Nugget*


O?Connor zawsze myślał, że kiedy wreszcie znajdzie złoto, będzie się cieszył w taki sposób, jakiego nawet nie był sobie w stanie wyobrazić. Spodziewał się, że jego radość byłaby tak wielka, że mógłby jej nie przeżyć.

Ale kiedy po czterech latach mozolnego przerzucania ziemi i kruszenia skał, trzymał wreszcie w ręce malutką, żółtą bryłkę, tylko z lekka się uśmiechnął, tak, jakby to było zupełnie oczywiste, że złoto po prostu musiało się znaleźć, trzeba go tylko było cierpliwie szukać. Kawałek, największy spośród grudek, które odsłonił kilof, miał wielkość paznokcia serdecznego palca. O?Connor podniósł go do góry i przymykając jedno oko, porównywał jego kolor z kolorem słońca. Szybko jednak przestał się uśmiechać i skarcił się, że zachowuje się jak ostatni zasrany kretyn. Przestraszył się, bo ktoś przecież mógł go w tej chwili zobaczyć, mógł odkryć jego sekret i po cichu, za plecami O?Connora, zgarnąć jego złoto. Co prawda zachodził tu tylko od czasu do czasu idiota Quincy, ale i tak trzeba się było mieć na baczności. A co do Quincy?ego, to O?Connor pomyślał, że będzie musiał go zabić.

Ten kawałek terenu O?Connor kupił do spółki z Quincy?m od starego Harrisa, handlarza końmi, który sam rył w tej ziemi przez trzydzieści lat, do czasu, kiedy pijany wpadł pod powóz Dannego Creek?a, w efekcie czego stracił prawą rękę. Kiedy Harris się ocknął, lekarz powiedział mu, że była tak zmiażdżona, że nic się nie dało zrobić i musiał ją uciąć trzy cale powyżej łokcia. Został tylko śmieszny kikut, który nijak nadawał się do trzymania kilofa i Harris przystopował. Sprzedał teren i zaczął chodzić na dziwki. W burdelu bywał prawie codziennie i wszyscy się śmiali, że musi odrobić zaległości, jakie nazbierały mu się przez tyle lat grzebania w ziemi. W handlu był sprytny i forsy mu nie brakowało, tylko złota nigdy nie znalazł.

Ludzie mówili, że niedługo przed śmiercią ojciec starego Harrisa przypadkiem znalazł złoto na ich ziemi. Tyle, że był wtedy zalany jak bela i nie mógł sobie za nic przypomnieć, gdzie to dokładnie było. W każdym razie, kiedy dotoczył się do domu, miał w kieszeni kilka grudek. I to wystarczyło, żeby wraz synem zaczęli przekopywać należący do nich teren. Po śmierci ojca, Harris kopał sam. Sprzedawał konie, a każdą wolną chwilę poświęcał na szukanie złota.

O?Connor był małym chłopcem, kiedy usłyszał o tym, co drzemie pod ziemią Harrisów. Od tego momentu marzył już tylko o tym, żeby samemu móc choć przez chwilę pogrzebać w tej ziemi. Może na pierwszy rzut oka wydawała się jałowa (ludzie podśmiewali się, że ojciec Harrisa dostał pamiętnego dnia złoto w rozliczeniu za konia, o czym zupełnie zapomniał i w pijanej malignie wmówił sobie, że kruszec pochodził z jego terenu; nie przeszkadzało to jednocześnie tym samym ludziom na rozkopywaniu własnych działek, o ile takowe posiadali), ale O?Connor był całkiem o tym przekonany, że gdy tylko on będzie miał możliwość ruszenia jej kilofem, natychmiast odda mu ona największe skarby, jakie kiedykolwiek ktokolwiek widział w tym stanie. Dlatego, gdy tylko usłyszał o wypadku Harrisa, złożył mu propozycję wykupu ziemi.

Kiedy przyszedł do niego O?Connor, Harris wyglądał na człowieka, który osiągnął w życiu spokój. Siedział na ganku i żuł tytoń, spluwając do puszki po fasoli. Mogło się wydawać, że nic innego nie robił przez ostatnie lata. Harris zażądał za ziemię tylko niewiele więcej, niż w rzeczywistości była warta. Gdyby dobrze policzyć, kupujący musiał dodatkowo nadpłacić mniej więcej równowartość kilku grudek złota. O?Connor się zgodził. Choć wcale tyle nie miał.

O?Connor prowadził sklep, w którym można było dostać dosłownie wszystko. Ludzie jednak nigdy za wiele spośród tej mnogości nie chcieli kupować, przez co interes nie dostarczał zbyt wiele zysku. O?Connor nie był bogatym człowiekiem, po prostu spokojnie utrzymywał się ze sklepu. Stać go było przy tym na zatrudnienie subiekta. Subiektem był Quincy.

