Przyjdą zapytać o części wspólne

Burzyłeś ściany, by dotrzeć,
oni byli pierwsi,
wydrążyli.

Daję ci słowo,
wzór na pole kwadratu nie wyjaśni jego istnienia.
Dociekanie podstawy nie ma sensu, a ty nie masz czasu.

Przyjdą inni ciekawi.
Gdy tylko nauczą się mówić, zapytają o przynależność,
zapytają o litery otoczone pętlą,
o zbiory i części wspólne.

Kwadrat nie zajmie ich w ogóle, podobnie jak zdanie na temat wolności,
którą gimnastykujesz każdego ranka.

Brzytwa jak biegła stenotypistka zaznaczy równoleżniki.

 

 

 

 

Zapytają też o manifest

Już są.
Potrafią zrobić więcej z językiem niż tamci, są bardziej czujni i wysportowani.
Podciągają się z zaangażowaniem mnożąc światło.

Odstawili obowiązkowe choroby,
więc inni muszą przechorować więcej niż wytrzymają.

Naostrzyli dachy na wypadek nieostrych noży.

Kwadrat nie wzbudza ich podejrzeń.
nie ma okien i niebezpiecznych drzwi.

Obliczyli jego pojemność ? są spokojni,
nikt nie może się w nim ukryć.

Są.
Wymachują ogonami, kiedy niosą gazetę do domu.

Nie róbmy nic.

 

 

 

 

Będą powracać, by kontrolować

Język jest jak żyletka ? mocno trzymasz go za zębami aż do plucia krwią.
Z kwadratu został szkielet.

Przeprowadź dowód na istnienie obietnicy,
wszystko, co wiemy, wiemy na niby.

Kiedy zbadają szkielet, uznają cię za winnego rozpadu bryły.

Język nie zagoi się szybko
i będziesz szukał powodu dla swego starego ciała,
i będziesz kradł chwilowe kroki.

Kiedy zbadają, że wiesz za dużo ? otworzą ci gardło na nowo,
jednak nie dadzą powiedzieć prawdy.

 

 

 

 

Podtrzymujesz siebie wbrew ciału

Gdy przyjdzie z krzyżem
i odbije z niego wszystkie tezy, za które umarł ?
zapamiętaj to doświadczenie, bo
wyjmie też żebro, by stworzyć cię ponownie.

Ale nie będzie już tak samo,
wydasz się obca
i trzeba będzie cię oswajać jak zdziczałe zwierzę.

Język, którym zaczniesz mówić
będzie niezrozumiały i pomieszany ?
naucz się milczeć,
to dobrze robi na wieloznaczność.

Gdy przyjdzie wymienić twoje ciało, niech wymieni też powody.

 

 

 

 

Kiedy się już zdarzy jednokrotne doświadczenie, zawiśnie nad nami
nieuchronność. Oznaczenie granicy tego co było, zwabi innych ?
nadpłyną jak rekiny do krwi.

Moja krew nie krzyżuje się z twoją. Tylko Joshua miał grupę krwi,
która zbawia wszystkich. Gdy skaleczysz się mną,
granica przestanie być granicą, a niebo przeniknie przez horyzont.
Kiedy się to zdarzy, zawiśnie nad nami bezwzględność innych.

 

 

 

 

Jedynie zmiana wydaje się stała. Przyjemne jest wiedzieć, do czego się dąży.
Roztaczam kręgi na wodzie, woda jest niewiadomą, w której odbija się
złudzenie. Wejdź w wodę, wejdź w pozorowaną odbitkę tego, co wyżej.
Wodorosty uchwycą stopy, zwężą krwiobieg, roztętnią serdeczność.

Przyjemnie jest wiedzieć. Zamknij oczy. Wyświetli się obraz, usłyszysz odgłos.
Skóra przestanie nas opakowywać. Prawdopodobnie dusza nie ma skóry.

 

 

 

 

Odczulanie musi potrwać. Z niewiadomych pobudek przyczyniam się
do miłości, a kochać nie umiem. Środki na pobudzenie krążenia
pobudzają rzekę, która zawsze dzieli. Tylko fikcja zmienia coś bez
konsekwencji.
Nie wiemy nic o sobie mądrego. Pewnie mądrość też jest alergenem.

