Jacek Bierut: Sławku, znów zniknąłeś. I to jest zdaje się jedna z niewielu rzeczy, która się u Ciebie nie zmienia. Taka stała cecha, wyskakujesz z czymś ewidentnie dobrym, myślę tu o wierszach, i zaraz Cię przewlekle nie ma. Ani w tak zwanym ?życiu literackim?, ani w jeszcze brzydziej zwanych ?debatach? i ?narracjach?. I co za tym idzie, także w ?świadomości czytelniczej?, czyli też trochę w czymś, co od biedy możemy tu sprowadzić do narzekania na jałowość, doraźność i ślepotę naszej krytyki literackiej. To gdzie i dlaczego zniknąłeś tym razem?
Sławomir Elsner: Cześć Jacku, już spieszę Ci z odpowiedzią. Zacznę może od tego, że nie jestem typem człowieka, który lubi mówić, jak również mam ewidentny problem w utrzymywaniu znajomości – być może to jest przyczyną mojej nieobecności w „świecie literackim”. Interesuje mnie wyłącznie poezja. Obecnie odpoczywam od pisania, bo ono mnie wykańcza. Kiedy piszę, nie funkcjonuję normalnie, gdyż robię to 20 godzin na dobę. Kiedy pisałem Antypody byłem zupełnie wyłączony ze świata. Brakowało mi dystansu, gubiłem gdzieś granicę dzielącą autora i bohatera lirycznego. Może to tylko głupia maniera, ale wystarczająco wkurwiająca, aby jej nie lubić. Przeszkadza w pracy, przeszkadza w kontaktach z bliskimi oraz wycieńcza organizm. Dlatego odkąd mam rodzinę, podchodzę do pisania bardzo ostrożnie. Wiem, że to co mówię brzmi głupio, ale tak jest. Znikam, bo odpoczywam i obserwuję.
Antypody zamknęły pewien etap mojego życia. Nie dało się tego pociągnąć dalej, gdyż mogłoby się to źle skończyć dla autora. W pewnym momencie, musiałem dokonać wyboru: albo jedziemy dalej i idziemy na całość, albo zaczynam wszystko od nowa. Wybrałem tę drugą opcję. Przez trzy pierwsze lata po Antypodach nie napisałem ani jednego wiersza. Nawet nie siadałem do pisania, bo kompletnie nie wiedziałem o czym i jak. Było mi z tym z jednej strony dobrze, bo miałem wreszcie spokój, a z drugiej cały czas czułem, że coś czai się głęboko w środku i czeka.
Jacek Bierut: Jeden wątek Twojej odpowiedzi mnie szczególnie ciekawi. Za wiersze się płaci. Próbowałem kiedyś wypytać o to Marcina Sendeckiego. Odpowiedział mi chyba tylko jednym zdaniem. Ono mnie przekonuje i wydaje mi się przenikliwe, choć można mieć wrażenie, że jest ucieczką od pytania. Powiedział, ?kosztuje nas wszystko?. Ta inwersja wcale nie sugeruje, że poezja kosztuje nas wszystko, tylko wręcz odwrotnie, wszystko kosztuje, niezależnie od tego, co nas zajmuje i czym sobie umilamy bądź zbrzydzamy, komplikujemy bądź upraszczamy życie lub jakiś jego fragment. Twoja odpowiedź, choć można odnieść wrażenie, że jest bardzo odległa od takiego widzenia rzeczy, jest, jak sądzę, mu jednak bliska. Mówisz o wyborze drugiej opcji. Choć druga opcja jest tak naprawdę opcją pierwszą, bo jednak ?jedziemy dalej?, tylko inaczej, koszty są inne, bo inne są priorytety, ale też priorytety są inne, bo są też i inne koszty. Nie ma lekko. Ale może powiedz coś więcej o tej drugiej opcji. Zawróceniu skądś, skąd się już niemal nie da zawrócić. Taka ucieczka z własnych wierszy do własnych wierszy?
