? Mogę prosić pana na słowo? ? odezwał się do mnie ochroniarz pana prezydenta, wielki mężczyzna w garniturze i czarnych okularach. ? Pan prezydent chciałby spotkać się z ochotnikami i porozmawiać o czekającym was locie. Z tego powodu ma do pana prośbę.
Prezydent kazał mi stanąć w kącie. Jak najdalej od siebie. Nie wybaczył mi faktu, że zgłosiłem się jako ostatni. Pozwolił mi jednak zostać w sali. Lubił moją mamę.
Stałem więc w kącie. Obok automatu do kawy. Pilnował mnie jeden z agentów. Patrzyłem, jak po drugiej stronie sali reszta ochotników zebrała się w półkolu. Kilka osób prychnęło i wyszło. Ich rodzice nie lubili się z rodziną prezydenta. Po chwili pojawił się prezydent. Uśmiechnął się do zebranych, na wychodzących prychnął. Stanął na podwyższeniu, obok odbiornika. Już miał coś powiedzieć, ale wyprzedziła go pani z telewizora:
? Dziś około godziny piątej nad ranem policja odnalazła zwłoki mężczyzny. Ze wstępnych ustaleń funkcjonariuszy wynika, że to syn straconego w zeszłym roku premiera. Na jego ciele policjanci znaleźli ślady tortur. Informacje o rzekomej ucieczce do Rosji były najprawdopodobniej fałszywe. W kolejnych serwisach podamy więcej szczegółów ? powiedziała prowadząca.
Prezydent wyłączył telewizor. Mówił o dumie, o męstwie, o odpowiedzialności, o poświęceniu, o dobru, o miłości, o odwadze, o historii, o narodzie, o państwie, o sile, o solidarności i o prawdzie. Potem uścisnął nie wszystkim dłonie i poszedł.
Borowiec pozwolił mi wyjść z kąta.
Na dworze było chłodno i mokro. Silniki Tupolewa huczały i buczały. Szliśmy gęsiego w stronę rampy. Prowadził prezydent, ja szedłem na samym końcu. Po prawej stronie, za płotem, zgromadził się naród. Zobaczono nas. Zamachano flagami, zapalono znicze, spalono kukły straconego prezydenta i premiera, zaśpiewano patriotyczne pieśni.
Obsługa lotniska zabrała od nas bagaże. Po kolei wspinaliśmy się po schodach. Ja nadal na końcu. Zatrzymałem się na szczycie rampy. Dłoń trzymałem na zimnej, mokrej poręczy. Obróciłem się i spojrzałem na Polskę. Polska patrzyła na mnie.
Bardzo uważnie.
Już chciałem wejść do środka, kiedy z samolotu wyskoczyła stewardessa i pobiegła schodami. Popchnęła mnie i upadłem. Na kobietę rzucili się dwaj stojący obok rampy borowcy. Złapali ją i ciągnęli do środka samolotu. Kobieta wyrywała się, chwytała barierek i stopni.
? Litości proszę, lito? ? zasłonili jej usta i wprowadzili do środka. Podniosłem się ze schodów. Zmoczyłem sobie tyłek. Nowe spodnie!
Zdenerwowany wszedłem do kabiny.
Start był opóźniony. Okazało się, że telewizja nawija w kółko o śmierci syna premiera, a producenci stacji nie chcieli na antenach drugiego równie spektakularnego wydarzenia. Zielone światło mieliśmy dostać po następnej przerwie reklamowej. Wewnątrz samolotu siedzieliśmy w ścisku. Wszędzie stały migające kolorowo, wielkie, plastikowe pudła i wiły się łączące je kable.
Na fotelach obok mojego miejsca siedziały osoby, których rodzice nie lubili mojej mamy. Prychnęli kiedy siadałem. Ja też prychnąłem. Czekaliśmy na start. Nikt nie rozmawiał. Silniki samolotu huczały, głowy bolały coraz bardziej.
? Czy mógłby pan przestać? ? zwróciła się do mnie siedząca obok kobieta.
? Słucham? ? zapytałem roztargniony. Myślałem sobie o jakichś sprawach a ona mi przerwała.
? Obsługa! Obsługa! ? zaczęła wrzeszczeć moja sąsiadka ? Ja nie mogę, po prostu nie mogę siedzieć obok tego… tego? Mam wstręt, odrzuca mnie!
Jakieś osoby zaczęły tłumaczyć kobiecie, że nie wolno zmieniać miejsc, że międzynarodowi naukowcy kazali siedzieć w ten sposób.
Pojawiło się jeszcze kilka podobnych skarg.
? Ona źle mówiła o mojej żonie! ? krzyczał ktoś.
? On jest przeciwko in vitro! ? krzyczał ktoś inny.
? Ona jest za aborcją! ? krzyczał ktoś inny.
? Oni chodzą tam, gdzie nie powinni! ? krzyczeli jeszcze inni.
Zrobił się straszny harmider. Udało nam się nawet przekrzyczeć huk silników. Otworzono kabinę i do środka weszła ekipa lekarska. Wszyscy pasażerowie dostali po zastrzyku uspokajającym. Otępienie i senność rozeszły się po naszych ciałach. Głowy kiwały się bezwładnie. Silniki huczały leniwie.
Czekaliśmy na start.
W kabinie rozległ się czyjś głos:
? Tru tu tu tu? ? powiedział.
Ktoś zachichotał i chichotem zaraził kolejne osoby, które też zachichotały. Ja chichotałem za nimi. Po chwili chichotał już cały samolot. Popatrzyłem na siedzącą obok mnie kobietę. Ona popatrzyła na mnie.
Chichotaliśmy.
Radość krążyła w nas. Splotłem dłonie i zrobiłem motylka. Zapiałem jak kogut. Reszta pasażerów poklepywała się po plechach, szczekała, rzucała w siebie długopisami, grała w łapki czy w hi po trzy.
Czekaliśmy na start.
Pokazałem swojej współpasażerce język.
Kobieta zaśmiała się.
Nikt nie zauważył, kiedy wystartowaliśmy.
Marcin Pluskota