– Louis miał jedenasty synów – poinformowała mnie szeptem Esther. – Wszyscy są trochę szaleni.
W półmroku za naszymi plecami ktoś się poruszył.
– Czy ja się przypadkiem skądś nie znam? – zapytała Esther.
Mężczyzna nie odpowiedział. Miał proste, granatowe włosy i pozbawione wyrazu oczy.
– Lepiej stąd chodźmy – powiedziała do mnie.  – Robi się nieciekawie.
– Kto to był? – spytałem, kiedy wyszliśmy.
– Cóż,  on sam mówi o sobie Szatan. To złodziej bydła, poszukiwany przez policję. Zawsze się denerwuję w obecności takich ludzi. Nigdy nie wiadomo, czy nie mają przy sobie broni. To chyba jeden z synów Louisa. Ukradł mi kiedyś klacz, Skelly. Zwrócił mi ją, dopiero gdy zagroziłam, że go zabiję.
– Może powinniśmy powiadomić policję?
– To nic nie da. Zanim zdążymy to zrobić, ucieknie do lasu Moco-Moco.

Odjechaliśmy przez lądowisko. Wiedziałem, że nie powinienem tak się czuć, ale byłem podekscytowany spotkaniem z Szatanem.



[w:] John Gimlette, Dzikie wybrzeże, przeł. Hanna Pustuła-Lewicka, Czarne, Wołowiec 2013.