Sławomir Elsner: To jest zmiana perspektywy, perspektywy obserwacji, zmiana miejsca, z którego nadajesz komunikaty w postaci wierszy, aż wreszcie zmiana postawy życiowej. Przesunięcie skrajnego punktu, z którego zwykłem mówić, bardziej do środka, bardziej bezpiecznie. I masz rację mówiąc o kosztach i priorytetach – jedno zależy od drugiego, ale nie jest do końca tak, że „jedziemy dalej”. Gdybyśmy naprawdę jechali dalej, nie jestem pewien czy teraz rozmawialibyśmy ze sobą. Można powiedzieć, że wybór tej drugiej opcji jest pójściem na łatwiznę. Usiądę sobie grzecznie w kącie i będę się przyglądał, a jak mnie coś zainteresuje, to o tym napiszę. Z drugiej strony potrzeba naprawdę sporo wyrzeczeń, aby z centrum wydarzeń przenieść się do tego kąta. Wciąż nad tym pracuję i mam nadzieję, że jestem na dobrej drodze, choć pisanie wciąż mnie w całości pochłania – i fizycznie, i psychicznie. Nawet teraz, gdy pisałem ostatnie teksty, chodziłem jak zombie. Bo wiersz pisze się w głowie, nie na kartce czy w komputerze (tu powstaje zarys). Prawdziwa praca nad tekstem jest później, kiedy się z tym wierszem zaczyna chodzić, żyć, kiedy się go mieli w głowie podczas obiadu, podczas zabawy z dziećmi, w pracy, przed zaśnięciem i tuż po przebudzeniu. Jest jednak, przy tym całym moim psioczeniu na poezję, jeden ważny paradoks: to poezja wyciągnęła mnie z rynsztoka i pozwoliła przyjrzeć się bliżej temu, co ciągnęło mnie w dół. Czyli w moim przypadku pisanie zadziałało jako swego rodzaju antidotum, zmusiło do wysiłku zajrzenia w głąb siebie oraz identyfikacji „ja”. Tego „ja”, które dotąd było dla mnie nieuchwytne i siało spustoszenie wewnątrz. Strasznie to wszystko brzmi egocentrycznie, no ale taki mam z poezją układ i nic na to nie poradzę.
Jacek Bierut: Ciekawy ten układ. Nie pamiętam Cię jako człowieka przypominającego zombie. Wręcz przeciwnie. Żywotność na niezłym poziomie. Ale może skończmy na razie z tą twoją stroną, z którą poezja tak się kołtuniała w symbiozie, karmiąc ją i jednocześnie karmiąc się nią. Zapytam o język. Od lat żyjesz zagranicą. Siłą rzeczy kontakt z żywym językiem masz ograniczony. Klara Nowakowska, mieszkając w Londynie, przez pięć lat nie pisała. Kiedy wróciła do kraju, ściana znikła. Jak jest w Twoim przypadku. Jaki masz układ z poezją mniej więcej już wiemy. A jaki jest Twój układ z językiem?
Sławomir Elsner: Wrócę jeszcze na chwilkę do tego „zombie”. Dzieje się tak tylko wtedy, kiedy piszę i wiersz nie daje mi spokoju. Na co dzień jestem normalnym, wesołym człowiekiem. Jeśli chodzi o język, to powiem Ci szczerze, że jakoś nigdy specjalnie się nad tym nie zastanawiałem. Być może to, że mieszkam zagranicą, wpływa na moje rzadsze pisanie. Doskwiera mi tu przede wszystkim brak książek poetyckich po polsku. Mało czytam, chciałbym więcej, ale tylko dobrej poezji, a nie jakiegoś pitolenia. Język polski zawsze miałem we krwi na poziomie ciut wyższym niż średnia. We krwi, to znaczy, że nigdy tak naprawdę się go nie uczyłem, jak również nigdy nie byłem molem książkowym. W poezji można znaleźć jeszcze jakąś dynamikę, życie. Za to proza jest po prostu nudna i nie chce mi się jej czytać. Jeśli wiersz rozwleka się na dwie strony, również mi się nie chce. O czym to świadczy? O tym, że jestem ignorantem i leniem (śmiech). Czasami się zastanawiam, jak ktoś, kto prawie w ogóle nie czyta, wziął się za poezję i jego debiut został w miarę dobrze przyjęty. Zastanawiające prawda? Język mogę określić jednym słowem: intuicja. Tak, posługuję się nim intuicyjnie, mam go we krwi.
Jacek Bierut: To może powiedz coś więcej o odczuwaniu braku książek poetyckich po polsku (swoją drogą możesz je wszystkie zamówić w naszych Tajnych Kompletach i po krótkim oczekiwaniu się nimi cieszyć lub rzucać nimi o ścianę). To trochę pytanie o inspiracje, fascynacje, szacunek dla naszych autorek i autorów (lub jego brak). Czyich książek brakuje Ci najbardziej? Czyich najmniej? Ale też, z kim mógłbyś pójść do więzienia, z kim na piwo, z kim na solo, a z kim na marcową bitwę Irlandia : Polska?
