnienie oka
Czy krytykowi wolno dawać dowód swojego lenistwa (lub, by ująć to delikatniej, nadmiernej opieszałości)? Jeśli tak, zdaje mi się, że to właśnie chciałbym osiągnąć w poniższym tekście; na marginesie sugerując jedynie, że tylko taki dowód może niejednokrotnie ocalić warte zachowania pomysły i stać się jednocześnie wyrazem krytycznej szczerości.
O pomysłach chciałem bowiem napisać; a konkretnie ? jak sugeruje tytuł ? o metaforach i komunałach. Nieco bardziej precyzyjnie: o wartych wykorzystania bądź zbyt rzadko wykorzystywanych przez krytyków metaforach i nadużywanych czy niepotrzebnie wykorzystywanych komunałach, ogranych formułkach.
Zdarzają się frazy ? podpatrzone w wierszu, w artykule prasowym, podsłuchane w radiu czy podczas akademickiej dyskusji ? które ma się ochotę ?na surowo?, bez przygotowania i obrobienia przyłożyć do jakiejś książki, autora, zjawiska literackiego. Takie, które ? na poły tylko świadomie ? jednocześnie wyrażają przeczucia czytelnika i niosą je dalej, głębiej w tekst, samą potencjalnością kalamburu rozszerzając horyzont lektury. Zjawiają się znienacka i nie usprawiedliwiają w żaden sposób swojej niespodziewanej obecności. Te frazy mają, rzecz jasna, swoje straszne i komiczne ? literacko makabryczne ? przeciwieństwa: idiomy i zbitki do cna zużyte, wyprane, wyzute z ostatnich śladów poetyckiej enigmy.
Zastosowanie zarówno jednych, jak i drugich, jest różne. Czasem stają się wręcz podstawą krytycznego programu bądź etykietą przyklejoną na stałe do konkretnego autora; zostają wyabstrahowane do postaci motta lub nagłówka, przekute w temat literaturoznawczej debaty, powracają na łamach gazet i w salach akademii. Od nich swoje nazwy wywodzą nurty, szkoły, kierunki; one stają się podstawą nowych klasyfikacji. Jednak taki los spotyka tylko niewielką ich część ? większość nie staje się nawet fundamentem pojedynczego tekstu czy rozmowy, pada niejako przy okazji (choćby przy okazji recenzji), na marginesie lub w podsumowaniu krytycznoliterackiego szkicu, jako naturalna ? zbyt naturalna ? konkluzja. Jeszcze inne zjawiają się tylko po to, by zaraz zniknąć ? odciskając w głowie swojego tymczasowego gospodarza ślad raczej samą nieuchwytnością niż konkretnym kształtem i ciężarem.
Poniższy szkic – jak i te, które po nim nastąpią – jest próbą wyłowienia, pochwycenia i wstępnego przedstawienia (wprowadzenia? rozwinięcia?) jednej z takich fraz.
***
Przeglądając w ramach wakacyjnego nadrabiania zaległości otrzymane od Jacka Gutorowa „kserówki” z wierszami Simona Armitage’a (poety zdecydowanie zbyt rzadko tłumaczonego i czytanego w Polsce) trafiłem na utwór, który mrugnięciu oka – nagłemu zamigotaniu światła w źrenicy, ruchowi powiek – nadaje szczególną formę autonomicznego zjawiska poznawczego. „Don’t Blink” nie tylko odwrócił niejako, „przełamał” mój odbiór twórczości Armitage’a, nadajac lekturze kolejnych tekstów swoiste tempo i nastrój, ale i wzbudził mnogość skojarzeń dotyczących rodzimej literatury. Wiersz pochodzi z tomu debiutanckiego tomu „Zoom!”.
(…)
Don’t blink. You might miss the perfect smile
of a boy whistling 'Summer Time’ who has to stop
when he gets to the bit that goes 'Your daddy’s rich’
or the man with a dog who turns to ask his friend
why they can’t make aeroplanes out of the same stuff
they make black-box flight recorders of.