 

 

 

 

Nadejście innej jest nieuniknione. Kiedy przychodzisz spóźniony
i bywa za późno, organizm popada w osobliwy stan. Dobrze wiesz,
że nie możesz zawłaszczyć sobie dziewczyny z cudzego tekstu.
Jej charakterne dłonie mogłyby uśpić w tobie poetę.

Różnia Derridy wymyśliła dla nas późnię. Chyba powinieneś
obrysować moje ciało, wtedy choć fragmentarycznie dotrwamy do pełni.

 

 

 

 

Nie wybieramy powietrza, którym oddychamy. Leczy nas
przeświadczenie, że tak być powinno. Dymy nad miastem zyskały
miano mgławic. W sezonowych walizkach duszą się wysportowane
ubrania.

Żyjemy w państwie teoretycznym. Z niejasnych przyczyn czas
wypiera z nas polskość. Dobrze, że to ty jesteś moją ojczyzną.

 

 

 

 

Wiatr rozprawiał się ze spódnicami szytymi z koła (Chania)

W Chanii wzburzyło nas morze. Było za głośno na wyznania.
W porcie rozpoczął się przypływ, bałwany zza barierek pożerały
lądowy plankton. Wiatr rozprawiał się ze spódnicami szytymi z koła.
Było za upalnie na żarliwą namiętność, ale miałam wrażenie,
że unoszę się niczym kobieta z Klimta.

Posmak soli i zapach ryb rozdrobnił mi ciebie w kamienistą plażę.
I szliśmy wysokim murem jak w Chinach między zatoką a tętnem miasta.
Bałeś się, bym nie spadła oderwana od twoich ust pośpieszną falą.
W pomarańczowej ziemi goiła się czułość, a na wąskich uliczkach
wybarwiała się grzeczność greckich sklepikarzy.

 

 

 

 

zaskakują wydmuszki robaków (Knossos)

Robimy zdjęcia przed tronem Minosa, na dziedzińcu cykady z Knossos
zagłuszają negocjacje, zaskakują nas wydmuszki robaków.
Jest głośniej niż w porcie weneckim. Władca daje znak, by weszły
kobiety z dzbanami, w misach zanurzą śniade dłonie, obmyją czoło.
Wszystko się śni, nawet biały byk, którego przeskakują młodzieńcy

z błyszczącymi warkoczami. Czarne pukle kładą się na ramionach ciężko
i obficie. Zanurzasz twarz w moich włosach. Na freskach płasko rozcierają się
duże oczy o nieokreślonym wieku. W wielkich wazach złoci się zboże.
Ceremonia potrwa jeszcze, zanim niebieski autokar wywiezie nas do Heraklionu.

 

 

 

 

małe ławice ryb kąpią się z małymi ławicami ludzi (Elafonissi)

Na szlaku kreteńskich wiosek Enneachoria nie skrywamy obawy,
autokar wjeżdża w tarasy domów, serpentyny zakręcają rzemyki
przy sandałach; zza szyby przywołuje nas nieogolony wąwóz
Samaria. W grocie Agia Sofia zażywamy cienia. Schodzimy
do tawerny, gdzie smakujemy miodowej rakii. Posiwiałeś mój drogi,
zasypały nas śniegi wapniowe. Na lagunie Elafonissi

płytko maczamy się w sobie; fotografujesz moje rozwiane włosy.
Mówisz, że po dwudziestu latach nie zmieniły koloru.
Wiatr nie daje nam spokoju, wieje po piętach. Na skałkach
pozują śmiertelni kochankowie, w tle parasole ze splątanymi
frędzlami kryją oparzone serca. Małe ławice ryb kąpią się
z małymi ławicami ludzi. Różowieje nam skóra od piasku.
Budzi się we mnie nastolatka i wgniatam w ciebie swoje piersi.

 

 

 

 

zasoleni leżymy w płytkich zalewach (Gramvousa)

Lazur miesza się z wenecką krwią przelaną pod fortecą
z XVI wieku. Wysokość szumi w uszach, kamienista droga
przypomina Kalwarię. Tam wysoko powiewa flaga grecka
i moja śnieżnobiała chusta, która wyfrunęła niby gołębica.
Tak blisko nieba zaczyna się raj lub wieża Babel.