Sławomir Elsner: Ale dużo pytań w jednym (śmiech). Nie chcę tu rzucać konkretnymi nazwiskami, może wymienię tylko kilka pozytywów. Na początku mojej przygody z poezją byłem zafascynowany twórczością Marcina Świetlickiego. To jest poeta z krwi i kości, i za to go szanuję. Tomaž Šalamun i jego „Jabłoń” w doskonałym przekładzie Miłosza Biedrzyckiego – niesamowita książka, miażdżące wiersze. Ostatnim czasem podczytywałem poetów amerykańskich i brytyjskich, to właśnie ich książek nie mogłem nigdzie znaleźć po polsku. Duże wrażenie zrobiła również na mnie poezja Piotra Maura, którą polecił mi Łukasz Jarosz. Dziwi mnie, że ten twórca jest w Polsce prawie anonimowy. Jest jeszcze wielu innych, których cenię, choć jeszcze więcej takich, którzy po mnie spływają. Lubię wiersze Piotra Janickiego, choć nigdy nie czytałem jego całej książki. Świetnie prowadzi swoje teksty i ma zaskakujące, nieprzewidywalne puenty. Na piwo z nikim się nie wybiorę, gdyż nie piję alkoholu. W wieku 21 lat, czyli dość wcześnie (śmiech), leczyłem się z tej przypadłości. Co prawda zdarzyło mi się kilka razy zapić (Kamil i Karol zapewne pamiętają), ale mam nadzieję, że już się nie zdarzy. Na solo chciałbym wyjść sam ze sobą, choć mam wrażenie, że robię to już od dobrych kilkunastu lat (śmiech). A na mecz oczywiście z synami. Czekam tylko, aż trochę podrosną. W ogóle z tymi meczami też mam jakieś dziwne relacje, bo nie cierpię oglądania meczów w TV w towarzystwie. Muszę mieć spokój i ciszę, by w pełni przeżywać to, co dzieje się na boisku.
Jacek Bierut: Mieszkając w Irlandii, masz pewnie lepiej ode mnie rozpracowaną reprezentację tego kraju. Jak oceniasz? Mamy szansę nie stracić w marcu pierwszego miejsca w grupie? Czyli konieczny jest co najmniej remis. A może jednak to Irlandia powinna się szykować na niezłe bęcki? Ze Szkocją ostatnio zagrali młóckę, kości trzeszczały, ale piłki w piłce nie było zbyt wiele.
Sławomir Elsner: Szczerze powiedziawszy wolę piłkę klubową od reprezentacji, choć mecze o stawkę zawsze staram się oglądać. Mało tego, namiętnie oglądam naszą ekstraklasę. Gdyby przyszło mi wybierać między Barca – Real a Górnik – Ruch, wybiorę ten drugi mecz, gdyż jestem chorobliwie zakochany w Górniku. Jeśli chodzi o drużynę narodową i jej szanse w meczu z Irlandią, myślę, że spokojnie możemy ich pyknąć. Istnieje jednak pewna obawa, bo Górnik za czasów Nawałki miał tragiczne wiosny. Jesienią grali świetną piłkę, wiosną grali piach. No, ale reprezentacja to nie klub, więc bądźmy dobrej myśli. Mamy teraz naprawdę dobrą ekipę. Jest „Lewy”, wiadomo, klasa światowa, Milik – świetny napastnik, już w Górniku błyszczał, jest Krychowiak, który dość niespodziewanie stał się filarem Sevilli, w reprezentacji pokaże jeszcze na co go stać. Piszczek, choć nie gra na takim poziomie jak w klubie, to wciąż bardzo dobry obrońca. No i mamy tego Waszego, niesamowitego Milę, który przeżywa drugą młodość. Jest Glik, Olkowski, który ostatnio błysnął Bundeslidze. Nawałka trzyma wszystko za pysk. Jest strasznie wymagający, u niego nie ma zmiłuj. Do tego jest dobrym psychologiem, a jak wiadomo, Polska lubi przegrywać mecze w głowie, jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Potrafi również ostro zjebać piłkarzy w przerwie, stąd te metamorfozy w drugich połowach. Myślę, że jesteśmy już jedną nogą na Euro2016 i mecz z irlandzkimi pastuchami to przypieczętuje (śmiech).
