Herbert i jego przyjaciel starali się jakoś umilać sobie te dłużące się godzny i dni, które spędzali w bloku chorych (a nie wiem nawet, czy wyszli zeń żywi), i oddawali się rozmaitym rozywkom intelektualnym. Jedną z nich, którą pamiętam dobrze, chociaż wówczas nie w pełni rozumiałem jej znaczenie, była zabawa w wymyślanie „rozwiązań kwestii niemieckiej”. Podówczas nie mówiło się jeszcze o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”, ale wyrażenie „rozwiązanie żydowskiej” było oklepane. Wspomniana zabawa była oczywiście trawestacją, niepoważnym odwróceniem losów i – czy gotów jestem przyznać, czy nie – próbą odpłaty, zmuszenia histoii do sprawiedliwości, być może nawet pomszczenia „rozwiązania”, które dzisiaj nazywamy próbą „ostatecznego rozwiązania” – całkowitego unicestwienia narodu żydowskiego – i które wdrażano tam codziennie na naszych oczach.
Herbert i jego przyjaciel wymyślali liczne i różnorodne rozwiązania. Wyraźnie pamiętam tylko jedno. Co ciekawe, nie było ono tym oczywistym, polegającym na umieszczeniu narodu niemieckiego w tym zakładzie, w którym odbywało się „rozwiązywanie kwestii żydowskiej” – czyli miarka za miarkę. Właśnie to rozwiązanie bodaj nie zostało zaproponowane. Zatem nie Auschwitz, nie zagłada w komorach gazowych i nie krematoria. Rozwiązanie, które dobrze pamiętam – a proponowano również inne, podobne – polegało na umieszczeniu kobiet, dzieci i starców na statkach, które zostałyby zatopione na środku oceanu. Mężczyźni byliby przeznaczeni do niewolniczej pracy, której bylibyśmy świadkami. To pamiętam, a także wyrażenie „rozwiązanie kwestii niemieckiej” i rozbawienie wywoływane przez rozmaite inne rozwiązania, których z jakiegoś powodu nie zapamiętałem dokładnie.
Skoro sobie to przypomniałem, pytam, dlaczego nie Auschwitz. Dlaczego nie po prostu Auschwitz, czyli takie samo rozwiązanie?
[w:] Otto Dov Kulka, Pejzaże metropolii śmierci, przeł. Michał Szczubiałka, Czarne, Wołowiec 2014.