Mamy slamy. Łazimy na slamy. Bawimy się na slamach. Na pewno? Jeżeli spojrzeć na to, co dzieje się w Stanach, to my nie jednak slamów nie mamy, bo w większości nasze slamy nadają się dla naszej mamy. Babci. Cioci. Grzeczniutkie. Spokojniutkie. Wymiziane. Cudne. Bez jaj, których nie mamy.
Zobaczmy, jak można to robić. Jak robi to Saul Williams. Bierzcie i gapcie się, ciotki.
Krótko mówiąc, mam wrażenie, że cieniutka granica pomiędzy efekciarstem a wykopem nie została chyba przekroczona. „Są granice, których przekraczać nie wolno” 😉
Wrocław jest cieniutki slamowo, widziałem coś w Krakowie, widziałem coś w Warszawie i w porównaniu do Wrocka to o niebo lepiej im tam wychodzi. We Wrocku nie ma typowych slamerskich osobowości, takich co by to trochę przyaktorzyli do tekstu. U nas praktycznie nie ma różnicy między turniejem jednego wiersza im. R. Wojaczka a slamem, oprócz tego, że na jednym konkursie decyduje jury , a na drugim publiczność.
hej hej, ale to nie jest tak, że czegoś nam brakuje- u nas takie zaaferowanie tekstem nie przejdzie, bo w naszej kulturze jest sporo ironii, przede wszystkim wobec siebie. to jedna z głównych cech Polaków, obalanie mistyków i świętych
Ale myślisz, że Jankesi nie są ironiczni? Kurczę, mają taki typ wyluzowanej szydery przecież, od Philipa Rotha po South Park, że hej! 😉 A mnie się raczej zdaje, że to się bierze z kulturowo osadzonej (głęboko) potrzeby ekspresji i potrzeby okazywania siebie. Przecież jak Amerykanie gestykulują, mielą zgłoski, akompaniują sobie rękami i generalnie wylewnie pokazują to, co się kotłuje! U nas raczej dominuje skitranie się w ścianie, miliard neuroz na sekundę i kliniczna, hehe, katatonia.
Grzegorz, nieźle, ja właśnie od kilku dni szaleję za książką Rotha, pt „Pierś”. kupiłam sobie nawet własny egz. ale wracając do sprawy, racja katatonia. zwróć uwagę, że ci tam są czarni, a czarni mają więcej rytmu i wibracji niż my. racja, że pod ściana, tak to jest-są ironiczni, ale my pałamy szczególną niechęcia do czegokolwiek co się wywyższy, choćby na palcach stóp:)
byłeś na Amirze Barace w Katowicach zimą?
Ciebie chyba nie było, w każdym bądź razie tam było sporo z tego, co opisujesz
Nie, na Barace nie byłem, z czarnoskórych to w zasadzie chyba tylko na panu o ksywce Roni Size, ale to chyba dekadę temu, czyli było to dawno i nieprawda.
O, Yusef Komunyakaa! Kapitalna poezja i kapitalna ekspresja, niecały rok temu w starej dobrej Kapitałce towarzyszył mu minizespolik jazzowy i to było to, facet frazował wiersze jak jazzowy właśnie muzyk, wibrował, kurczę, dziki jazz.
Z drugiej strony, taki na przykład pan Andrzej Sosnowski nie potrzebuje wykrzykników i takiej mocnej ekspresji – czaruje ludzi innymi sztuczkami 😉
tak
A właśnie, „Pierś” to jest coś w stylu „Nosa” Gogola, w sensie, że się odłącza czy tam odpada od człeka, i biega samopas po mieście, nie? Coś kiedyś gdzieś.
Komunyaka jest tutaj na wideło:
http://magazyn-cegla.net/index.php?media=147
o „Nosie” jest tam mowa, ale to (tzn „Pierś”) to bratnia książka „Świństwa”, w którym kobieta zamienia się w świnię, a w „Piersi” facet zamienia się w wielką pierś (facet jest wykładowca, więc podejrzewa, że to między innymi przez to, ze wykładał „Nos” i „Przemiane” Kafki)ale to przede wszystim bratnia ksiazka „Świństwa”
No tak, skoro Roth, to musi być jakaś strefa erogenna. Pierś pasuje jak ulał. Ciekawe jaką część ciała wybrałby taki Pilch. Bo Gombrowicz to wiadomo, że łydki. Mickiewicz, że kibić. Ale Pilch?
Pilch oczywiście wątrobę:)
No, i mamy anatomię poukładaną, bo już się bałem, że chodzi o mózg. Piknie.
Albo stopy! Stopy rządzą, mózg połowicznie.