A gdybym nie napisał tego Duktu, czy świat by się zawalił? Oczywiście. Skąd się bierze myślenie, że pisarz swoim pisaniem, czuciem, czymś tam jeszcze, bierze tajemnicze ?coś? na swoje barki, uwalniając nieco resztę świata od choćby cząstki straszliwego ciężaru? Albo nadaje tej reszcie świata choć odrobinę porządku. Albo przekierowuje tę resztę świata na właściwsze tory. Myślenie rzadkie, ale spotkałem się z nim ostatnio (na żywo) i trochę mnie ono zauroczyło, trochę rozbawiło, ale właściwie w ogóle nie zastanowiło. Bo nie ma się nad czym zastanawiać. Życzeniowość pisarzy próbujących nadać jakiś sens swoim zwykle mocno wyczerpującym zajęciom (pracy!) nie jest wcale taka ciekawa, żeby się aż nad nią zastanawiać.

Ale może coś jest na rzeczy i rzeczywiście sprawdzimy, co się stanie, jeśli w tym miesiącu nie ukaże się kolejny odcinek Duktu? Z przyjemnością wysnułbym tu katastroficzne wizje w rodzaju WIG-u 20 na poziomie 1700 punktów, wygranej PiS-u w wyborach parlamentarnych, złamania drugiej nogi przez pewnego mojego kolegę, nie mówiąc już o katastrofach komunikacyjnych, pogromach na tle etnicznym i klęskach żywiołowych, albo nawet straszliwej sekwencji wybuchów wulkanów (jak w mojej czekającej na wydanie powieści, zatytułowanej ?Pornofonia?) lub oberwaniu w głowę kostką brukową z ręki dziecka (jak w mojej czekającej na wydanie powieści, zatytułowanej ?Hajs?), lub dostaniem się w niepowołane ręce szczątka Arki Przymierza (jak w mojej czekającej na wydanie powieści, zatytułowanej ?Japa, koniu?), ale przecież nie mogę tego zrobić, nie mogę nie napisać tego Duktu, bo jeszcze się sprawdzi. A tego przecież nie chcemy. Nie wezmę tego na siebie. Tej odpowiedzialności. Dlatego wypada mi jednak podjąć jakiś temat i coś napisać.

A skoro tak, i skoro już jesteśmy przy ?owej? życzeniowości pisarzy, zasygnalizuję, że poza wieloma innymi rzeczami, które mnie dotykają, zastanawiają i tak dalej, odczuwam pewien brak. Nie jeden, oczywiście, ale tym jednym chciałbym się z Państwem podzielić. Wrocławskie Studium Literackie, długie lata organizowane przez tandem Orskich, zniknęło już dość dawno temu (czyt. straciło finansowanie). Szkoda. Mieliśmy we Wrocławiu okazję regularnie spotykać znakomitych autorów, dobieranych według klucza, który mi bardzo odpowiadał. Decydowała przede wszystkim jakość prezentowanych książek. Nie interesy wydawcy. Nie zobowiązania towarzyskie. Nie głupawe podziały polityczne i ?światopoglądowe?. Nawet nie (tfu) pokoleniowe. Trafiłem na jedno z pierwszych spotkań autorskich z tego cyklu dzięki skromnemu plakacikowi wywieszonemu na płocie z blachy falistej. Wzięła mnie ta falistość. Potem już starałem się być. Jak i wielu i wiele innych. W mieście, oczywiście, wciąż się sporo dzieje, w Tajnych Kompletach i Fundacji im. Karpowicza robimy, co możemy i znacznie więcej, inni też się starają, ale Wrocławskiego Studium Literackiego brak. Brak i już. Bardziej niż Adama Małysza w powietrzu. Bardziej niż Legii Warszawa w I Lidze. Choć mniej niż dzieł zebranych Leopolda Buczkowskiego. Zatem, jeśli pisząc jednak ten felieton, zażegnałem te wszystkie okropne katastrofy, może w nagrodę komuś, kto w tym względzie ma jakąś siłę sprawczą, z góry lub z dołu, przyjdzie do głowy pomysł ?WSL reaktywacja?. Oby. Gwarantuję, że warto.


Jacek Bierut