Chuck Norris jeździ lodziarką pokrytą ludzkimi czaszkami – brzmi jedna z teorii współczesnej chuckologii. Od każdej teorii jednak można stworzyć wyjątek, zgodnie z zasadą „nie ma niewinnych, są tylko źle przesłuchani”. W przypadku Chucka, człowieka, który został Żanklodem, ten wyjątek brzmi: Chuck jeździ osiemnastokołowcem pokrytym wizerunkiem orła. Czy czegoś takiego.
W dzisiejszym odcinku naszego tasiemca Żanklod, który dopiero co przekształciwszy się w Chucka Norrisa, wcielił się w rolę szwarc-niczym-pas-karate-czarnego charaktera w klasyku Slaughter in San Francisco – tym razem , w arcydziele Zabijaka, zabijaka, stoi już po jasnej stronie mocy. Pamiętajmy jednak, że Żanklod nawet stojąc w jasności – cienia nie rzuca.
Fabuła? Dla dociekliwego widza całkiem prawdopodobne będzie znalezienie w tym genialnym obrazie, między chrzęstem druzgotanych kości a klekotem wybijanych szczęk – czegoś takiego jak fabuła. Otóż niejaki J.D. Dawes po raz pierwszy wysyła swojego młodszego brata w daleki kurs. Brat przepada bez wieści, więc J.D. rusza jego tropem. Dociera do małego miasteczka gdzieś w Kalifornii, którego szeryf wraz z bandą łobuzów poluje na obcych i rabuje im towary. Główny bohater, niczym legendarny kowboj z klasycznego westernu, przybywa znikąd do miasta bezprawia i sam jeden rozprawia się z bandą rzezimieszków.
W mieście bezprawia Żanklod Chuck (przybywszy znikąd) natrafia na wybitnie bezlitosnych bandziorów. W poniższym, wbijającym w fotel epizodzie, przyjdzie mu walczyć z człowiekiem, którego hobby to prasowanie zeszrociałych cadillaców, a wisienką na torcie – złomowanie ludzi.
Po uniknięciu kontaktu z wielką maglownicą Żanklod Chuck po raz kolejny staje przed zagrożeniem utraty życia, które chce mu odebrać sędzia Trimmings. Żanklod przełknął ślinę, ale myli się ten, kto uzna, że to ze strachu. Wręcz przeciwnie: to czysta adrenalina, która wypala dziury w posadzce, gdyby splunąć.
To jednak nic. Najbardziej wyśmienitą sceną tego doskonałego truck movie jest, oczywiście, bijatyka finałowa. Złośliwi powiedzą, że to najgorsza scena końcowa, jaką w życiu widzieli. Ale nie bądźmy śmieszni. Kuloodporne dżinsy Chucka, pędzący koń, roztrzaskana butelka whiskey, która posłużyć ma w celu dziabnięcia Żankloda; poza tym wąsaty przeciwnik, którego dynamika ruchów jest wprost proporcjonalna do agresywnej fryzury. I ostateczny kopniak, bynajmniej nie z półobrotu… Mamy to wszystko w poniższym filmie jak w banku.
Czy jednak Żanklod Chuck, który, jak wiadomo, potrafi dzielić przez zero, podzieli się z nami happy endem? Czy może jednak – o rety! – zostanie pokonany przez skorumpowanego funkcjonariusza, który prosi się o solidny łomot?
Emil Milewski