Poetyka II

stara baba taszczy baniak wody na cmentarz,
chłopak wraca z boiska, studiuje pierwsze otarcia
na nowiutkiej piłce. Pamiętaj, oboje wiedzą teraz coś,
czego nie wiersz.

 

 

 

Podejście

Nie dopilnowałem i drugi raz gazeta wydrukowała nekrolog jego żony.
A przecież to przykro czytać, wszystko się przypomina, dzwoni.
I co, nie wie pan, co powiedzieć? Pyta prawie z satysfakcją.
A ja milczę, bo, właśnie,

nie wiem, co powiedzieć.

 

 

 

Apel

Licznik inkasentów mieli, rachunki w proch obraca
Przestraszony na karuzeli wodze konika skracasz

Bileter zaraz spyta, czy będziesz w garść się brać
Gdy nie wiesz, co masz powiedzieć, najlepiej zacznij łgać

Do domu cię nie zabiorą, zostawią tylko awizo
Pani w przedszkolu chora, pachnie mielony i lizol

Szykuj do drzemki piżamkę, ruszaj się, twoja mać
Gdy wiesz już, co musisz robić, najlepiej zacznij łkać

Mówisz na auli wierszyk, jąkając się ze zmieszania
Brudnawa flaga od rana tablice do kosza zasłania

I kosze, i flagę, i wierszyk na serio musisz brać.
To wszystko się dzieje naprawdę. Możesz już zacząć się śmiać.

 

 

 

Włóczykij

Stoję przy drodze i pluję, taki mam już zawód.
Chmura muszek tworzy mi nad głową coś na kształt architrawu.
Zawsze, gdy jestem szczęśliwy, orientuję się po fakcie.
Nawet, gdy ci gram nad rzeką na organkach, to mi się, na przykład,
lać chce i już myślami jestem w jakimś arkadyjskim potem.
Stoję i pluję. Podejrzanie dobrze pozuję na idiotę.
Nie mam pojęcia, co przeżyłem, póki ci nie opowiem.
Mieszkam w historiach. Nosisz mnie w swojej głowie.
Za kilkadziesiąt (oby) lat umrę, więc wypadałoby się streszczać.
Stoję przy drodze. W jakich ty jesteś opowieściach?

 

 

 

Orka

Zwierzęta i dzieci trzymają mnie jakoś przy zmysłach.
Wisimy z ziemią na końcu kosmicznego koromysła,
co się wciąż chybocze na czyichś zgiętych plecach.
Jak one muszą boleć – wyobraź sobie, polecam.

Jezus w cerkwi ma oczy ciągnącego pług konia.
Trampkarz próbuje bronić karne pomimo dziur w dłoniach.
Kulawy pies ledwie dycha, a i tak nie chce przestać.
Dziecko nabiera podejrzeń jak rozpalonego powietrza.

Trzaska bat i piana spływa po bokach.
Tu sami niewinni, panie, chociaż po wyrokach.
Napręża się uprząż i już zaczynamy,
zostawiamy w ziemi równoległe rany.

 

 

 

Leżajsk

Doszedł wreszcie za ołtarz, żeby zobaczyć ścianę
kurz i tyle miejsca, żeby zawrócić i zacząć
przechodzić jeszcze raz to samo.

Kożuch tego kurzu ogrzeje mu serce w drodze,
gdy dziadowskie pieśni będą przed nim mnożyć
za i przedświaty z ich przepięknym zimnem,
marzenne, marznące, nieludzkie, niewinne.

Ma za plecami ścianę, a przed sobą drogę,
serce jak kłębek kurzu, które ledwie wlec może,
aż przewlecze je kiedyś przez igielne ucho.
Dobre i cierpliwe, pozbawione słuchu.

 

 

 

Świetliki

Chciał je tylko wziąć na ręce po tym całym strachu,
to wszystko, co można było zrobić, a od niego czegoś
można było oczekiwać w końcu. I w końcu właśnie przyszedł.
W samą porę, żeby powyplątywać je ze wszystkich matni,
skopanych kołderek, koców na wszelki wypadek,
niekończących się kłębów koszul i prześcieradeł.
I właśnie tak to było, czekaliśmy i się zjawił
w słupie słonecznego grzyba, w obłoku ognia.

 

 

 

Lewady. Ballada dziadowska.

Wszystko się wreszcie ułoży jak na niebiańskich lewadach.
Suka zamarzłe szczeniaki z powrotem do budy powkłada.
Cieć na śmieciówce dostanie złoty pindziesiąt więcej,
a syn dorosły usłyszy, że mógł go brać częściej na ręce.

Typ nieprzyjemny ulicę w centrum miasteczka straci
i dobrzy ludzie przybiją nazwę: Aleja Kurwy i Maci.
Jakiegoś zamęczonego za niepopełnione grzechy
postawią tam na cokole, w dodatku z miłym uśmiechem.

Na chwilę wiatr zamiast w oczy podmucha w rozbite kolana
Coś się szeroko otworzy – ten ni to świat, ni to rana.

 

 

 

 

Janusz Radwański