O tym, że Quincy to idiota, wiedzieli wszyscy. Ludzie mówili, że ma to związek z jego wielką głową. Quincy miał łeb wielkości dojrzałej dyni, co nie było częstym widokiem w okolicy, dlatego ludzie często przychodzili do sklepu nawet nie mając w planie jakichkolwiek zakupów. Quincy nie za bardzo umiał liczyć, co wcale nie przeszkodziło O?Connorowi, żeby zatrudnić go w sklepie. Znał tu wszystkich i ufał ludziom, a oni, robiąc zakupy, sami obliczali rachunek, a w razie potrzeby mówili Quincy?emu, ile reszty im się należy. O?Connor zatrudnił Quincy?ego dlatego, że nie musiał mu dużo płacić. Chłopak mieszkał ze schorowaną ciotką, która w ogóle nie wychodziła z domu; jedni mówili, że z powodu choroby, inni, że musi pilnować forsy, którą kiedyś z zachodu przywiózł jej mąż. Podobno ciotka Quincy?ego spała na pieniądzach.

Kiedy nadarzyła się sposobność, żeby kupić ziemię Harrisa, O?Connora stać było tylko na jedną piątą jej powierzchni. A przecież złoto mogło być wszędzie. Nie mając widoków na szybkie zdobycie takich pieniędzy, zaczął się zastanawiać, jak położyć łapę na forsie ciotki Quincy?ego. Długo myśleć nie musiał, bo parę dni później kobieta zmarła. Podobno na jakiś krwotok wewnętrzny, chociaż ludzie szeptali, że w rzeczywistości wcale chora nie była i jakoś niespecjalnie spieszyła się na tamten świat. Niemniej, wszystkie pieniądze dostał Quincy, teraz osierocony z ostatniej bliskiej krewnej. A jak się okazało, rzeczywiście była tego całkiem spora sumka, co O?Connor stwierdził pomagając chłopakowi liczyć banknoty. Dolary ciotki Quincy?ego z nawiązką wystarczyły na wykup działki Harrisa. Pozostała część posłużyła do zatrudnienia nowego subiekta, tym razem obrotnego i umiejącego dobrze liczyć. O?Connor potrzebował kogoś takiego do opieki nad sklepem w czasie, kiedy on sam i idiota Quincy przekopywali nowo nabyty teren w poszukiwaniu szczęścia. Quincy z radością małego dziecka zgodził się na taki układ i powierzył O?Connorowi wszystkie pieniądze. Kopali w różnych miejscach działki. Kiedy jeden znalazłby złoto, miał od razu powiadomić drugiego, umówili się bowiem, że wszystko, co jest pod ziemią, po równo należy do nich obu.

Teraz O?Connor stał nad dołem, w którym złoty pisarek mieszał się wyschniętą ziemią. Słońce, które przed chwilą trzymał w palcach, schował do kieszeni i poszedł do domu, po pistolet. Nie miał jeszcze pomysłu, co zrobić z ciałem i jak później wytłumaczyć ludziom, co się stało z Quincym, stwierdził jednak, że musi jak najszybciej załatwić chłopaka, a później będzie martwił się o to, co dalej. Quincy był głupi, ale nie aż tak, żeby oddać O?Connorowi także swoją część złota.

Kiedy O?Connor drugi raz strzelił w plecy Quincy?ego, obudził się. Przetarł oczy. Żal mu strasznie było tego złota, we śnie wszystko wyglądało na rzeczywiste. Ale pomyślał, że z drugiej strony to może jednak dobrze, bo nie musiał zabijać Quincy?ego. Przez te wszystkie lata polubił nawet tego chłopaka, choć wściekał się na niego w myślach, kiedy tylko przypominał sobie, jak młody łatwo dał się wyrolować z forsą jego ciotki. O?Connor miał za złe Quincy?emu to, że był idiotą i przez to nie zasługiwał na jego szacunek. Jednak jeśliby idiotą nie był, to O?Connor nie nabyłby ziemi Harrisa i nie miałby darmowej pomocy przy kopaniu.

O?Connor ubrał się i chociaż słońce jeszcze nie zaczęło wschodzić, poszedł do szopy po szpadel i kilof. Dziwna rzecz, we śnie kopał w miejscu, w którym nigdy jeszcze kopać nie próbował. O?Connor twardo stąpał po ziemi, nie wierzył w przesądy, tylko w pieniądze, niemniej coś mu kazało posłuchać tego, co doradził mu sen i to jak najszybciej.

Na kopaniu spędził cały dzień. Pracował tak zapamiętale, że nawet nie przyszło mu na myśl, żeby cokolwiek w między czasie zjeść, a nawet, żeby choć przez chwilę odpocząć. Wieczorem, kiedy zaczynało robić się ciemno, O?Connor ledwo trzymał się na nogach. Przestał kopać. Oparł się o szpadel i spoglądał na ziemię, która po raz kolejny nie chciała dać sobie wydrzeć tego, co przecież musiała skrywać. O?Connor zamknął oczy. Wtedy rozległ się strzał. Potem drugi. Jedna z kul przeszła przez plecy i rozłupała drzewiec łopaty. O?Connor upadł na twarz. Modlił się, żeby i to był sen. Ostatnim wysiłkiem obrócił się i wsparł na łokciach. Piętnaście jardów od miejsca, w którym kopał, stał Quincy. W prawej ręce trzymał pistolet O?Connora. W lewej żółty samorodek wielkości kurzego jaja. Stał z wyciągniętymi przed siebie rękoma, jakby sprawdzał, co waży więcej.

* opowiadanie, które zawsze chciałem napisać

Jakub Tabaczek ? Rocznik 1984. Mieszka i pisze we Wrocławiu. Publikował w ?Twórczości?, ?Studium?, ?Wakacie?, ?Arteriach? oraz ?Wędkarskim Świecie?.