Pakty
Tyle już razy miał być ostatnim.
Zamyka się, ślimacząc, zwijając
w niezbyt ostre zimno. Poza
niezmierzoną nudę nowości
uciekłem, bez kluczenia, przez
most, tramwajem, żeby przycupnąć
niedaleko, może to zmyli
pogonie, tym bardziej, że i tak
im się nie chce wysyłać
doborowych oddziałów, idą
na ilość, wszystko biorą
w posiadanie. Idee coraz
lepiej imitują krew, można
je już swobodnie przetaczać,
jeszcze udało się uniknąć
ukłucia. Zadekowałem się,
pozorując odwet, prawie jak
starzy bohaterowie, mistrzowie
odwlekania, ale z suchym
okiem, niechętnymi ustami,
ni śmiechu, ni płaczu. Ci,
którzy znikają na końcu,
nie robiąc min, z kim
toczą rozmowę? Z kim
podpisują widmowe pakty?
Mimo to, póki co
Tak więc gadam wyłącznie z nimi.
Nie wierzcie w to, co do was mówię.
Tylko poruszam ustami, a to
nic nie znaczy. Gadam wyłącznie
z nimi, od dawna, reszta to pozory,
jeśli zapomniałem to kiedyś powiedzieć.
No więc poprawka, tylko dla
porządku, milcząca publiczność
rozumie taki porządek, rzeczy
mają to we krwi, niektóre wiersze
też, o ile nie chcą mówić z wami,
o ile nie czują takiej potrzeby. Leżę
na skraju łąk, obserwując skraj miasta
i lasu. Wiem, że kiedy wrócę,
zmuszony będę mówić, ale
nie wierzcie. Tu wszystko gada
i ta część mnie będzie gadała, razem
z nimi, jeśli ja zamilknę, to one
nie, póki co nie liczy się skuteczność,
a mimo to, póki co, zagłuszamy wasze
grudnie, listopady
Kołys(an)ka
I skąd wiedziałem, że tak się to
skończy? Spokojnie przeczekując tę
gonitwę. Stawiając na piętkę? Owszem,
z piętą dyndającą swobodnie,
niezbyt wysoko nad ziemią, ale
zawsze. I skąd wiedziałem, że są
jakieś zasoby, nie, nie, nic z księżyca
ani odleglejszego saturna. No i
odcięty został język, na dokładkę
awaria języka języka, na dokładkę
awaria awarii, potem grande finale:
awaria śmiechu. Teraz dalej kołyszę,
przyglądając się ziemi, jednej pięści,
tu pasuje wszystko niczym piędź
do nosa, niczym jest audycja, ?wieczne
powtórzenie? skrzeczą głosy, piędź
głosów, czysty pieniądz, piętka niezbyt
wielka, ot, rewolucji wdzięk i
melancholia (to jest mistrzostwo ?
trafić pięścią w małą piętkę), więcej
głosów zużywa, kończy się szybciej
niż zima, nie chcę was martwić, kto
by tam zresztą was zmartwił, rzeczy
trudniejsze (kołyszę po wszystkim,
po piędzi) nie muszą się nawet
zaczynać
Burg i berg
Sierpień na końcu świata lub u końca
świata. Kiedyś kończyła się tu mapa,
cywilizacja ledwo dysząc trwała,
a teraz jeszcze się cofa. Wyludniony
kraj, nad którym panuje myszołów, kraj,
który ratują niezliczone fałdy
ziemi, kieszonkowe miasteczka; kiedyś
mówiłem tu o czasie, dziś można się
obejść bez tego, obejść piętra, werandy,
szczerbate pierzeje, coraz wyżej, do
rynku, na szczycie zegar ledwo dyszy,
zostawię go i zaleję cię światłem,
wydobędę z ciebie to zwykłe
światło. Która ani monarchią, ani
republiką nie chcesz być i nie potrafisz,
a nawet nie być ci się nie chce: wtedy
giń, państwo ani mądre, ani szalone,
pozostaw zwykłe światło, linie, werandy,
woluty i piętra, ślady tego, czym
mogłobyś być, już teraz cię słabo
rozpoznaję, początek sierpnia dłuży się
i wyludnia, koniec świata wyludnia się,
wszystko odbywa się bez świadków, oni
zeznają teraz w innych sprawach, licznych
i nieważnych, choć o tym nie wiedzą;
wyłącznie między nami mówiąc, męczyło mnie,
męczyłaś mnie, pewnie chciałem się męczyć,
a teraz już nie, wypada to na początek
sierpnia, nie wypada kończyć inaczej,
ale ani mnie nie ma, ani ciebie, szybko
wyludniamy się, ładniejemy ? w kącie
mapy pozbawieni wszystkiego i końca
wszystkiego