3.bp.blogspot.com

Miałem na ten Dukt zupełnie inny pomysł. Chciałem dać rozpiskę dwóch wyczuwanych przeze mnie ?widmowych? powieści. Jednej, której autorem byłby prześwietlony ?moją przenikliwością? (przynajmniej pod tym względem) mąż stanu, obrońca wartości, ostoja Narodu ? Jarosław Kaczyński. Tu spodziewałem się z przyjemnością polecieć uwzniośloną wersją Sienkiewicza z ?Ogniem i radiem? i okrasić ją (tak, tak) Putramentem. Domniemanym autorem drugiej, oczywiście, musiałby być w tym układzie Donald Tusk. Tu wybór materiałów źródłopochodnych miałbym nieco większy. Zapewne skrzyżowałbym Kadena-Bandrowskiego z Żeromskim i podsmarował Hłaską, a być może nawet Vargą. Prawda, że fajny pomysł? Nieoczekiwanie podczas całej zabawy trafiłem na wyciąganie z Odry naprawdę sporawego niewybuchu z początku maja 1945 roku i dość ciekawa do zaszkicowania wydała mi się trzecia książka. Nawet łatwiej mi ?wyczuć? jej skumulowaną energię językową, pola ?wartości? i żywotność akcji. Mówię to dość zdziwiony dowcipem sytuacji. Ale powiedziano przecież, że ostatni zostaną pierwszymi i że kto inny strzela, a kto inny kule nosi. Mówię o powieści perfekcyjnego politycznego samobójcy, gorzelnianego potentata, Palikota. Literacko, językowo, konstrukcyjnie nawet ciekawszej od tamtych dwóch. Na pewno zabawniejszej. Zapewne nawet bardziej interesującej dla przyszłych badaczy i współczesnych ?znawców?. W tym wypadku dałoby radę troszkę zaszaleć, wykorzystać nawet pojemność zdania i pewne tropy z Leopolda Buczkowskiego z lekką domieszką Mariana Pankowskiego lub nawet Stanisława Czycza, ale wszystko w rejestrach trzymających się Andrzejewskiego. No i taki pomysł na ten Dukt został zmarnowany, bo weszło mi w paradę coś zupełnie innego, znacznie mniej zabawnego i pozbawionego światła. Przepraszam. Być może jednak wrócę do tego pomysłu innym razem. Ale teraz zmieniamy zupełnie kurs i idziemy w ciemność. Z prostej przyczyny. Ostatnio coś za dużo osób pytało mnie o coś, co mnie za każdym razem zdumiewa. Ile Gmina Wrocław ?dała? i ?daje? nam na Tajne Komplety. Bo to przecież oczywiste, że inaczej niewiele daje się zrobić, nawet gdyby to miało być wydanie zakładki do książki. A jeszcze bardziej zdumiewa mnie reakcja pytających, kiedy słyszą odpowiedź. Nic. Wręcz przeciwnie. Kasa płynie w odwrotną stronę.

Czy można coś dobrego zrobić w literaturze i wokół literatury bez budżetowych pieniędzy? W czasie, kiedy ?najważniejszy? żyjący polski poeta (czy Nobel na niego zasługuje?) wydaje swoje nowe i odgrzane książki za środki w całości ?budżetowe?. Niejako bez wiary w potrzeby i ?mądrość? rodaków. W dodatku wydaje je w prywatnym wydawnictwie akurat w całości funkcjonującym z pieniędzy publicznych. Zatem czy można zrobić coś ciekawego wokół literatury bez budżetowego wsparcia? Kiedy wiodące na rynku wydawnictwa nie mają oporów przed składaniem kolejnych wniosków o dotacje na ?promocje? różnych, wydawałoby się ?interesujących? książek? W czasie, kiedy niemal trzysta tysięcy złotych z budżetu na trzydniowy ?festiwal? poetycki to dziewięć razy mniej, niż rzeczywiście potrzeba, jak to publicznie ocenia organizator imprezy?

