Krytycy literaccy przypominają (flakowato nudnych) akademickich ekonomistów (niektórzy liberalnych, niektórzy lewicujących, i co tam jeszcze nawymyślano w tych sferach nieradzenia sobie ze swoją niejasną mikroskopijną pozycją w tej przeolbrzymiej masie społecznej) ? z niewielu rzeczy jakie rzeczywiście dostrzegają (czasami bardzo błyskotliwie), wyciągają wiele błędnych wniosków. Potem czytasz, czytelniku, nie mogąc się nadziwić, co o tej czy tamtej książce ponawypisywali, zajęli twoją uwagę (i kawałek portfela) choćby jakimś knotem (ileż już razy dałem się nabrać), z którego rzekomo wycisnęli sok z winogron. Niektórzy krytycy przypominają kapłanów ? zawód chyba najbardziej obciążający rutyną ? powtarzalnie, często, do zamęczenia (się), nonszalancko poruszają się z ogromną dozą prezentowanej publicznie pewności po najbardziej niepewnym gruncie ? za niezachwiane drogowskazy mając autorytarne teksty (pisane w nieznanych okolicznościach i z niejasnych pozycji), których gotowe interpretacje przyjęli za swoje, bez wątpliwości, bez potrzeby wątpienia, bez ciekawości. Krytycy literaccy przypominają niekiedy sprzedawców ubezpieczeń, lubią odchodzić od meritum zagadnienia, manipulować swoim klientem (odbiorcą) na polach jak najdalszych od sprawy (jego pieniędzy w przypadku sprzedawców, jego przyjemności z lektury w przypadku czytelników), czyli komunikować się, poruszając się daleko od omawianych tekstów/kwot, strasząc jakąś przyszłością (sprzedawcy ubezpieczeń) ? czyli nagromadzeniem hipotetycznych zagrożeń, lub przeszłością (krytycy literaccy) ? czyli pojemnością znanej im (interpretacji) części archiwum. A wszystko dla własnej korzyści. Bywa również, że krytycy literaccy przypominają policjantów, na podstawie marnych śladów i przy pomocy niekiedy wątłego aparatu próbują ogarnąć całość sprawy i w dodatku chcą ją jeszcze osądzić lub znacznie częściej po prostu umorzyć, odesłać w niebyt. Krytycy literaccy przypominają nawet strażników miejskich, wkładają mandat za wycieraczkę bez żadnych wątpliwości, ba, zakładają blokadę na koło, choć są uzasadnione prawem i dopuszczalne z punktu widzenia zdrowego rozsądku i społecznej zgody przypadki parkowania w niedozwolonych miejscach, choćby te, w których niemożność natychmiastowego skorzystania z unieruchomionego w ten sposób samochodu zagraża czyjemuś życiu, zdrowiu lub w inny sposób niweczy dobro społeczne. Tak, tak, krytycy miewają w zanadrzu z góry przyjęty system znaków zakazu i nakazu i nie tolerują przekroczeń oznakowania poziomego.

Ale są przypadki, kiedy krytycy literaccy przypominają piękne pracownice azjatyckich salonów masażu. Za stosunkowo niewielkie pieniądze robią komuś naprawdę dobrze. Na krótko, ale zawsze. Tak jest, kiedy nawet niewiele rozumiejąc z twoich, autorze, książek, chwalą je, dopieszczają, wskazują palcem, wywyższają ponad inne (na tę chwilę), dotykają każdą częścią ciała, wysmarowaną eterycznym olejkiem. Jeśli zatem krytyk i tak przypomina ci nadal nudnego akademickiego ekonomistę, ty, autorze, jesteś w tej sytuacji wielką gotówką, dokładnie policzonym, olbrzymim budżetem wielkiego mocarstwa lub choćby tym wciąż imponującym budżecikiem średniej wielkości środkowoeuropejskiego państwa na dorobku, jesteś ważną gałęzią przemysłu, bezpieczeństwem ekonomicznym kraju nad jakąś sporą, marnie uregulowaną rzeką, gwarancją gospodarczej wolności dla korporacji i pomniejszych przedsiębiorstw, z Fundacjami Na Rzecz i Najlepszymi Księgarniami w Mieście włącznie, jesteś całym możliwym do wykorzystania majątkiem, jego przyszłością, jego wzrostem, jego kwiatem, przemieniającym się w spracowanych rękach urzędników w owoc spożywany przez masy pracujące i te niepracujące ku pożytkowi wspólnemu, czyli dobru budżetów na następne lata (czytaj nawet: twoich przyszłych książek i ich czytelników, i książek twoich pogrobowców). A jeśli krytyk jest kapłanem, to ty kim jesteś? Autorze! No kim? Tak, tak. Właśnie nim jesteś, autorze. Nim. Jeśli jest sprzedawcą ubezpieczeń, ty jesteś jego planem marketingowym, planem, stworzonym dla niego przez innych, mądrzejszych, znacznie lepiej uposażonych, z lepszymi weekendami i wakacjami, z lepiej ubranymi żonami i dziećmi, planem, po którym taki sprzedawca ubezpieczeń grzecznie, biegle lub mniej biegle porusza się dla własnego dobra i korzyści sklepów z ubraniami, ulubionych przez jego żonę i dzieci. Bez ciebie nie ma jego dobra, ich dobra i planów centrali. Zważ to. Jeśli przypomina ci policjanta z marnym materiałem dowodowym, to wówczas ty, autorze, właśnie ty, dysponujesz całym bogactwem wiedzy nieujawnionych świadków, do których nie dotarł, ty wciąż dysponujesz ich milczeniem, i to ty pozostawiłeś wszystkie ślady, których nie odkrył, ty jeden znasz motyw. Ty w końcu wiesz, gdzie schowałeś kasę i pozostałe kosztowności. Jeśli przypomina ci strażnika miejskiego, też się nie martw, nie ma takiego strażnika miejskiego na świecie, który potrafi założyć na koło nieusuwalną blokadę, co więcej taki strażnik sam ją zdejmuje, kiedy zmieniają się okoliczności.

Jacek Bierut