Ponieważ tak się złożyło, że dwudziestego ósmego kwietnia dwa tysiące, Pańskiego, dziesiątego, pożegnali my na tym naszym rodzimym grajdołku jedną z barwniejszych postaci pereelki, którą swego czasu określono mało przystojnym mianem zboczeńca seksualnego o zepsutej wyobraźni, przygotowali my tu na F-K króciuchny a poświęcony Stefanii Grodzieńskiej (1914-2010), królowej socjalistycznych, prostodusznych szmoncesów, cyklik. Po kiego diabła? Ażeby o pani Stefie nie zapomniano – jeżeli założyć, że ktokolwiek o niej jeszcze pamiętał.
Na pierwszy ogień – ekscytujący i niepozbawiony nagłych zwrotów akcji wywiad z wielkim poetą, który wielkim poetą był. No, to chyżo.
***
Wizyta
Postanowiłam złożyć wizytę wielkiemu poecie, autorowi moich ulubionych wierszy.
Przyjął mnie.
Przedstawiłam się drżącym głosem. Czułam, jak idiocieję z tremy.
Usiadłam. Zapanowała uprzejma cisza. Po stole chodziła mucha.
– Właśnie tak sobie pomyślałam… – rzekłam niepewnie.
– Co? – spytał wielki poeta po dłuższym oczekiwaniu.
– Mówię, że właśnie tak sobie pomyślałam…
– Co? – spytał tym razem energiczniej.
– Mówię – wrzasnęłam, sądząc, że mistrz niedosłyszy – że właśnie…
– Ale co sobie pani pomyślała? – przerwał niecierpliwie.
– No, że może by wstąpić do pana. bo tak marzyłam, żeby pana z bliska zobaczyć. Ale pan pewnie ma już po uszy tych wizyt.
– Nie, dlaczego – powiedział smutno.
Mucha spacerowała.
– Cudowne są te wiersze – westchnęłam.
Ożywił się.
– Jakie?
– No, pana.
– I które to się pani tak podobają.
– Ach, ten przykład: „Wstąpiłem w mroczny grób Agamemnona…”.
– To Słowacki – sprostował łagodnie poeta.
Miałam pecha. Nawet nie warto się było upierać. On na pewno wiedział lepiej. Mucha łaziła.
– Bardzo przepraszam, popiół panu spadnie z papierosa – odezwałam się po chwili.
Ocknął się tak gwałtownie, że rzeczywiście popiół spadł.
– Słucham panią?
– Nie, już nic.
– Ależ proszę, niech pani powie!
– Kiedy naprawdę…
– Niechże się pani nie krępuje!
– Bardzo dziękuję, ale to nic ważnego. Nawet nie warto…
– Niech pani nie będzie taka skromna. Z przyjemnością posłucham.
– Nie, bo ja mówiłam, że popiół panu spadnie. Z papierosa.
Obejrzał papierosa.
– Ale już spadł – dodałam szybko.
– A pani mówi, że znowu spadnie? – dziwił się.
– Nie, skąd! Ja przedtem powiedziałam.
– Przedtem?
– Tak. Zanim jeszcze spadł.
Mucha przechadzała się. Czułam, jak ze mnie opadają ostatnie strzępy wdzięku.
– Powiedziałam, ale pan nie dosłyszał. – rzekłam ze łzami w głosie.
– Przepraszam, a co takiego pani powiedziała? – zainteresował się.
– O tym popiele.
– O popiele?… Aha, że spadnie?
– O, o, właśnie.
Mucha promenowała.
– No, to bardzo dziękuję, że pan mnie przyjął. Ja wiem, że pan nie ma czasu, a pomimo to. Naprawdę – powiedziałam, podnosząc głos.
Pożegnał mnie grzecznie, bohatersko tłumiąc westchnienie ulgi. Mucha poleciała za mną.
– To była niezapomniana rozmowa – opowiadałam potem przyjaciołom słuchającym bez tchu. – Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, mówiliśmy o takich dziwnych, nastrojowych rzeczach…
– No, no? – gorączkowali się moi słuchacze.
– Trudno tak dosłownie powtórzyć, bo w tej rozmowie najważniejszy był nastrój.
– Ale chociaż mniej więcej!
– Więc najpierw zastanawialiśmy się nad dziwnym zbiegiem okoliczności, że tak nagle powzięłam myśl odwiedzenia go… Potem była bardzo ciekawa rozmowa o Słowackim.
– No i co jeszcze?
– Trudno wam będzie zrozumieć. Mówiliśmy o popiele z papierosa. Że zanim człowiek się obejrzy, popiół spada, znika bez śladu… Ale nie, to się nie nadaje do opowiadania.
– Szczęśliwa! – westchnęli, patrząc na mnie z szacunkiem.
[w:] Stefania Grodzieńska, Kłania się PRL, Latarnik, Michałów-Grabina 2008.
heh, nie ma to jak plotka wyobraźni