Wmieszała się w grupkę zwariowanych odszczepieńców. Ze swoimi wełnianymi, memłanymi wciąż w palcach brodami wyglądali, jakby całkiem na świeżo obrabowali stado kóz, a teraz wspólnie radowali się sprawiedliwie podzielonymi łupami. Któryś z nich podał Farah skręta, ale potem, gdy powiedziała mu szczerze, że nie nazywa się Tracy, zabrał go, a F. znowu została sama, obserwując staruszki z aparatami słuchowymi. Choć trudno im było ukryć, że ze wszystkich eksponatów najbardziej zafrapowały je darmowe snacki, to zaraz po konsumpcji, by nie zostawiać twórcy z niczym, uczciwie obeszły wystawę, wygłaszając parę donośnych, nieraniących nikogo opinii („to zastanawiające”, „i takie nietypowe!”).
Uderzająca w mieszczańskie przywiązanie do konwencji i tych małych obłudnych rytuałów ekspozycja przedstawiała między innymi pocięte kawałki pościeli. Zdawały się one krzyczeć „Nie, nie kochani, jak myślicie, że robić sztukę to znaczy malować przez trzydzieści lat grubą babę z dzieckiem i ze skąpanymi w słońcu arkadami w tle, to grubo się mylicie. Lepiej przez trzydzieści sekund pociąć pościel na kawałki, a resztę tego czasu przeznaczyć na palenie gandzi, mamrotanie pod nosem, śmianie się z filmików na Youtubie i wchodzenie na znaki drogowe”.
Był też rowe obwieszony gumowymi winogronami z napisem „Guantanamo” i nocnik, w którym leżała kupka niemowlęcia z puszystej włóczki bouclé.
Nie miała pojęcia, kim są ludzie wokół. Nie potrafiła ich nigdzie przyszeregować. Szczerze mówiąc, wyglądali, jakby wysmarowani klejem zanurkowali w kontenerze z odzieżą dla biednych. Jednak kto modny dziś tak nie wygląda? Jedyną osobą, którą próbowała nawiązać z Farah kontakt, okazał się niechlujny, potargany facet z piersiami.
– Czy lubiłaś tę wystawę? – spytał wysokim głosem, a pokaźny strzęp sałaty rzymskiej wiszący w kąciku jego ust świadczył, że przed podjęciem dyskusji pokrzepił się, okrasiwszy też w ten sposób wygłaszane opinie intensywnym zapachem wędzonego łososia. Fakt, że mu nie odpowiedziała, bynajmniej go nie skrępował. – W mojej opinii jest ona ekstremalnie polityczna. Nie można dłużej milczeć… słyszałaś kiedyś o ludziach-jaszczurach?
Hej?
[w:] Dorota Masłowska, Kochanie, zabiłam nasze koty, Noir sur Blanc, Warszawa 2012.
Masłowska, po skarykaturowaniu młodzieży przez odświeżające wyszydzenie jej języka, wzięła teraz pod wysokie obcasy New Jork. Stylem zbliża się jednak do młodej Gretkowskiej, czyżby szła jej głębokim śladem?