Pamiętam, gdy wiele lat temu, koleżanka, co to miała ustawionego tatkę z własną wypożyczalnią, pożyczyła mi fałhaesa z filmem, który miał urwać mi głowę i bezlitośnie sponiewierać młode ciałko. Nie pomyliła się. Prawie dwanaście lat temu świat, a z nim ja, oszalał na punkcie sfałszowanego dokumentu, o którym tu mowa ? Blair Witch Project. Pamiętam, że wtedy jeszcze nikt nie używał sformułowania mockumentary na tego typu przedsięwzięcia. Zanim podgatunek wszedł na salony, pomysł dobito kolejnymi produkcjami, najczęściej kiepskimi podróbkami (w Polsce też ich nie zabrakło), tandetnymi kliszami. Pamiętam, że idea zdechła czy poszła do Wiedźmy za karę na trzy zdrowaśki do pieca. I by było po artykule.

Przynajmniej do momentu, gdy na ekranie zobaczyłem zarośniętego rzezimiecha, wyglądającego na schlanego wikinga, drącego się w panice: TROOOOOOOOOOOL!!!

Bo tak zaczyna się przygoda z filmem Trolljegeren, zwanym swojsko Łowcą Trolli.

Wszystko, co wiadomo o tym filmie można by trzepnąć o ścianę parodystyczną. Bo jak poważnie traktować film o spisku norweskiego rządu, który postanowił ukryć istnienie Trolli? No jak? I nie, moje drogie muminy, nie o papuśnych depresantach pani Tove tu mowa, nie o przyjaznych kolegach Atreju, ale o wielkich nordyckich bestiach, które spełniają wszelkie pogańskie koszmary. Bo rodzajów Trolli jest wiele, ale łączy je kilka cech podstawowych. Podczas spotkania ze słoneczkiem, robią puf i wybuchają, ewentualnie kamienieją. Zasadniczo śmierdzą i są długowieczne. Często żyją pod mostami. Z daleka wyczuwają krew chrześcijanina i reagują na nią agresją. Wyżej wspomniany wiking, to Hans. Jego pracą i życiem jest pilnowanie, aby te krwiożercze stworzenia nie opuszczały wyznaczonych dla nich rezerwatów. Płaci mu specjalna tajna komórka rządowa, której zadaniem jest niedopuszczenie by w zeświecczonej Norwegii ludzie zobaczyli trzygłowe monstra wprost z prastarych legend. Tylko wiecie co? Tu, wcale a wcale, nie jest śmiesznie.

Zwyczajowo w mockumentach niewiele się dzieje. W Blair po lasach ganiały młodzież głosy, śmiech i szumy. Wszelkiego rodzaju egzorcyzmy kogoś tam opierają się na wyświechtanych kalkach z Egzorcysty. W paranormalach absolutnie nie dzieje się już nic poza skrzypnięciami podłogi. Tu akcja leje się wartko, wraz z uświęconą krwią. Do spółki z Hansem, co raz poznajemy kolejnego Trolla, który jak nie próbuje nas zjeść, to zmiażdżyć, jak nie pogruchotać, to charczeć na krew chrześcijańską. Akcja pędzi przez norweskie fiordy, gęste lasy, niebostrzeliste góry. Trolle mają od 2-3 do 10 i więcej metrów, a krzepy i chrapki na chrześcijan im nie brakuje. Widzimy pościgi za Trollami, zasadzki na Trolle, pojedynki z Trollami. Tylko wiecie co? Tu wciąż, wcale a wcale, nie jest śmiesznie.

Trudno jest nie parsknąć śmiechem na widok plakatu przedstawiającego wyrośniętego Diabła Piszczałkę, który gania za samochodem. Jak się bać kogoś, kto zwyczajowo mieszka pod mostem i zajada kozy? Można się udławić przekąską słysząc, że ciąża Trolla trwa lat kilkanaście. Bądźmy szczerzy ? ten film nie miał prawa się udać. Tylko wiecie co? Naprawdę śmieszne jest to, że się udał.

Całość filmu skomponowana jest klasycznie ? ?ktoś? odnajduje zaginione kasety grupy studenckich filmowców. Widzimy, jak poznają Hansa, jak zatapiają się w przyrodę dzikiej Północy. Razem z nimi mamy ciarki na plecach, gdy słyszą pierwsze hałasy w lesie i gdy widzą pierwsze monstrum. Razem zwiedzamy grotę Trolli i polujemy na największego z nich. I razem z nimi walczymy z obleśnym rządem, który chce temat ukrócić. Przyznaję –  fabuła jest momentami dziurawa jak zbroja na Trolle. Momentami sznurówki układu zdarzeń rozplątują się i każda biegnie w swoją stornę. Pomimo to, nie wiem dlaczego, może z powodu świetnego operatora, może z powodu brawurowej reżyserii, ale Łowca Trolli jest filmem całkowicie na poważnie. Na poważnie dobrym. Odnosi się do zinfantylizowanej dziś mitologii, a zrealizowany jest na styl dreszczowca z najwyższej półki. Owszem, film jest kuriozalny, nie da się ukryć, że trzymanie w domu ogonów Trolli, jako talizmanów nie zachęca do powagi. Mimo to ? udało się reanimować mockument jako gatunek. I mam szczerą nadzieję, że film poza swoją niszę nie wyjdzie. Szkoda by go popsuć rimejkiem, sequelem czy innym paskudztwem amerykańskiej kinematografii, która prędzej czy później wyciągnie po niego szpony. Jednak tymczasem wszelkich sceptyków chcących ukrócić oglądanie do bajdy dla dzieci zapraszam wraz ze swoją Kristenmanns blod do norweskich lasów.



Mariusz Skrzypek