(…)
Stanowcze, ale życzliwe nie mrugaj rzucone przez autora (wszak to w równym stopniu rada i przestroga, prośba i propozycja) ma czytelnika – patrzącego – nie tylko przekonać; jest otwarciem opisu, preludium do całej sceny. ?Samodzielnym? środkiem wyrazu – jedynym możliwym? w każdym razie wyróżnionym przez poetę – staje się wyliczenie tego, co mogłoby zostać pominięte, co staje na samej krawędzi przeoczenia (które jest od nas, nawiasem mówiąc, nie do końca zależne – przymykając oczy jedynie „możemy” przeoczyć, nie jesteśmy jeszcze na przeoczenie skazani).
Ten prosty, w zasadzie retorycznie transparentny (a jednocześnie zastosowany z taką drobiazgowością i starannością) zabieg zachwyca mnogością możliwych skojarzeń. Czy można, zwracając się ku wierszowi Armitage’a, wyróżnić dwie biegunowe postawy czytelnicze: ?mrugającą? (mrugliwą?) i ?niemrugającą?? Z pewnością, jednak to nieco później; wcześniej jeszcze warto wspomnieć, co skojarzenia związane z ?Don’t Blink? pozwalają powiedzieć o narracjach, z którymi obcuje czytelnik współczesnej polskiej literatury (a szczególnie ? poezji).
Mamy więc na pewno literaturę, przy której chciałoby się nie mrugać – choćby ze względu na jej zawrotne tempo, mnogość wyliczeń, skrupulatne inwentaryzowanie świata czy budowanie poetyckiej kolekcji z garmażerii językowych absurdów: Sosnowski, Sendecki, ale i debiutanci: Witkowski, Mirahina. Niejako z drugiej strony warto wyróżnić literaturę „zmrużonego oka” (nie będzie ona tym samym, co pisana „z przymrużeniem oka”), która w szczególny sposób sygnalizuje czytelnikowi własne przeoczenia, igra z nim fragmentarycznością narracji ? tak byłoby z Grzebalskim, Bargielską, Kopytem czy debiutantem Górą (a z poetów-prozaików z pewnością z Jerzym Franczakiem). Zdarzają się wiersze „w mgnieniu oka”, sceniczne, uderzające pojedynczością, jak niektóre u Foksa, Wiedemanna (choć to zapewne kontrowersyjna kwestia, szczególnie w kontekście Filtrów), Pasewicza oraz Sommera. Wśród młodych poetów znajdujemy też coraz więcej takich, u których wszystko dzieje się niejako od mrugnięcia do mrugnięcia, gdzie niedostrzegalne, ale nieuchronne przymknięcie powiek w regularnych odstępach wywraca świat do góry nogami: tutaj odnajdują się zarówno Rybicki i Pułka, jak i Szychowiak. Poezja, która w szczególny sposób zwraca uwagę na swój intertekstualny wymiar, to oczywiście ta, która „puszcza oko”, czyli mruga, ale celowo, rozmyślnie, porozumiewawczo (a często – ironicznie czy złośliwie). Za pomocą pokrewnych metafor można zbudować równie złożoną klasyfikację grafomanii, dla której poezja trzepoczących powiek (nachalnie klasycyzująca, względnie – nieznośnie liryczna) czy poezja powiek opadających („wymęczony? barbaryzm, żeby nawiązać w ten sposób do słynnego, choć nieaktualnego już podziału z książki Maliszewskiego) będą jedynie fundamentem.
Byłyby to klasyfikacje o tyle ciekawe, że oparte właściwie na tym, co w danej narracji (szkole, nurcie, kierunku, oeuvre konkretnego autora) można przeoczyć. Lub, żeby pójść jeszcze dalej: na tym, co przegapia sam autor. W skrajnej formie ułatwiłoby to pracę niektórym krytykom związanym z potocznie pojmowaną ?poezją zaangażowaną?; twórczość bez eksplicytnych odniesień politycznych rzeczywiście byłaby apolityczna (w sensie ? stroniąca od polityki), autorzy nieporuszający wątków gejowskich i lesbijskich staliby się homofobami, etc. – dlatego warto może pomyśleć nad mniej radykalną ścieżką. Tym niemniej, ?ustawienie? na nowo recepcji współczesnej literatury według jej niedopatrzeń (czy według zrozumienia swoich niedopatrzeń) to zapewne projekt na kilka większych tekstów i dyskusji.