Gramvousa kołysze spękane wnętrza. Zażywamy kąpieli
w lagunie Balos. Różowy piasek kryje muszelki i drobne
sekrety z pirackich bander. Skały ostro wpatrują się w nasze
oczarowanie. Krynica rozlewa przejrzyste wody. Zasoleni
leżymy w płytkich zalewach, poza zasięgiem dłoni.

 

 

 

 

List markizy Jannette A. do Jeana D. zarządcy włości X de Fonteleblue

Odkąd leżysz w malignie, mieszają ci się słowa, które do mnie
powiadasz. Obleczony w krochmaloną koszulę, okryty
zgrzebną narzutą nadal się trzęsiesz niczym dłonie
pijanego stangreta. Medyk spoglądał już w twój język, nacierał
sadłem i upuszczał krwi. Poleciłeś mi się oddalić, zabrać
trzewiki i salopkę, i wszelkie me rzeczy zalegające garderobę.

Stojąc przy drzwiach, ukradkiem spoglądałam
na pochylającą się nad tobą Edith, po czym
zabrałam utrefioną perukę i kilka suwenirów,
które darowałeś mi po powrocie ze Wschodu. Miesiąc szarzał,
smoliste chmury naszły za okiennice. Byłeś niecierpliwy,
wciąż nie słysząc powozu, który by mię z dworu twego
na wszelkie pokuszenie wywoził.

Jeanie, kiedyż list ten czytał będziesz, moja chwiejna stopa
podąży do alkowy, gdzie wzeszły już świeże cyprysy,
i zaczęło pachnieć wieczorną rosą.
Na płomyku świecy spalę wszystkie listy, które do mnie
posłałeś. I ćmy się zlecą jak młódki ze wsi,
iżby podziwiać ten płomień, grzać się w nim i palić.

 

 

 

 

Odpowiedź pielęgniarki Hanny T. na list podróżnika Edwarda S.

Zawsze myślę o tobie Edwardzie, nawet gdy aplikuję ci
bolesny zastrzyk, kiedy nie chcesz zdrowieć. Na stoliku widzę
plan następnej podróży, którą skrzętnie przede mną skrywasz,
nie ma tu ampułek, balsamów ani medykamentów, tylko portret
jakiejś dziewczyny, która nigdy cię nie odwiedza, a przecież
zdaje się być jedynym lekarstwem na twoje zszargane nerwy.

Przed snem przyglądam się pulsującej żyłce, którą zauważyłeś
na mojej skroni, to dziwne, dotychczas nie wiedziałam o jej istnieniu ?
jest niebieska jak twoje źrenice, tak samo ruchliwa. Mam wrażenie,
że od kilku miesięcy niedomagam właśnie z jej powodu ?
nie cieszą mnie już srebrzone bransolety, poszum tataraków,
a nawet kosmate bazie, które i tak pojawią się z wiosną.
Wpatruję się w słońce, po oślepieniu łatwiej nie odpowiadać
i trudniej pisać. Ostatnio nie mam się gdzie podziać,
ponieważ wszędzie mówią o twoich podróżnych zamysłach.

Myślę, że któregoś dnia powróci dziewczyna z portretu i wyzdrowiejesz.
Odnajdą się wówczas wszystkie zaginione miasta, do których
nie mogliśmy trafić. Tymczasem nie powinieneś podróżować sam,
mój drogi. Mapy czasami zagłuszają głos rozsądku, zwodzą na manowce.
Z wyszukanych prawd wyłuskują zupełnie błędne nazwy.

Jeśli uczyniłam coś przeciw tobie Edwardzie, poczekaj ?
winnego zawsze dosięgnie kara. Teraz kładę ci na stolik wypis,
przecież i tak odjedziesz w stronę jednego z tych jezior,
o którym nic nie wiem.

 

 

 

 

Drugi list pielęgniarki Hanny T. do podróżnika Edwarda S.

Drogi Edwardzie, cóż mam rzec, gdy znów wracasz wysuszony
na wiór. Przegapiłam twój wyjazd, przemilczę powrót.
Niegdyś podróżowaliśmy razem, wszystko robiliśmy razem.

Od środy sprzątam mieszkanie, wynoszę greckie sukienki,
wyszywane paseczki, koronkowe halki. Pakuję kapelusze,
kokardy, dzianiny lekkie i prześwitujące. Zacznę ukrywać
moje ciało, szczególnie guzełkowaty pępek ? to wgłębienie,
które nie pasuje do opisu z atlasu anatomicznego.