Jacek Bierut: Ech, te Wasze zabrskie wynalazki. Mówię o Olkowskim i przede wszystkim Mączyńskim. Bo nie o Miliku, który przecież tego, co teraz prezentuje, nie wywiózł z Zabrza. Trochę żartuję, ale odrobinę się boję tych zabrskich sentymentów Nawałki. Ciągnie Mączyńskiego, jak by nie było, trochę już chińską podróbę piłkarza, albo Starzyńskiego drepczącego w Ruchu, a nie spróbował choćby Cezarego Wilka, który na tej samej pozycji błyszczy teraz w Hiszpanii, a i już w Wiśle sporo pokazywał.
Sławomir Elsner: Jacku, Milik eksplodował formą właśnie w Zabrzu za Nawałki. To Nawałka wprowadził go do dorosłej piłki. Chyba nie sądzisz, że to w Ajaxie nauczyli go grać? To z Zabrza odszedł do Leverkusen za 2,5 mln euro. Mączyński, zgadzam się, jest za słaby na kadrę. W Górniku miewał świetne występy, ale ogólnie kibice na niego psioczyli. Olkowski to bardzo dobry piłkarz, musi nabrać trochę masy, ma żelazne płuca, przyda się tej drużynie. Starzyński miał jeden dobry sezon, teraz rzeczywiście nic nie pokazuje, poza tym jest z Ruchu, nie chcę go w kadrze (śmiech). Pamiętasz jak Śląsk grał z Wisłą ostatni mecz, kiedy zdobywał mistrza? Modliłem się o Wasze zwycięstwo, bo każdy inny wynik dawał mistrzostwo Ruchowi. Dziękuję (śmiech).
Jacek Bierut: Milik w Górniku eksplodował, owszem, ale chyba nie bardziej, niż eksplodowali w Ekstraklasie tego czasu Wolski, Zieliński, Żyro, Furman, Łukasik, Pawłowski i jeszcze kilku szczawików z tego pokolenia. Jednak ich w reprezentacji niemal nie ma. Milik szedł do Bundesligi na tym samym poziomie, na jakim trochę wcześniej szedł tam Sobiech. Teraz jest między nimi przepaść. Nawałka to dobry trener i chwała mu za Milika, jednak raczej nie powinniśmy mu przypisywać tej eksplozji drygu, formy, umiejętności, cwaniactwa, zimnej krwi, czucia pozycji na boisku i płynności jej zmiany, gotowości na współpracę z partnerami i przewidywania dalszych wydarzeń, a przede wszystkim postawy, determinacji, perfekcji, kiedy trzeba się zastawić lub przepchnąć. Nawałce należy się wielki plus za to, że zauważył to znacznie wcześniej od innych. Że wziął Milika już na Gibraltar, chociaż wszyscy byli wtedy wściekli, że w bardzo ważnym momencie osłabia młodzieżówkę bez powodu. A drugi plus za to, że stworzył dla Milika miejsce na boisku, którego w polskiej reprezentacji nie było od lat, od wczesnego Beenhakkera. Dzięki czemu znów możemy grać dwójką z przodu, nawet jeśli Milik czasami w tym układzie musi być fałszywym skrzydłowym. I to daje tyle radości, że aż się chce w końcu o tym gadać. Nie uważasz, że rozmowa o piłce jest ostatnio przyjemniejsza i bardziej konstruktywna od rozmowy o poezji?
Sławomir Elsner: Proszę Cię, nie porównuj Sobiecha z Milikiem (śmiech). To inna skala talentu. Lewandowskiego też nauczyli grać w Borussii? Nie, on grał już świetnie w Lechu. To czy ktoś sobie poradzi na zachodzie, zależy od wielu czynników, ale najważniejsza jest głowa. Talent to nie wszystko, choć ta dwójka i tak przerastała resztę umiejętnościami czysto piłkarskimi. Żyro, Wolski, Furman – owszem to dobrzy piłkarze, ale media ich trochę „koloryzowały”, bo grali w Legii. Inna sprawa, że po wyjeździe do zagranicznej ligi trzeba też mieć trochę szczęścia. Gdzie byłby teraz Milik, gdyby nie trafił do Ajaxu? Pewnie w rezerwach Leverkusen albo w innym Hoffenheim. Liga holenderska jest dla niego idealna, bo po prostu nie jest zbyt mocna. Strzela sporo bramek, morale rośnie, chłopak czuje się coraz pewniej. Niech jeszcze pogra w tym Ajaxie ze dwa lata, a będziemy mieli drugiego Lewego albo i lepiej.