***
Jednak czym jest mrugnięcie dla samego czytelnika? Czy można wskazać je jako konkretny moment lektury? Z pewnością tak. Prędzej czy później ? zdaje się to sugerować sam poeta ? trzeba bowiem przymknąć oko (choćby miało to nastąpić już po wierszu, poza nim, choćby wytrzymało się do ostatniej linijki z otwartymi oczyma); gdyby było inaczej, jego wezwanie stałoby się niepotrzebne. Warto też pamiętać, że czytanie poezji „bez mrugnięcia okiem” wskazywałoby na lekturę bezkrytyczną, bezrefleksyjną. Jednak mrugnięcie to nie tylko możliwość przeoczenia, to coś znacznie więcej.
Z pomocą przychodzi perfect smile z przywołanego fragmentu Armitage’a, odczytany może przesadnie dosłownie. Rzeczywiście, cała scena, wraz z następującym później opisem (i złożoną, intrygującą puentą, której tu nie przytoczyłem) ? tak, jak uśmiech chłopca ? nosi dziwne znamiona prostej doskonałości, naiwnej perfekcji. Ten, kto mruży oczy, naraża się na jej utratę; jednocześnie ? wobec bezpośredniego wezwania poety: nie mrugaj ? niejako się na nią zgadza. Mrugając, w rzeczywistości bierzemy więc na siebie odpowiedzialność za niedoskonałość tekstu (głosu, świata). Odtąd ten, który mówi ? czy byłby nim narrator, autor czy ktokolwiek inny ? nie jest już winny (lub nie jest jedynym winnym) utraconej perfekcji. Oczywiście, taki gest ma wartość o tyle tylko, o ile jest stale odwlekany, opóźniany, powstrzymywany stanowczym don’t blink. Nie wolno przymykać oczu zbyt szybko, zbyt często; mrugnięcie w i do tekstu ma sens wtedy, gdy nie jest bezwarunkową zgodą na fizjologiczny odruch.
Powyższe spostrzeżenie staje się wyjątkowo aktualne w kontekście dyskusji o językach krytyki, która rozgorzała ostatnio ? a może właściwie próbuje rozgorzeć? – na nowo: w portalach literackich, w trakcie akademickich paneli, w co bardziej niszowych czasopismach. Prowadzi ono bowiem do prostego w gruncie rzeczy pytania: w jakim stopniu jestem przygotowany na literaturę, która nadchodzi; na konieczność zachowania otwartych oczu (the chance won’t come again, jak chciałby Dylan ? którego cytuję, zachęcony felietonami Adama Poprawy)? Oraz: czy jestem gotów wziąć odpowiedzialność za to, że nigdy nie będę gotów do końca?
Paweł Kaczmarski
Dobre intro i zapowiedź całości. Znacząco mrugam w stronę krytycznych komunałów.
Ale czy mruganie podczas lektury nie sprawia, że może umknąć nam coś ważnego?
Czytelnik jest narażony na ciągłe zakłócenia lektury. Mrugnięcie mrugnięciem, ale co w przypadku nagłego kichnięcia, górniczego kaszlu, albo – co gorsza – ziewania?! Mruganie jest z tego zestawu jeszcze nie takie groźne.
Jak najbardziej mrugnięcie sprawia, że może nam umknąć coś ważnego 🙂 A mimo to, starałbym się nie wartościować go negatywnie (szczególnie, że nie da się w ogóle nie mrugać). Skoro jesteśmy już skazani na mrugnięcie, możemy je uczynić przedmiotem szczególnej gry, którą powyżej chciałem krótko opisać.
Kichnięcia i kaszle faktycznie godne omówienia (szczególnie różne ich rodzaje – kichnięcie alergika, przeziębionego, kichnięcie-prychnięcie, kaszel suchy i mokry, gruźliczy i górniczy, sugestywny i antypatyczny). Ziewnięcie to osobna bajka zapewne i daje się chyba wytłumaczyć monotonią doznań prowokowanych przez tekst – lub niedoborem kofeiny, ale tu wchodzimy już w socjologię literatury.
kichnięcie jest tu o tyle godne uwagi, że… nie można kichnąć z otwartymi oczami. naprawdę.
Psy natomiast ziewają wówczas, gdy się na przykład czegoś boją, albo kiedy chcą uspokoić sytuację, jak coś nabroją. Może to jest jakiś trop.
Poza tym psu, który kichnie, może wypaść oko, bez kitu. Rzut oka nabiera w takich przypadkach nowego sensu.
Ależ z człowiekiem jest podobnie! Tzn. kichnięcie z otwartymi oczami – u zdrowego człowieka faktycznie niemożliwe – zwiększałoby ryzyko wypadnięcia gałek ocznych (które występuje zawsze, choć ryzyko jest… minimalne; ale: szansa jedna na milion sprawdza się w dziewięciu przypadkach na dziesięć, jak pisał Pratchett).
Rzut okiem – wzięty dosłownie – jako gest samook(o)aleczenia?
Taki mądry tekst a takie głupie komentarze. 😛
Ależ, oczywiście, to gest bezradności. A korzystając z okazji, swoje doświadczenie lektury tekstu Pawła opisałbym raczej jako takie skromne wypadnięcie oka. Zobaczymy, jak to dalej będzie.
No tak, ale w odróżnieniu od uśmiechu chłopca gwiżdżącego Summer Time, wiersz nie znika po tej jednej chwili w której się tego uśmiechu nie zauważyło okiem, można w stosunku do wiersza po mrugnięciu włączyć backward i cofnąć się o tę 1/3 sekundy, która sprawiła że coś czytającemu umknęło.
Dalej pomiędzy tym co przegapia u autora czytelnik, a co sam autor przegapia w swojej twórczości istnieje zdaje się zasadnicza różnica i zdaje się, że krytyk co najwyżej może ustalić, co według tego jak on patrzy na twórczość autora autor przegapia, czyli mrugający krytyk będzie wskazywał gdzie mrugnął autor.
Pomiędzy mrużeniem a mrugnięciem też istnieje pewna różnica, na moje oko mniej więcej taka jak między małżeństwem a jednonocną przygodą.
Faktycznie całe bogactwo czynności zawartych w zbiorze „ruchy powiek i oczu” rzuca kompletnie nową optykę na literackie kategorie poznawcze: można mrugać,mrugnąć, mrużyć, puszczać oko, przymykać powieki, zaciskać powieki, przewracać oczami, uciekać wzrokiem, postawić oczy w słup, zezować, spojrzeć spod oka, błyszczeć oczami … Faktycznie teraz tylko całą literaturę skategoryzować według tego zbioru, o tak…
Błoński takie momenty mógłby spuentować „widzeniem jasno w zachwyceniu”.
Szkoda, że wiersza nie znam w całości. Cały czas się zastanawiam, czy proste „Nie mrugaj” raczej nie powinno brzmieć „Ani mrugnij”. W polskim mamy „mrugać” i „mrugnąć” różniące się aspektem, zanim się przejdzie do całej koncepcji opartej o „życzliwe nie mrugaj”, może jednak warto się zastanowić jak to z tymi aspektami jest w języku angielskim. „Blink” to raczej punctual verb tak jak hit, jump, zanim zabrałabym się za tłumaczanie tego jako „nie mrugaj” raczej bym sprawdziła, czy faktycznie gdyby miało być „nie mrugaj” nie byłoby „Don’t be blinking”.
W zasadzie z punktu widzenia samego rozwoju mrugającej teorii poznawczej nie ma to większego znaczenia, bo wszystko jedno co było impulsem do jej rozwoju. I w zasadzie wstęp całego felietonu tłumaczy wszystko, jakkolwiek właśnie do wstępu bym też łyżkę dziegciu chciała dorzucić : confessio est regina probationum. Gorzej, że chodzi o premedytację i do tego zamiar recydywy i co, mamy z góry wszystkie te leniwe czyny wybaczyć zanim je zobaczyliśmy, nie robi mi nic taka kokieteria. Czy doprawdy potrzebujemy krytyki popełnianej z lenistwa? Ślizgania się po tekstach, teoriach, języku (własnym i obcym) w figurach felietonów, w imię ocalenia wartych zachowania pomysłów (a to nie da się ich ocalić bez lenistwa?) w imię krytycznej szczerości – bo szczerość wyklucza rzetelność?
W tym pierwszym zdaniu tego felietonu autor dał sobie odpowiedź na pytanie zawarte w ostatnim akapicie.
