ffffound.com

ffffound.com

Świadomość i budzik


Sonia nie chce spać. Jest nocnym Markiem i tłucze się po piekle. Każdy jej dzień kończy się małym udręczeniem. Bo akurat wezbrały w niej siły witalne, chce jej się śpiewać na całe gardło i skakać, a tu tymczasem wieczór zapada ? niby wyrok: dziesięć godzin pozbawienia świadomości. Wyrok jak wyrok, gorzej z jego egzekwowaniem. Świadomość broni się jak lew, to znowu chowa się w mysiej norce, by za chwilę pokazać pazurki. Co gorsza, jak pouczają fenomenolodzy, świadomość jest intencjonalna: jest świadomością czegoś, np. plakatu z Piotrusiem Panem, obrazka ze słoniem, kalendarza z Krecikiem, misia Gabrysia, jego krewnych i znajomych, mebli, które fantastycznieją, zabawek, które udają, że śpią… I muszę przyznać, że nie widzę na tę świadomość żadnego sposobu ? poza zagładą świata. Kiedyś oglądałem program o niegrzecznych dzieciach, w którym wszechmocna Superniania forsowała spójny system kar: od dwóch do pięciu minut na specjalnym dywaniku, a jeśli dziecko opuści posterunek, zerujemy licznik i odsiadka zaczyna się od nowa. Udręczona matka dwóch łobuzów przejęła ten system i wdrożyła w życie z niezwykłą konsekwencją. Położyła dzieci do łóżek, wzięła do ręki budzik i oznajmiła: – Budzik zadzwoni za 15 minut, a jak zadzwoni, macie już spać! Co było dalej, nie wiem, bo zacząłem się śmiać zupełnie nieprzytomnie, a kiedy otarłem łzy, dzieci w telewizorze spały jak zabite.


Wszechświat i sandały

Zasypianie poprzedza uwertura ? czytanie bajek. Chociaż nie wiem, czy ?bajką? nazwać historyjkę o tym, jak tata zabiera córeczkę za miasto, żeby pokazać jej wszechświat, a szukając gwiazdozbioru Wielkiego Psa, wchodzi w Wielką Kupę. Sonia najpierw patrzy na okładkę i pyta, kto to napisał. Odpowiadam, że taki jeden pisarz, a konkretnie niejaki Ulf Stark. A ona na to: – Ty też kiedyś byłeś pisarzem! To się nazywa ?bystry maluch?! Aż odłożyłem książkę i uniosłem się na łokciu: – Jak to ?byłem? pisarzem? To znaczy, że już nie jestem? ? Nie ? odparła rezolutnie ? teraz jesteś tatusiem. No ładnie, będę miał o czym myśleć przez pół nocy: kim jestem, jak pogodzić sukces zawodowy ze szczęściem osobistym, czy odcisnę stopę na piaskach czasu… Nicsss. Gorzej, że po przeczytaniu całości rozpoczyna się praca myśli. – Tata, a pokażesz mi kiedyś wszechświat? ? Tak ? ożywiłem się, gdyż obudził się we mnie Poeta i Astronom ? pokażę ci latem… ? Będzie ciepło i ubiorę sukienkę z rękawkiem ? przerywa mi Sonia, równie ożywiona. ? Pójdziemy za miasto, bo w mieście niebo jest zachmurzone. ? I sandałki ubiorę… ? Opowiem ci o gwiazdach… – Ale nie te brązowe, wiesz? Tylko te różowe… I tak dalej, w ten deseń przez dłuższą chwilę. Lecz w tym miejscu ? uwaga! ? koniec kropka. Nie napiszę ani słowa o wielkości spraw małych, ani o wszechświecie, którego ?nie da się otworzyć szerzej, niż ludzkich ramion?. Bo wolę być raz tatą, raz pisarzem, niż stać się pisarzem podtatusiałym. A poza tym są kwestie poważniejsze, i czuję wyraźnie, że wszystko blednie w obliczu tego pytania, na które nie znam odpowiedzi, a które wprawia w ruch galaktyki i gwiazdy: – Tata? A gdzie są te różowe sandałki?


Ciemny las

Wszechświat pełen jest straszliwych bestii, wilków, smoków, potworów, a także czarownic i złych czarodziejów. Potrafią pojawić się przy łóżeczku w środku nocy i szczerzyć kły, warczeć, wymawiać tajemne zaklęcia, wtedy trzeba krzyczeć ze strachu, żeby przybiegła mama albo tata…

Znam te stwory bardzo dobrze, pamiętam tę trwogę, dlatego chciałem przepędzić je z naszego idealnego państwa, skazać na wieczyste wygnanie. Wydawało mi się, że wystarczy je przemilczeć, czyli nie powoływać ich do życia. Dlatego cenzurowałem bajki, wycinałem maszkary i poczwary, przekładałem ?ciemny las? na ?wąską ścieżkę?, zamieniałem ?zabił? na ?powiedział idź sobie?. Ale na nic się to zdało, lęk powracał, przybierał naprędce bylejakie, pretekstowe kształty i przychodził do Soni, kiedy spała… A czasem nie przybierał żadnych kształtów i straszył swoją bezpostaciową nagością. Szybko zrozumiałem rzecz dość oczywistą: że lęki ubiera się w łatwo rozpoznawalne wizerunki po to, aby je oswoić. Z dwojga złego lepiej bać się wilka albo czarownicy, niż bezkształtnego cienia; na wilka jest gajowy, na czarownicę dobra wróżka, a na cień nie masz silnych. Począłem więc czytać bajki w całości, razem z mrocznymi ?momentami?; tak weszliśmy ręka w rękę, jak Jaś i Małgosia, w ciemny las toposów, zapuszczając się to tu, to tam, aby drżeć ze strachu.

