ffffound.com

Angela cofnęła się o krok i zamarła, osłaniając ręką piersi. Echo lata, świetlistoblady zarys kostiumu kąpielowego kontrastował z barwą jej zadziwiająco obfitego sromu. Nieco luźna skóra na pochylonym do przodu brzuchu przypominała o przebytych ciążach. Na mocnych, grubych udach Angeli było widać żylaki. Ale jej proste, symetrycznie wyciągnięte ramiona zdawały się należeć do młodej dziewczyny. Miała białe stopy o łukowatym sklepieniu i żaden z jej małych palców nie dotykał ziemi. Szyja,nadgarstki i trójkątne futerko wyglądały jak mechanizm zdolny do lotu. Ale podobnie jak Ewa na portalu, Angela kuliła się, zawstydzona, skamieniała. Jej niebieskie tęczówki skupiały światło tuż przy powierzchni, jak u kota. Całym ciałem wyrażała niechęć. Piet nie miał odwagi jej dotknąć, chociaż na widok promienistej urody Angeli zasychało mu w ustach. Ich ciała były dla nich jak niewygodne, niemodne stroje. Piet poczuł na nogach powiew kominka i nagle stał się świadomy świata istniejącego poza opuszczonymi ramionami Angeli.

(…)

– Brutal – powiedziała.

– Jesteś urocza – odparł

– A to pech. Włożę koszulę nocną.

Pogrążeni w zgiełku świateł i kolorów, Hanemowie przebrali się i wyczerpani wsunęli się, wzdychając do łóżka.

Jak zwykle po imprezie, Piet nie mógł od razu zasnąć. W dzieciństwie nie uczestniczył w zbyt wielu, a teraz po każdej jeszcze długo czuł się podekscytowany, nabrzmiały. Zaczął się dotykać, żeby przywołać senność. Leżąca obok Angela oddychała już równo. Utrzymywała, że nigdy jej się nie śni. Czule włożył dłoń pod przezroczysty materiał koszuli nocnej i pomasował mocne i ciepłe, obojętne plecy żony. Miał nadzieję, że dotyk ten przeniknie do jej snu i stworzy w nim wir, płynącą baśń, którą sama sobie opowie, a potem przypomni rano. Angela będzie doliną, a on burzą piaskową. On będzie łagodnym lwem, zażywającym kąpieli w jej wodach. Ciężko mu były uwierzyć, że nigdy je się nic nie śniło. Jak to możliwe? On zawsze śnił. Na przykład wczoraj w nocy był pastorem odwiedzającym wiernych. Idąc przez pola, natknął się na wielopasmową autostradę. Przedostał się na znajdujący się pośrodku pas zieleni i zatrzymał tam na długi czas. W oczekiwaniu obserwował leżącą poniżej w dolinie wioskę. Z kominów chatek wydostawał się dym. Musi tam zawitać. Przeszedł na drugą stronę autostrady i z ulgą powitał pojawienie się policjanta, który nadjechał motorem i aresztował go, zwracając się do niego po niemiecku.

Przyjęcie zostało wydane przez Applebych na cześć jak im tam, Whitmanów. Frank poznał tego Teda czy też Dana w Exeter albo na Harwvardzie; Pietowi wydawało się, że spogląda w górę przez szybę szklarni na mleczne, stłumione światło. Odsunął od siebie wizję szklarni. Nie chciał jej pamiętać. To było urwisko.

Palce sztywne od starań, by dać żonie sen: dziecko na rzece, którą jest ona sama, Mojżesz na Nilu rankiem znaleziony w szeleszczącej trzcinie, egipskie służebnice, smukłe uda, pojedynczy kwiat lotosu, łatwe wejście. Seks częścią natury przed Chrystusem. Brutal. Suka. Zajmuje trzy czwarte łóżka, jak gdyby wypełniła swoje obowiązki. Oddycha przez rozchylone usta. Słowa wchodzą i wychodzą. Dziewice zapłodnione przez ucho. Powiedz mi jeszcze o psychologii. Dla odmiany znów dotknął siebie. Jak z wosku. Zwiędłe płatki kamelii. W młodości alabastrowa fujara. Na myśl o szparze albo kiedy w czasie lekcji słońce grzało uda, wstań i wyrecytuj: „tam oddycha człowiek o martwej duszy”. Kulił się wśród nerwowych chichotów klasy. Dziewczyna w ławce obok nosiła cienkie płócienne bluzki, przez które prześwitywały ramiączka od stanika, a spod niezwykle krótkich rękawków było jej widać pachy. Ogolone. Vojt. Annabelle Vojt. Jeden mężczyzna, jedna Vojt. Swoboda holenderskich obyczajów. Wyszła za hodowcę drobiu spod Grand Rapids. Czubek jej języka cudowny: lekko kanciasty i zwinny. Po którejś zabawie pocałowała go głęboko w samochodzie zaparkowanym nad kamieniołomem. Wystrzelił w spodnie. Kiedyś intensywniej, przewód większy, większa prędkość. Nie jego dziewczyna, satynowe majtki, jakby zapach torfu, szelest krynoliny, formalny taniec. W mgnieniu oka jej ciemny język wyzywająco pod jego językiem. Wiadomość rozbiegła się nerwami po ciele. Od razu sztywny. Dotyk. Płatek jakby z wosku, otulony matowymi loczkami: obudź się. Alkohol. Złe, otępiające świństwo. Spowalnia krew i zmniejsza napięcie mięśniowe. Obrócił się, ubił poduszkę i wyciągnął się na płask, próbując ułożyć się jak najlepiej w stosunku do niewidzialnego ziarnka, ziarnka świata – przeznaczenia. Odpręż się. Przypomnij sobie przyjęcie.

[w:] John Updike, Pary, przeł. Katarzyna Komorowska, Świat Książki, Warszawa 2009.