ffffound.com

ffffound.com

Wakacje to w moim przypadku nie jest dobry czas na pisanie czegokolwiek, nawet na szybkie machnięcie felietoniku. W ogóle lato służy raczej penetracji, przypatrywaniu się i uczestnictwu. Literatura służy niby temu samemu, ale sam akt jej tworzenia to izolacja, najlepiej pełna izolacja. Chyba dlatego od jakiegoś czasu wolę zimy. Zimy się do tego bardziej nadają. Mają ciaśniejsze przestrzenie. Zima mniej rozprasza. Kiedyś wolałem lato, wszystkie te skoki do wody i inne skoki, sen w lesie, baraszkowanie w wysokiej trawie, w kociołkach, ablucje w strumyku, przestrzeń połykaną pieszo i na inne sposoby. Ludzi spotykanych w drodze. Ich powiedzonka. Ich słabostki. Ich nieprzewidywalność i przewidywalność. Zapamiętywanie miejsc i krajobrazów. Myków światła. Smaków kurzu i innych smaków. Również zdarzenia. Ale zdarzenia troszkę mniej. Intensywność, jaką trudno znaleźć w książkach. I szybkie zapiski. Najpierw wybierałem się z kumplami, potem z jednym kumplem lub z ukochaną, a potem chętnie sam, bez wątpliwości, że najlepiej podróżuje mi się w pojedynkę. Możliwe, że to inny rodzaj izolacji, ale jest to izolacja mocno uczestnicząca. Sprzyjająca kumulacji tegoż uczestnictwa.

Podróż to jeden z ważniejszych motywów literackich, ale to bardzo niedoskonały sposób na literaturę, jak i taka literatura to niedoskonały sposób na poznanie przemierzanego. Lubię stare peregrynarze, najbardziej te po Dolnym Śląsku, bo to jakbym podróżował po własnym (choć przeszczepionym) systemie korzeniowym, korzonkowym, ale też czytając te współczesne relacje z podróży, z miejsc, które sam przeszedłem lub zjeździłem, widzę jaka to ściema. Nawet nie chodzi o proste pomyłki topograficzne, polegające na przykład na tym, że ktoś, podróżując na Bałkany, opisuje pewne fragmenty drogi i miejsca, które w jej trakcie się nawinęły, a w rzeczywistości są to momentami dwie rozmijające się przestrzenie, co zwyczajnie mam w pamięci ? bo posiadam dość zaawansowaną pamięć topograficzną i raczej nie zapominam układu miejsc, w których choć raz byłem ? co jednak sprawdzam ? bo posiadam dość zaawansowaną potrzebę gromadzenia map (i niektórych planów) i nieco tylko mniejszą zaglądania do nich. Te pomyłki jednak bezapelacyjnie wybaczam, bo nie każdy przecież, skręcając w prawo, musi wiedzieć, że skręcił w prawo ? wie to każdy, kto pytał o drogę przedstawicielkę pewnego dość licznego rodzaju kobiet lub przedstawiciela pewnego niewiele mniej licznego rodzaju mężczyzn dość bezradnie radzących sobie z przestrzenią i kierunkami. No cóż, w sprawach drogi nawet dżi pi es potrafi wygadywać okrutne głupstwa. Kiedy mówiłem o ściemie, bardziej chodziło mi o to, że w spisanych relacjach z podróży (szczególnie tych próbujących uchodzić za literaturę) mniejszą rolę odgrywają odwiedzane miejsca, znacznie większą odwiedzający. A jacy są odwiedzający, każdy widzi. Każdy widzi trochę coś innego i nie ma tu co wartościować, kto widzi więcej, lepiej, szerzej. Kto dostrzega ciekawsze rzeczy.