Klimat do piłki rzeczywiście teraz jest niezły. Wygrana z Niemcami (!) może rozpocząć nowy, lepszy rozdział polskiej piłki, bo jeśli nie teraz, to kiedy? Miejmy nadzieję, że dożyjemy jakiegoś spektakularnego sukcesu.
Kurde, rzeczywiście przyjemnie się o tej piłce rozmawia, miejmy nadzieję, że czytający naszą rozmowę nie ziewają z nudy (śmiech).
Jacek Bierut: Może o piłce częściej powinni pisać literaci i to być może byłoby ciekawsze od tego, co czasami wypisują nasi ?eksperci?. Zostawmy już Milika i resztę. Daj im Boże zdrowie i głód sukcesu. Wrócę do wątku kosy między kibicami Ruchu i Górnika. Kiedyś śląscy poeci (czyli górnośląscy, bo Śląski są cztery, ich historyczną stolicą jest jednak Wrocław, i coraz częściej można usłyszeć, jak to nazewnictwo się zmienia, na przykład pogodynki już niemal powszechnie używają terminu ?Śląsk?, wskazując na mapie Dolny Śląsk) wydawali się zwartą grupą, dość nawet jednorodną. Ale teraz, mam wrażenie, tej sztamy już nie ma. Kosy na szczęście też jeszcze nie błyszczą. Jak to jest? Czujesz się częścią jakiejś grupy? Choćby tylko towarzysko?
Sławomir Elsner: Nie, nie czuję się częścią żadnej grupy. Czy poza śląską są jeszcze jakieś? Nie interesuje mnie zawieranie znajomości „literackich”. Trzeba później dzwonić do siebie, wychodzić wspólnie, organizować spotkania, recenzować itp. Jestem raczej domatorem. Wszystko czego chcę to spokój. Być może, gdybym spożywał alkohol, miałbym wielu przyjaciół poetów, bo kogoś bym obrzygał, z innym się pobił i miałbym kolegów po piórze (śmiech). Po Antypodach byłem zapraszany na różne zjazdy czy manifestacje, ale już nie lubię takich występów. Denerwuje mnie czytanie własnych wierszy. Arturowi Burszcie również już napomknąłem, że jeśli drugą książkę wydam u niego, to nie przyjadę na żadne czytania. Powód takich decyzji jest banalny: bardzo mnie to stresuje i uważam takie występy za bezcelowe. Jechać gdzieś, przeczytać kilka wierszy, przespać się i wracać. No jaki to ma sens? Chyba, że bardzo dobrze zapłacą, wtedy się zastanowię (śmiech).
Jacek Bierut: Publiczne czytanie własnych wierszy to rzeczywiście nie jest najlepsze zajęcie. Nie tylko dla mężczyzny. Też mam z tym pewien nieporządek. Ale może zapytam raczej o Bursztę, skoro sam go wywołałeś. Pytam Cię o te wspólnotowe niuansiki, Ty się wykręcasz, ale tu się nie wykręcisz. Nie da się. Lubisz być tak zwanym ?biurowym autorem??
Sławomir Elsner: Nigdy nie przeszkadzało mi, że jestem „biurowym autorem”. BL wydało mój debiut, teraz czeka na kontynuację. Wymieniamy z Arturem dwa, trzy maile na rok – zawsze serdeczne i miłe. Odmawiam co prawda udziału przy różnych projektach, ale Artur to rozumie i nie naciska. Tak, wiem że jest jakaś nagonka środowiskowa na to wydawnictwo, ale mnie osobiście nic złego z tamtej strony nie spotkało, więc nie przyłączam się do naganiaczy. Gdyby mnie spotkało, już bym dealował z kimś innym. BL daje mi to czego oczekuję od wydawcy, czyli: zajmuje się wszystkim prócz pisania wierszy, bo od tego jestem ja. Ja piszę, oni to ubierają, drukują, promują, rozsyłają i sprzedają. Taka ich rola i uważam, że BL spełnia ją dobrze. To chyba tyle w tym temacie. Jeszcze tylko wtrącę coś, bo rozumiem, że pytasz o BL w nawiązaniu do mojej przynależności do jakiejś grupy czy w ogóle kolesiostwa. Otóż, osobiście nie znam nawet żadnego z „biurowych autorów”. Boże! Ja w ogóle nie znam się z nikim z „literackiego świata” (może prócz Łukasza Jarosza i Olgierda Dziechciarza – moich olkuskich kolegów). Nie znam żadnego krytyka, żadnej poetki, żadnego prozaika. Z nikim takim nie utrzymuję kontaktu czyli można powiedzieć, że żyję w obcym środowisku, jestem otoczony przez magazynierów, sprzedawców, sprzątaczy i bezrobotnych (śmiech). Choć z drugiej strony, być może jest tak, że żyję w środowisku dla mnie naturalnym, a ta cała „Literatura” jest dla mnie obcym, złowrogim światem.
