?Oh by the way, which one’s Pink??

Pink Floyd, Have a cigar


Floyda aresztowali, zaczynam od razu. I widzę, jakie wrażenie wywarło to wyznanie na Januszu. Nie wiedział! Siedzi tu już z godzinę, cały dzień spędził przed komputerem i nie wie. O niczym nie wie. Niczego się nawet ? kurde ? nie domyśla!

Janusz podnosi wzrok i nic nie mówi. Wygląda marnie. Jakby cały dzień spędził przed komputerem i zastanawiał się nad jakimś chwytliwym tytułem.

Wyglądasz, jakbyś cały dzień spędził przed komputerem i zastanawiał się nad jakimś chwytliwym tytułem, mówię. Masz chociaż jakiś tekst do tego tytułu? Choćby fragment?

Patrzy na mnie i nie widzi. Wodzi wzrokiem po mojej twarzy, ale się nie odzywa. Grubo, myślę sobie. I chwilę później: a może wie? Ale żeby aż tak go to przybiło?

No, Janusz, mówię, wyciągając czestera czerwonego z paczki, którą ukryłem w wewnętrznej kieszonce marynarki, żeby go nie kusiło częstować się. Nie bój nic, ciągnę, zapłaci kaucję i wyjdzie. A potem dobry prawnik i będzie gites. No, Janusz.

Teraz Janusz wyciąga czestera z paczki, którą ukrył w kieszeni koszuli, żeby mnie nie kusiło częstować się. Maca się chwilę Janusz po swoich kieszeniach spodni i wyciąga jakieś małe plastikowe coś, co jest zapalniczką.

Bic albo cricket.

Cricet albo bic.

Powietrze gęstnieje.

Ściany są coraz bliżej mnie.

Nagle znikają dwa z czterech nóg krzesła i niemal tracę równowagę.

Papieros wypada mi z ust, które rozwierają się, jak usta Tori Black w czterdziestej trzeciej sekundzie Tori Black Cancels Her Lunch Meeting.

Bic albo cricket.

Cricet albo bic.

Albo inne plastikowe dziadostwo.

Na pewno nie magiczne zippo. Słynne zippo z wkładem z pięćdziesiątego trzeciego i oprawą z czterdziestego szóstego. To nie to zippo, które zawsze cmyk-puf-klik robiło.

Kurwa, to nie będzie łatwa rozmowa, myślę.

Janusz ? pstryk ? odpala swojego czestera, ani myśląc podać mi ogień. Dlatego następne dwie minuty walczę z zapałkami, tym oldskulowym kawałkiem drewna. Wiatr jest po prostu, kurwa.

Podchodzi kelnerka i, co podać, pyta. Najpierw ogień i uśmiecham się krzywo. Janusz ją ignoruje. Pani, jeszcze litra wyborowej i ogórki, mówię. A ona, czy poważnie mówię, pyta. Nie, to taki cytat z filmu, tłumaczę. Jakiego, ona dopytuje. Domyślam się, że Janusz się wkurwia, nie życzy sobie pewnie niczyjej obecności teraz, ale nie wiem tego na pewno, staram się nie patrzeć w jego stronę. Cztery krupniki i dwa piwa, poprawiam się. Z sokiem. I ten ogień, proszę.

Podaje mi swoją zapalniczkę. Lśniące,  chromowane zippo. Nie patrzę na Janusza. Wiem, że to już koniec przyjaźni, ale jak się powiedziało ?a?? I ? cmyk, puf, klik ? odpalam.

Kelnerka odchodzi. Zaciągam się raz, zaciągam się dwa.

Skurwiel, słyszę.

Podnoszę wzrok.

W oczach Janusza widzę łzy.

O kurwa, porobiło się. Janusz ? zaczynam.

Zamknij się, cioto ? mówi.

Jest postęp. Jest dobrze, jest na czym budować. Myślę to sobie, zerknąłbym na zegarek, żeby sprawdzić, ile czasu Januszowi zajęło, nim się do mnie odezwał, ale onieśmielony tą piękną polszczyzną nie robię tego, tylko:

Mhm ? odpowiadam. Zaciągam się.

Opowiedz o Floydzie. Co tam z tym Floydem, mówi.

Kurde, Janusz, co z twoim zippo, chcę zapytać, ale zamiast tego nawijam o Floydzie, niech ma.

Wiesz, zaczęło się jakiś czas temu. Ktoś sypnął, że Floyd przywłaszczył sobie swej partnerki iPoda. Zerkam na niego, sprawdzam, czy początek go zainteresował, ale widzę, że nie. To dobrze, przynajmniej nie wykorzysta tego w swojej kolejnej książce o biednym pisarzu na emigracji, który na lotnisku im. JFK nie schyla się po 10$, bo dopiero co przyjechał i zacząć chce dopiero od jutra.

No i Floyda za to chcieli aresztować ? ciągnę. Za tego iPoda. Potem doszło do tego oskarżenie tej partnerki o pobicie. Stręczycielstwo może nawet, nieważne. I potem Floyd się wkurzył na swojego kierowcę. I kazał ochroniarzowi do niego strzelać. Ten się posłuchał. I potem, Janusz, wiesz, Floydowi trochę odbiło. Bo ten kierowca zaczął uciekać. A Floyd raz, dwa do swojego bentleya i za nim. I goni go, wyjeżdżają na autostradę. Jest noc, autostrada pustawa trochę i Floyd bentleyem próbuje swojego kierowcę z autostrady zepchnąć.

Bentleyem? Pojebało go? To Janusz.

No bentleyem. Białym.

Pf, mówi Janusz. Co dalej?

Kierowca przeżył, Floyd wrócił do domu i zaczął skakać na skakance, że aż się podłoga trzęsła. Świadkowie mówią, że jest w formie. Że Pacquiao by pokonał, Filipińczyka zasranego. Ale zarzut o próbę morderstwa mu postawią.

E, uważaj. To znowu Janusz. Rozkręca się. Uważaj z tym rasizmem.

Przychodzi kelnerka, nakrywa do stołu: stoliczku nakryj się i oto są: cztery krupniki i dwa piwa.

Dziabes.

Dziabes.

Uważaj z tymi rasistowskimi uwagami, mówi Janusz. Ten twój Floyd niemal nie popłynął przez to. Pamiętasz, jak się wtedy tłumaczył? Że wśród znajomych ma zarówno Muzułmanów, jak i Żydów. Że przyjaźni się z Portorykańczykami, Dominikańczykami i białymi. Ma gest, nie?

Czyżby Janusz dowcipkował, zastanawiam się.

Za co on chciał tego kierowcę zakatrupić, Janusz pyta, a ja odpowiadam: bo ten napisał sms, w którym wyrażał nadzieję, że Floyd przegra walkę. A że Floyd czyta sms-y swoich kierowców.

He-he. Janusz uśmiecha się.

Alle jaja.

Wiesz, z tymi sms-ami różnie bywa, mówi. Dziabes? Unosi kieliszek. Nie stukamy się, a szkoda, bo mógłbym wtedy powiedzieć mu: E, Janusz, patrz mi w oczy, jak mnie stukasz. No ale nie stukamy się, wypijamy, milczymy przez chwilę. I wtedy zaczyna się:

Andżela wyobraź sobie dorwała mój telefon wczoraj, zobaczyła coś tam, i odeszła. Po trzech i pół roku. Po prostu wstała i wyszła. Nie odbiera telefonu, dzwoniłem z baru.

Zabrała zippo? ? pytam.

Nie, zostawiłem je w drugiej torbie.

A, to co się martwisz?

c.d.n.




Piotr Makowski