ibistro.dos.state.fl.us

ibistro.dos.state.fl.us

Spóźniłem się dość mocno z napisaniem tego felietonu, bo i też sporo miałem ostatnio roboty, ale i może też dla odpoczynku napiszę właśnie o tym, bo praca nad powieścią to wysiłek, o którym się ma jako takie pojęcie dopiero, jak się to przeżyje. Jeśli się przeżyje.

Przesadzam? O zmęczeniu to może mówić górnik po szychcie? Nigdy nie byłem po szychcie. Co (proszę to wyraźnie przeczytać, bo właściwie o tym jest ten felieton) trochę też znaczy, że żaden z moich bohaterów nie był. Ale też zauważcie, że mówi się o zmęczeniu górnika PO szychcie, a nie NA szychcie. To spora różnica. Podczas pisania powieści trudno znaleźć moment, kiedy się jest niejako ?po pracy?, czasami praca trwa nawet podczas snu, i w pewnym momencie można dojść do absolutnego wyczerpania sił witalnych, emocji, zdolności intelektualnych, pamięci, energii ?językowej?, możliwości racjonalnego kojarzenia, podglądania, podsłuchiwania, a przede wszystkim chęci na cokolwiek. Organizm się broni. Organizm ma już dość służenia bohaterowi X lub bohaterce Y (najczęściej zresztą strasznym kutafonom) do przeżywania różnych głupot, których na swój rachunek często nie chciałby przeżyć. Organizm ma w końcu dość bycia zarazem głównym wykonawcą, inspektorem nadzoru i szefem prac nad konstrukcyjnym majstersztykiem i innowacyjnymi pozycjami narracyjnymi. Organizm jako tanie (może nawet darmowe) paliwo służące do wytwarzania energii językowej, fabularnej i mimetycznej dochodzi do stanu wyczerpania. Napęd kaszle i gaśnie. Ile w ciągu roku może pracować na najwyższych obrotach? Prawdopodobnie tyle co inne organizmy. Dwa tysiące godzin. Więcej nie. Czy dwa tysiące godzin wystarczy na napisanie ?dobrej? powieści?

Znamy przykłady, że tak, że to się udawało nawet w znacznie krótszym czasie, czego i sam doświadczyłem, będąc ?świeżakiem? (około 500 godzin siedzenia na tyłku). Dotyczy to jednak najczęściej powieści ?wspomaganych?, choćby Jacka Kerouaca czy Williama S. Burroughsa. Normalnie jednak z powieści na powieść czas siedzenia na tyłku (i angażowania się w ?proces twórczy? w innych sytuacjach) zazwyczaj narasta. Aż do skrajności, jakiej choćby doświadczył Fernando Pessoa, pisząc swoją ?niemożliwą? do napisania ?Księgę niepokoju? większość życia, by jej nigdy nie ukończyć, by jej nie zdążyć ukończyć, czyli doprowadzić do stanu jasności, że lepiej się nie da. Do stanu, w którym jakaś francowata wysoko nastrojona bezradność decyduje, że można to już tylko albo zniszczyć, albo schować gdzieś głęboko i już tam nie zaglądać, albo puścić ?do ludzi?.

Stan zmęczenia PO napisaniu powieści to jest zupełnie co innego niż stan zmęczenia w trakcie jej pisania. PO wręcz należy się czyścić, nawadniać, nażyźniać, dotleniać, dopełniać, dowyposażać, dotechnologizować, doszczęściać, doupodlać, dobrodusznieć, dobarwiać, dobijać, dobroczynnieć lub odwrotnie. Ewentualnie dorabiać. Może też i odrobinę doceniać. PO jest jak wracanie do życia po długiej i ciężkiej chorobie, którą udało się pokonać. Dobrze jest wtedy gdzieś pojechać, drastycznie rzucić się w inną przestrzeń. W TRAKCIE nie warto się za bardzo czyścić, bo chwilowe wyskoczenie z książki może się okazać ostateczne, można już do niej nie dać rady wrócić albo wraca się już (niby do tej samej, ale) do innej. W TRAKCIE jedyne, co można usprawniać, to racjonalizować ?proces twórczy?, czyli nieustannie badać swoje aktualne predyspozycje i podejmować nieustanne decyzje, czy się akurat zasuwa do przodu, popełniając po drodze mnóstwo błędów, głupot i niekonsekwencji, czy się czyści błędy, głupoty i niekonsekwencje popełnione wcześniej podczas chorobliwego zasuwania do przodu, czy się akurat w jakimś letargicznym stanie zawieszenia po prostu czeka.

Podczas takiego oczekiwania nie jest, zdaje się, nawet dobrze pisać taki szurnięty felieton.





Jacek Bierut