Jacek Bierut: To ciekawe, co mówisz o tej nagonce. Propaganda odnosi jednak skutek. Nie chcę tego komentować, ale może jedno zdanie jest tu potrzebne. W rzeczywistości to niby zaszczute zwierzę robi z siebie ofiarę, bo od lat to ono jest myśliwym, tyle że trafiane słonie i niedźwiedzie ostatnio jakieś mniejsze. Ale porozmawiajmy raczej o poezji. Przeczytałem kilka Twoich nowych wierszy na Helikopterze Krzyśka Śliwki. Lubiłem Twoje pisanie jeszcze długo przed Twoim debiutem. I bardzo mi się podoba wolta, jaką ostatnio robisz. Więcej prostoty, więcej zupełnie realnych obrazów, tematy się zasadniczo nie zmieniają, ale podchodzisz do nich z większym dystansem i przede wszystkim perspektywa pisania i patrzenia jest wyraźniejsza i szersza. Działasz na emocje, nieco powściągając właśnie emocje, pisząc bardziej wprost i pozbywając się tej dawnej aury, nazwałbym ją na szybko aurą nierealności i mgły. W dodatku drastycznie ograniczyłeś korzystnie z tak zwanych ?środków poetyckich?. Nawet przymiotników używasz znacznie rzadziej. Efekt jest poruszający. Spytam o tę zmianę. Na ile jest to świadoma decyzja? I czy to już jest zaczyn nowej książki?
Sławomir Elsner: Muszę jeszcze chwilkę o BL, bo chyba źle użyłem słowa „nagonka”. Powiem tak, jak już wcześniej wspominałem, nie siedzę w środowisku literackim i siłą rzeczy nie wiem, co się tam dzieje. Nie wiem nic: kto, co i komu. Oczywiście, jeśli ktoś został pokrzywdzony lub potraktowany nie fair przez wydawnictwo BL, ma pełne prawo psioczyć na nie i mi nic do tego. Opisałem po prostu moje stosunki z tym wydawnictwem, które są dobre. Nie mam z nimi problemu i to wszystko. Jeśli zaś chodzi o te nowe wiersze. Naprawdę Ci się podobają? Bardzo mnie to cieszy. Mało mam w Polsce fanów, choć ostatnio napisał do mnie jakiś student, że Antypody to książka wybitna (śmiech). Oczywiście mam sentyment do debiutu, ale nie przesadzajmy. Ja już tej książki nie lubię – jest nudna i dołująca. Dusiłem się w tamtych wierszach i dlatego postanowiłem poszukać nowej dykcji, nowego spojrzenia. Pisałem o tym już trochę na początku wywiadu. I to było świadome. Natomiast te rzeczy, o których mówisz, brak „środków poetyckich” czy ?mało przymiotników” i ogólnie cała konstrukcja, to już raczej zasługa tej intuicji, o której wspominałem. Te teksty z Helikoptera przyszły jakoś same, choć nie bez trudu, bo po drodze popełniałem różne mniej udane rzeczy. Ale na tym chyba polega poszukiwanie. Trzeba najpierw trochę pokluczyć, aby mogło narodzić się coś nowego. Trochę zazdroszczę poetom, którzy w moim wieku mają już kilka tomików i pisanie przychodzi im zdecydowanie łatwiej. Ja próbuję napisać tę drugą książkę już ładnych parę lat i mam może 10 tekstów, które do niej wejdą. Wiersz „Choroba”, który czytałeś na Helikopterze, będzie otwierał nowy tom. Mam również drugi i trzeci wiersz, a pozostałym siedmiu jeszcze nie przypisałem numerków (śmiech). Ale tak, coś ruszyło, druga książka z pewnością kiedyś będzie.
Jacek Bierut: No to poczekamy. Chcesz kogoś pozdrowić?
Sławomir Elsner: Najpierw chciałem podziękować Tobie, że pamiętałeś o takim jednym poecie, po którym słuch zaginął. A pozdrawiam wszystkich. Kocham Was, ludzie!
Jacek Bierut: Dziękuję.