„Ani mrugnij” jest dla mnie równie akceptowalnym tłumaczeniem; oczywiście, warto by zabawić się w refleksję nad aspektem (gramatycznym) mrugania, ale w kontekście tego, co napisałem powyżej, ta akurat różnica nie wydaje się istotna. A „don’t be blinking” brzmi… no, powiedzmy sobie szczerze: dziwnie i raczej po polsku niż po angielsku.
Jeśli chodzi o łacińską cytatę, to powinienem odesłać w zasadzie do opublikowanego gdzieś obok na karpo fragmentu z Agambena (o samooskarżeniu) 😉 Jeśli dowodem mojego lenistwa stało się samo zapewnienie o lenistwie, mogę sobie tylko pogratulować. Proszę też zauważyć – żeby „wybaczyć”, trzeba najpierw skazać, dlatego Twój tok rozumowania jest jak najbardziej naturalny, poprawny i został doceniony (przynajmniej przeze mnie).
No i tu dochodzimy do problemu szczerości-rzetelności, który jest trochę głębszy – dlatego w tym miejscu pozwolę sobie wyjść zupełnie poza temat felietonu. Mówiąc może wprost – widzę pewien urok w krytyce doraźnej, bezczelnie niemetodycznej, trwoniącej, nieproduktywnej, antymonograficznej, etc. Urok, jak powiedziałby Bataille, chwalebny; urok zabawy. Jeśli ktoś się tu ze mną nie zgadza – cóż, ma do tego prawo, ale to znaczy, że tematów do rozmów z nim będę musiał szukać na innej płaszczyźnie. To kwestia podejścia do energii czytelnika/krytyka, którą osobiście lubię od czasu do czasu zmarnotrawić.
Jeśli w którymkolwiek miejscu felietonu odpowiedziałem na pytanie z ostatniego akapitu, to (pomijając, że nie chciałem tego robić) bardzo prosiłbym o wyjaśnienie mi, jak brzmi odpowiedź 🙂 Całkiem serio – chciałbym wiedzieć, zestawiłem ze sobą pierwszy i ostatni akapit, ale nadal nie mam pojęcia. Proszę o pomoc.
Aj, dopiero teraz zauważyłem, że były dwa komentarze. W takim razie kolejność odpowiedzi będzie odwrotna. Teraz do pierwszego (chronologicznie).
Nie umiem „włączyć backward” podczas czytania i nie potrafię cofnąć się o 1/3, 1/6 czy 1/12 sekundy 🙂 Zaliczam to do zdolności paranormalnych. Myślę, że to, co masz na myśli, byłoby jednak raczej powtórzeniem niż powrotem.
Piszesz: „krytyk co najwyżej może ustalić, co według tego jak on patrzy na twórczość autora autor przegapia”. No tak, oczywiście, z tym trudno się nie zgodzić; ale też nie widzę konieczności, żebyśmy przy każdej możliwej okazji eksplicytnie przywoływali subiektywny aspekt czytelnictwa 🙂 Bo do tego rzecz się sprowadza.
O aspekcie dokonanym/niedokonanym mrugania pisałem już powyżej, ale analogia do małżeństwa jakoś mi się nie podoba. „Blink” mogłoby być „mruganiem” w sensie wielokrotnego mrugnięcia (wtedy różnica polegałaby wyłącznie na jednorazowości mrugnięcia, dlatego byłaby tak wyraźna); „mrużenie” (wyrażające stan przymkniętych oczu) pochodzi jednak już z innego rejestru.
Rozumiem, że słowa „Faktycznie teraz tylko całą literaturę skategoryzować według tego zbioru, o tak?” były ironicznym komentarzem do moich rzekomych klasyfikacyjnych (klasyfikatorskich?) zapędów 🙂 Cóż, powtórzę może tylko – traktuję to jako zabawę, a nie smutny sen archiwisty. Starałem się rzucić garść metafor skojarzonych z garścią nazwisk autorów i zjawisk literackich – sam nie mam problemu z nazbyt „sierioznym” traktowaniem tego rodzaju notatek, ale przepraszam tych czytelników karpo, którzy liczyli na poważniejszą dyskusję nad ogólnym kształtem polskiej literatury współczesnej 😉