Na przykład mój brat dostrzega zwykle jakieś nieistotne (mogłoby się wydawać) szczególiki, jakąś rurkę w ścianie, zachowania kierowców na rondzie, miejsca i sposoby lokowania studzienek ściekowych, odprowadzających wodę do kanałów burzowych, malutką Cyganeczkę w nieco nietypowy sposób ustawiającą stopy, sposób podawania piwa; i relacjonując, opowiada najpierw o tych pierdołach, bardzo skrupulatnie i obrazowo, potem uogólnia ? wyciągając jakiś zaskakujący rys charakteryzujący bardzo przekonująco podglądaną społeczność, nację. Lubię tego słuchać. Nijak mnie to jednak nie zachęca do odwiedzenia omawianych miejsc.

Jeden z moich kumpli, podróżnik że hej, od dwudziestu kilku lat w podróży, i to takiej, że przyjazd do Polski raz na kilka lat wydaje mi się u niego egzotyczną wyprawą, niewiele opowiada, raczej pokazuje zdjęcia. I na tych zdjęciach bardzo rzadko są jacyś ludzie. Na pierwszym planie zwykle jakaś charakterystyczna sporawa roślina, a w tle przestrzeń. Jakieś niebo, jakieś skały, jakaś woda. Rzadziej jakaś budowla. Zwykle bardzo piękne. Takie miejsca, w których samotny podróżny chętnie sobie siada, żeby zajarać (zapalić papierosa) i w ten sposób na chwilę to szaleństwo przemieszczania się zatrzymać. Albo nawet buduje tam sobie legowisko na drzewie i kilka dni nigdzie się stamtąd nie rusza. To też mnie nie zachęca. Z tych zdjęć wynika, że na świecie jest tyle fantastycznych miejsc, że nie jest łatwo do nich wszystkich dotrzeć, a cyfrowej pamięci na kolejne ujęcia i zdjęcia kolejnych jeszcze więcej. I naprawdę nie trzeba wszystkich pstryknąć tym samym palcem. I że ma się ciągle mniej więcej to samo w plecaku. I nie potrafi zachęcić mnie nawet to, że jeśli na tych jego zdjęciach pojawia się jakiś człowiek, to jest to najczęściej przyjemniutka egzotyczna laseczka ? co wyspa, co kraj, co kontynent inna.

Dość ślamazarnie i głupkowato dążę tu do najważniejszego dla mnie w całym temacie stwierdzenia. Podróże są super. Odświeżają. Dodają dystansu ? co w literackiej robocie jest błogosławieństwem. Pozwalają ćwiczyć zmysły, umysł i ciało. Wytwarzają dobre nawyki, choćby potrzebę przekraczania własnych ograniczeń, wymykania się własnym schematom, potrzebę i umiejętność zmieniania perspektywy. Pielęgnują ?młodzieńczość?, głównie spontaniczność i gotowość na bycie zaskakiwanym. Doskonalą tak łatwo kostniejącą wewnętrzną elastyczność ? choćby dlatego, że w podróży, w dalekiej podróży, równie ważna jest umiejętność planowania, jak i umiejętność porzucenia własnych planów, kiedy nawinie się coś ekstra, coś niespodziewanego ? jak Paklenica przy drodze meandrującej (dosłownie) wybrzeżem Adriatyku, jak góry Taurus, kiedy jedzie się przejść z gór Libanu w góry Antylibanu, jak przeklęty przez miejscowych El Teide (zwany również Pico de Teide), kiedy przyleciało się na krótko, ?zaliczyć? głównie czarną wulkaniczną plażę i wejść na Los Gigantos, takie fantastyczne ogromne skały wchodzące wprost w ocean. Ale kończmy już. Wciąż dążymy do najważniejszego dla mnie w tym podejrzanym temacie poriomanii stwierdzenia. Podróże są super, ale najpiękniejsze są nie wtedy, kiedy udajemy w jakieś fantastyczne (japierdziu) miejsce, ani nawet wtedy, kiedy już tam jesteśmy i zapominamy o reszcie świata, ale kiedy z chęcią, z wielką przyjemnością, radością wracamy stamtąd do domu, do siebie, do swoich. Czego i Państwu życzę (i akurat mnie zastanawia, czy następny Dukt nie powinien być właśnie o miłości).

Jacek Bierut