Niedawno Sonka rozbroiła całe to imaginarium. Rozgraniczyła roboczo fikcję i rzeczywistość, przyznając przy tym, dość pochopnie, pierwszeństwo tej ostatniej. Opuściła bajkowy selva oscura i zapuściła się w silva rerum encyklopedii dla dzieci. Poczęła wchodzić w fabuły na prawach nieufnego gościa, niedowiarka, który wie, że to wszystko nie tak. Nie ciekawią jej przygody Kubusia Puchatka, za to nurtuje kwestia, czy misie mają płuca, czy skrzela. Przestała bać się złych bajkowych stworów, a zaczęła bać się starości i śmierci. I minie pewnie trochę czasu, nim odkryje, że każda rzecz rzuca cień, że rzeczywistość ulepiona jest z bajek i że nawet gąszcz encyklopedycznych not przypomina Stumilowy Las.


pfleghaar.com

Fot. Kuba Dąbrowski

Wielbłąd

Sonia przybiegła do mnie z rysunkiem: kilka prostych kresek, kilka krzywych i dwa kółka (przeszła już przez okres błękitny i różowy, a teraz eksperymentuje z kreską). Pytam, co to jest, samochód? A ona, wielce zdziwiona, odpowiada, że wielbłąd. Wielbłąd? Niech będzie, podpisuję ?wielbłąd?, a ona nagle patrzy na mnie i pyta, co to znaczy ?wielbłąd?. Przecież dobrze wiesz, odpowiadam. Ale ona nie daje za wygraną: co to znaczy ?wielbłąd?? Niby wiem, ale lepiej sprawdzić. Nie mam encyklopedii, więc szukam w słowniku etymologicznym. Ponoć etymologia jest nieświadomością języka, wszystko nam się wyjaśni. Po chwili wszystko jest boleśnie jasne. Biedny ?wielbłąd?! Pochodzi w prostej linii od łacińskiego ?słonia?! Tak nazwali go Teutoni, którym było wszystko jedno, słoń czy wielbłąd, przekręcili to słowo, my wzięliśmy od nich, żeby je jeszcze bardziej przekręcić. Dziwne zwierzę, które kryje w sobie wielki błąd. A poddane psychoanalizie, ujawnia kompleks słonia.

Nazajutrz postanawiam nie babrać się w żadnej nieświadomości ? chowam słownik i zabieram się do pisania. Ale, proszę sobie wyobrazić, jedna z moich bohaterek, ?wydyma usta i pyta?. Program Word podkreślił słowa ?wydyma? oraz ?pyta? i dopisał: ?wskazane wyrazy są uznawane za wulgarne?. Okazało się, że pisałem opowiadanie pornograficzne! Beznadziejna sytuacja! Język udaje dobrze wychowanego chłopczyka: rozkłada kartki, kredki i rysuje autko, ale autko okazuje się wielbłądem, a wielbłąd słoniem, słoń zaś jest wulgarny i wypina się na mnie.


Bicz

Czytaliśmy z Sonią bajkę ? i przeczytaliśmy, że pewna królewna była niegrzeczna, kapryśna i rozpuszczona jak dziadowski bicz. Sonia od razu pyta, co to za bicz ? więc sprawdzamy. Ta tajemnicza narośl wyrasta z powiedzenia ?biecki dziad? ? bo w najlepszym domu starców w Bieczu rozpuszczano podopiecznych. Gdy o tym przeczytałem, pomyślałem rodzicach ? rozpuszczalnikach i wyobraziłem sobie rozpuszczone dziecko. Zobaczyłem karafkę z mętną cieczą, w której brunatne sploty półciekłej materii tworzą takie organiczne zapętlenia.

W nocy śniła mi się pustynia, na której sadziłem szkółki leśne. Wszystko tam było fatamorganą ? drzewka, moje narzędzia, słońce, ja sam. Śniłem to wszystko, leżąc na wydmach prześcieradeł, a bicz z piasku kręcił się nade mną niepostrzeżenie. W złuszczonej, wyleniałej ciemności biecki dziad, malutki jak nakręcana zabawka, przybiegł na czworakach z podkulonym ogonem. Widziałem jego ciemne, mechaniczne susy ? widziałem jak ogromnieje z każdym skokiem ? czułem, że siedzi mi na piersiach i rechocze bezzębnie, gdy nie mogę złapać oddechu.

To oczywiście tylko żart, nie miałem takiego snu, na pustynię zaprowadził mnie mój rozwiązły język, etymologia zamąciła się wspomnieniami (byłem w Bieczu z kolegą, który oprowadzał mnie po tym ?polskim Carcassonne?), powstały krótkie spięcia między słowami (rozpuszczalnik przeżarł starą skórę, skręcił się w sado-maso i skojarzył z ?faking bicz?) ? i nagle znalazłem się na manowcach, zupełnie skołowany: gdzie bajka, gdzie moja królewna, mój kwiatuszek, mój ogródek, muszę go pouprawiać, wrzucić do niego kamyk, co mi spadł z serca… Itd.



Fot. Kuba Dąbrowski

Jerzy Franczak, ur. w 1978 roku, prozaik, eseista. Opublikował m.in. zbiory opowiadań ?Trzy historye? (2001) i ?Szmermele? (2004), powieści ?Przymierzalnia? (2008), ?Nieludzka komedia? (2009), tom esejów ?Grawitacje? (2007) oraz dwie rozprawy o literaturze nowoczesnej. Wykłada w Katedrze Antropologii Literatury i Badań Kulturowych UJ. W TVP Kultura prowadzi program o nowościach wydawniczych ?Czytelnia?. Więcej: http://franczak.wydawnictwoliterackie.pl.