Niektóre z wymarłych chorób, mój Boże, mogą zabić w ciągu w ciągu kilku minut. Wygłodniałe choróbska czają się wszędzie: w ziemi i w trawach, w osnutych mgłą bagnach i skamielinach. Do najbardziej zabójczych należą pasożytnicze rośliny przystosowane do życia w organizmie ludzkim. Wymieńmy tu korzeniuchę wywołującą chorobę o tej samej nazwie. Korzenie wrastają w trzewia i węzły chłonne, owijając się jednocześnie wokół kości. Pierwsze kłącza bardzo szybko pojawiają się w kroczu i pod pachami chorego. Później zielone pędy wyrastają mu z czubka penisa. Tego samego koloru macki wiją się w otworach nosowych. To na tych odrostach znajdują się śmiercionośne nasiona przenoszone przez wiatr. Oczy chorego zarastają cierniami. Jądra puchną i w końcu wystrzeliwują korzeniami. Czaszka nieszczęśnika zmienia się w doniczkę na przepiękne mózgowe orchidee zwisające nad martwymi oczami i twarzą znieruchomiałą w idiotycznym grymasie. W tym czasie skóra twardnieje i przekształca się w korę. Niekiedy następuje pełna metamorfoza. Ofiara wrasta w podłoże i z całą ostrością doświadcza takich objawów agonii jak przyspieszone krążenie soków w coraz bardziej otępiałym ciele. Chory do ostatnich chwil czuje, że jego pokarmem stają się: pożerane przez liście światło oraz woda, minerały i gówno wchłaniane przez korzenie.
Inni padają ofiarą roślin przypominających muchomory, które wyrastają nagle z pokrywających całe ciało chorego wrzodów. Liście owadożernego pasożyta wydzielają słodką ciecz wabiącą tłuste żuki, koniki polne, gąsienice, pszczoły, osy, chrząszcze…*
*Na Madagaskarze żyła kiedyś roślina atakująca ludzi. Miała dwa i pół metra wysokości, prawie metr średnicy i guzowaty zielonoczerwony żołądek. Z jej czubka wystrzeliwały nagle macki o lepkich kolcach, chwytały nieszcześnika i zabijały, wstrzykując mu paraliżującą truciznę.
Według wspomnień żyjącego wówczas podróżnika, tubylcy otaczali kultem tę roślinę, która, poczuwszy głód, potrafiła zniewalać i przyciąga człowieka. Wprowadzili nawet zwyczaj składania jej ofiary. Na widok skazańca poruszała obrzydliwymi mackami i wydzielała smród tak potworny, że wspomniany podróżnik nie był w stanie przełknąć niczego przez dziesięć dni.
[w:] William S. Burroughs, Cień szansy, przekład Andrzej Chajewski, Amber, Warszawa 1997.
a tak, to jest bardzo pożyteczna książka, że tak powiem dobrze robi na wyobraźnię, okład z Burroughsa.