Zajrzałem na fragment tegorocznej edycji tejże. Widzów jeszcze mniej niż w zeszłym roku. Jak policzyłem swoim wprawnym okiem, około setki na sali pełnej wydarzeń. Miałem trochę pecha, bo wydarzenia, które akurat miały miejsce, kiedy tam zajrzałem, to były ?czytania? Bianki Rolando, Bogusława Kierca i trochę później Romana Honeta. Egzaltacja, ?pompność? (jak mój teść określał różne przesadnie nadmuchane zjawiska i przedmioty ? na przykład współczesny chleb albo miny uczestników programu Tomasza Lisa), wiara w głupotę odbiorcy chyba nawet większa od wiary we własne możliwości. Przepraszam poetów i poetkę, ale takie miałem wrażenia. Czyja to wina? Nie twierdzę, że błędem było wydanie tych książek, bo mają swoich entuzjastów, ale chyba byłoby już przesadą, żeby najbardziej zadłużona gmina w Polsce płaciła za ich krótką prezentację w kolejnych latach dziewięciokrotnie więcej. Już samo żądanie takiej kwoty wydaje się przesadzone (a okraszanie go wyraźnym szantażem zwyczajnie niesmaczne).

Zajrzałem tego akurat dnia na Port ze względu na Pattena. Nie tylko ja zresztą przyczyniłem się do tego, że w tym momencie na widowni zrobiło się gęściej. To jest pewna wartość. Mam teraz w pamięci jakiś wyobrażenie osoby ?piątego Beatelsa? i bardziej namacalnie przychodzi mi rozumieć jego wiersze, a także to, dlaczego w mojej płytotece The Beatles mają miejsce za wiszącymi liśćmi takiego kwiatka, który kwitnie niemal regularnie co pół roku, pod warunkiem, że się go nie dotyka, chyba że wilgotną szmatką i z całkowitą uwagą. A ja naprawdę lubię patrzeć na jego pojawiającą się znienacka grubą jak moje przedramię kwietną łodyżkę i okazywane domownikom spore zadowolenie z siebie i swojego miejsca nad wspomnianą dyskografią. I z przyjemnością poświęcam tę dyskografię na ?tylko stanie pod kwiatkiem?. Przecież i tak pamiętam brzmienia, melodie, frazowanie i wiem od dawna, że słuchając tego po raz kolejny, nie usłyszę niczego więcej. Bo tam nic więcej nie ma. Tak więc wstąpiłem na Pattena i przy okazji z przyjemnością wysłuchałem retrospektywnego ?czytania? Mariusza Grzebalskiego. Przyjemnie porozmawiałem z kilkoma osobami, z którymi lubię rozmawiać i rzadko mam ku temu okazję. Przeprosiłem kogo należało, że nie zajrzę następnego dnia, choć kilka ?czytań? zapowiadało się naprawdę interesująco. Zatem oderwanie się od swojej roboty zaliczam na plus. I naiwnie sądzę, że Gmina Wrocław właśnie dla sumy takich jednostkowych decyzji wydała te dziewięciokrotnie za małe pieniądze. I naiwnie wierzę, że są to bardziej dziewięciokrotnie za małe pieniądze z garnuszka ?kultura?, niż z garnka ?promocja?. I że przyniosą efekt. Choć dziewięciokrotnie mniejszy. Choćby w postaci kolejnych dziewięciokrotnie mniej lub dziewięciokrotnie bardziej udanych wrocławskich książek, wydanych (niestety) poza Wrocławiem.

Ale znów odbiegłem od zasadniczego wątku tego felietonu. Czy można zrobić coś wartościowego wokół literatury bez budżetowych pieniędzy? Tak. Z budżetowymi pieniędzmi na pewno można więcej, łatwiej i przyjemniej, pamiętając, że każda wydana złotówka na kulturę zwraca się podobno dziewięciokrotnie. Ale niestety, żyjemy w kraju, w którym nawet lokalne władze (czy to naprawdę są samorządy?) są zaangażowane politycznie, a polityka literaturze raczej nie służy. Jak można się przekonać, czytając choćby książki wypadające spod ogona rozrastającego się ostatnio niemiłosiernie lewackiego skrzydła literackiej scenki. Z robieniem czegoś wokół literatury bez publicznych pieniędzy jest dokładnie tak samo, jak z pisaniem wierszy bez umowy (choćby ustnej) z ich przyszłym wydawcą. Jeśli ktoś potrafi i czuje taką ?silną wewnętrzną potrzebę?, powinien to robić. Od tego przybywa wszystkim. Może nie dziewięciokrotnie, ale przybywa. Nawet tym, którzy mają w tych sprawach inne dziewięciokrotne inne priorytety i inne dziewięciokrotne stanowiska. I dlatego między innymi warto to robić.

Bardzo mnie cieszy ten nieustający (półroczny już) festiwal literacki w Tajnych Kompletach. I tyle dobrych, niewidmowych książek na Tajnych półkach na wyciągnięcie ręki. I tylu miłych Tajnych uczestników, przyjaciół i klientów.

Jacek Bierut