Kiedy nie było cię, Edwardzie, szalała śnieżyca, białe smugi
wymościły gniazda dla powracających ptaków. Wszystkie
odleciały za tobą, jednak żaden nie wrócił. Cóż mam rzec,
pod białym kitlem zbiera się na zadymkę, ale ciebie interesują
tylko białe łabędzie na dzikich jeziorach.

 

 

 

 

Kryjówka

To jest zabawa w chowanego. Pochowałeś matkę,
ja pochowałam ciebie, ktoś pochowa mnie
(Beata Patrycja Klary)

Zwierzęta i dzieci czują się tak samo zaszczute;
nawet Daniel wie, że przebywanie z lwami
w klatce nie zabija ? mordują ludzie.
Nie ma czasu na uścisk dłoni, szereg trzyma
mocno prowadząc w paszczę człowieka;
psy nie chcą gryźć śmierdzących dzieci,
nawet gdy uciekają za znikającą ręką matki.

Zabawa w chowanego ma inne zasady:
1. wszyscy zaklepują uciekających,
2. chowanie odbywa się naprawdę,
3. pochówek nie wymaga obrządku.

 

 

 

 

Anoreksja

Prawo jest bezsilne wobec przemocy

W obozie żyje się jak w grze wirtualnej, zabijanie nasącza
gąbkę mózgową, jeśli się powstanie, znów czyha broń,
ale nikt nie może się wybronić przed szyderstwem.
Atak służy zabawie towarzyskiej. Zwiedzam Birkenau zimą;

baraki ziębią szronem, nie mogę się zagrzać.
Tu nie wolno palić, miejsce publiczne, wąskie tory
wpychały tędy numery do analizy. Udaję, że nie widzę
zdjęć dzieci z wydętymi brzuszkami. Muszę schudnąć;
dalej na reprodukcji 24 kilo żywej jeszcze wagi,
nitki odrośniętych kosmyków, piszczele, zanik piersi.
Cięcie.
Pierwiastek z zimy, chłód, zmarzłam w nogi,
jak smakuje brukiew, czy jest tu automat z kawą?

 

 

 

 

Ubieranie choinki

Przez całe życie trzeba się uczyć umierać
(Seneka Młodszy)

Wieszanie ozdób choinkowych przed świętami ma jednak
swój urok, a wieszanie ludzi ? swoją cenę. Szarpnięcie
porównuje się do bólów partych, kiedy wpada się
w nowy świat, gdzie powietrze można dać lub zabrać.

Na drzewku złocą się ciastkowe anioły z pękniętymi
czaszkami; główki źle się wypiekają i dziurawią,
pewniej wieszać za szyję, nie ma kłopotu z urwaniem

łebka. Dzieci lubią, gdy piernikowe stworki straszą
albo przypominają postacie z baśni, wtedy boją się
je zjadać, wołają rodzeństwo i roztaczają wizje uwolnienia

z kłujących drutów. Delikatniejsze są łańcuchy, które
nie wyrywają skóry, gdy się nimi stroi. I jeszcze ogień,
zdobi gałązki suche z wygłodzenia oraz gwiazda Dawida
wetknięta na szczyt choinki jako kuglarska ozdoba.

 

 

 

 

Pokaz mody

Człowiek człowiekowi bogiem

Kiedy napatrzą się na cudze dzieła, zechcą je sobie
przywłaszczyć, zechcą podeprzeć się krzyżem,
przemienić w słowo; tej wiosny pasiaki wyszczuplają

i są miłe w dotyku. Kiedy napatrzą się na chude nogi
modelek, zapomną o lasku katyńskim, zestrzelą wirtualnego
wroga, napiją herbaty z rumem, zjedzą ciasto (w towarzyskich
kolumnach gazet nie ma miejsca na głód, bo mylą się słowa
i dziurawe czaszki), zauważą, że teksty piosenek karmią
się gęstą muzyką, podobną do wybroczyn.

Kiedy skończy się pokaz, przyjdzie czas na brawa,
westchnienia, półsłówka, gesty, bileciki bankietowe;
w Auschwitz panuje moda na łysinę, niepotrzebne są
też okulary ? przecież wszyscy doskonale widzą.

 

 

 

 

Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz