Już miałem skończony ten felieton, kiedy pojawił się list otwarty w sprawie ?prostej instrumentalizacji postaci i dzieła zmarłej przed kilkoma dniami Wisławy Szymborskiej?, podpisany wieloma nazwiskami autorów i krytyków literackich, z których wielu cenię. List jest jak najbardziej zasadny, ale problem dotyczy nie tylko mediów ?prawicowych? i wypowiedzi płynących z ?tamtej? strony, jak sądzę. Chęć, by pisarze stawiali ?właściwe? tezy, podejmowali ?właściwe? problemy i deklarowali ?właściwe? poglądy, jest łatwo wyczuwalna, czasami artykułowana wprost, także po ?innych? stronach tego ?teatru wojny?. Proszę darować ten wstęp. Pozostałą część felietonu daję tu już w formie niezmienionej.

Jak dziś łatwo obserwować angażowanie literatury w ferment polityczny. Prawda? Prawicowe zakusy na skok na dzieło literackie (wiersze ?smoleńskie?, wiersze ?wartości? lub dość pokraczne rozliczenia z najnowszą historią) nie wydają mi się zbyt nieprzyjemne, bo wmanipulowani w ten niecny proceder autorzy mają nie tylko czegoś za dużo (tajemnej wiedzy, co jest niesłuszne, co słuszne, a co najsłuszniejsze, co jest z gruntu piękne lub wręcz przeciwnie itd.), ale także czegoś za mało (umiejętności i chęci dostrzegania; przede wszystkim zmiany jako rzeczywistej i zwykle pozytywnej siły napędowej we wszystkich sferach, także społecznej, mentalnej i obyczajowej; nawet ciekawości tych zmian, choćby zachodzących w samym języku). Rzadko zatem zdarza mi się ich żałować, a właściwie, żałować ich nienapisanych bez z góry przyjętych tez książek. Gorzej się dzieje po lewej stronie (gdzie ?zmiana? postrzegana jest z gruntu pozytywnie, często bez liczenia się ze skutkami wprowadzania jej ?bez pokrycia?) i kilku autorów po prostu szkoda na polityczne brednie. ?Wrażliwość społeczna? nie polega przecież, jak mi się zdaje, na deklarowaniu jej posiadania i próbie osiągania z tego powodu własnych korzyści. Mówię o tym, że lewicowi intelektualiści, próbujący zmieniać ?powszechną świadomość?, robią to w bardzo podobny sposób, jak prawicowi, próbujący tej świadomości bronić. Grupują się. Organizują. Obudowują ?organami?. Wspierają się nawzajem, ale też kontrolują. Po obu stronach łatwo zauważyć proste mechanizmy, polegające głównie na tym, że autor (choćby tylko w deklaracjach) prezentujący poglądy podobne do ?moich? jest w porządku (czyli jego książka jest warta uwagi), a ten, który ich nie prezentuje, bądź prezentuje przeciwne, w porządku nie jest (więc jak mógłby napisać książkę wartą uwagi?).

A w literaturze chodzi o coś innego. Nie o podatek liniowy, progresywny i Jego Wysokość. Nie o mechanizmy i cele jego redystrybucji albo rozmiary skoku na OFE. Ani nawet o wysokość kar przewidzianych przez Kodeks Karny za to lub tamto lub kolejną wysokość (lub w ogóle istnienie) płacy minimalnej. Nawet nie o poziom akcyzy na paliwo, tytoń i wyroby alkoholowe. Nie o koalicje, wzrastanie i upadki potencjalnych liderów (od wielu lat tych samych, co już jest strasznie nudne), ruchy na skrzydle, dzielenie, mnożenie podmiotów, lub wręcz przeciwnie, klejenie z nich czegoś, co mogłoby pomarzyć o przekroczeniu pięcioprocentowego rubikonu. Nie o stanie ?tam, gdzie wtedy? lub tam ?gdzie stało ZOMO? lub w jakimkolwiek miejscu jakiejkolwiek demonstracji. Nie o religię w szkołach i życiu publicznym (włącznie z chcianą lub niechcianą obecnością krzyży w różnych miejscach i na różnych ścianach), udział rodzimego wojska w zagranicznych misjach lub kolejny sposób (dez)organizacji ochrony zdrowia. Nie o handel zagraniczny, obchody świąt narodowych, kościelnych i Święta Pracy, przyszłe i obecne strategie energetyczne lub dopuszczalny poziom publicznego długu i sposoby jego ukrywania. Także nie o przyjaźń między narodami i nasze wspólne z nimi interesy lub związki partnerskie i ochronę zwierząt. Ani nawet o bardzo ważne sprawy ochrony własnej waluty lub terminu jej porzucenia (jeśli upragnione przyzwolenie nadejdzie z zewnątrz). W literaturze nie chodzi także o zasiłki dla bezrobotnych, ochronę najsłabszych i wprowadzanie poprawek do modelu edukacji. Albo limity połowu dorsza na naszych wodach terytorialnych i poważne problemy z przesuwaniem się demograficznego wyżu i niżu. I czy ten lub tamten to zdrajca, czy bohater, a czy KRUS nie powinien przestać tulić w swoich czułych objęciach szaraka do ilu hektarów i kiedy, czyli od ilu hektarów rolnik przestanie być rolnikiem, a stanie się przedsiębiorcą (i czy będzie musiał sprawdzić jak działa ?jedno okienko?, skoro nie działa, a może odsyłanie kogoś do okienka to ubliżający proceder i należałoby ?te sprawy? aranżować w innej scenerii, w której to nie przedsiębiorca przychodzi do Państwa jak petent i potencjalny hochsztapler, choć powinno być odwrotnie, tylko będzie się to odbywało na zasadach partnerskich). Nie chodzi w niej nawet o becikowe, zasiłki rodzinne i stypendia socjalne dla studentów, nie wspominając o rolnictwie, leśnictwie i kolejnictwie, budowie autostrad, górnictwie i służbach mundurowych. Ani nawet o katastrofę smoleńską, ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii lub palącą sprawę refundacji zapłodnienia in vitro i wymogów przetrzymywania zarodków. I pracę dla wszystkich i opiekę dla straszych. I jak (lub kiedy) i z czym wkroczyć do PZPN. Jak wydoić KGHM. Komu po cichu sprzedać LOT i inne literki. Albo o mieszkania komunalne, TBS-y, ?rodzinę na swoim? i inne szerokie perspektywy startu młodzieży w dorosłe życie, włącznie z adekwatną pracą i płacą dla wspaniałych absolwentów jeszcze wspanialszych uczelni. Nawet nie o udział naszego wojska w jawnej wojnie daleko od naszych granic, z niejasnych przyczyn i w niejasnym celu. Ani o wolności obywatelskie, pokoleniowe tarcia i zachowanie status quo w internecie. Lub aborcję, eutanazję i czytelnictwo. Może przestańmy się już męczyć tą łatwą wyliczanką i podsumujmy stwierdzeniem ? nie chodzi w niej także o inne takie bardzo ważne sprawy, wliczając w to najważniejszą w polityce treść, pożywkę i energię, czyli samczą, brutalną i cyniczną władzę dla władzy. W literaturze chodzi o coś zupełnie innego, o dwie (zupełnie niepolityczne) rzeczy (również samcze lub samicze i jak najbardziej cyniczne), o przyjemność i brak.

W połowie lat dziewięćdziesiątych jechałem na Bałkany (zdążyć rzucić pacyfistycznym okiem na wojnę). Zatrzymałem się w Pradze. Z oczywistych względów. Zatrzymywanie się w Pradze to wielka przyjemność. Te należy sobie przecież dozować, ale wcale nie należy od nich stronić. Kiedy wróciłem do samochodu, był okradziony. Zniknęło wszystko, co miałem w bagażniku. To nie było przyjemne. Oczywiście, dziś nie odczuwam braku tych rzeczy. Nawet ich nie pamiętam. Poza jedną, której mi zwyczajnie wciąż żal. Zabrałem w tę podróż tylko jedną książkę. Pamiętam jej tytuł, autora, okładkę. Pamiętam rodzaj jej energii językowej. I pewnie zawsze, kiedy będę cokolwiek myślał, słyszał bądź czytał o jej autorze, będę czuł ten brak. I może właśnie dlatego z przyjemnością nigdy nie odkupię sobie tej książki.

Ale to nie o taki brak w literaturze chodzi. Ale to nie dla takiej przyjemności ona jest. Najłatwiej te dwie zupełnie niepolityczne kwestie byłoby chyba wytłumaczyć, odpowiadając na pytanie, ?ale gdzie ona (ta, niby, literatura) jest??. No gdzie?



Jacek Bierut