Jak kanały wyglądają? Różnie w różnych miejscach. Zawsze w całości sklepione cegłą. I zawsze mają sklepienia okrągłe i dno też okrągłe. Czy raczej owalne. I w ogóle są w przekroju, czyli w perspektywie, bo ten ich przekrój wyjątkowo się właśnie widzi w nieskończoność. Na owal. Albo mniej więcej na owal. Piszę mniej więcej, bo właśnie pod Miodową kanał był duży i miał po obydwu bokach takie (betonowe chyba) ławy. Szliśmy ze świeczką. Sanitariuszka. Przed nami daleko też ktoś niósł świeczkę. I chyba jeszcze dalej przed nami też. Tak, że się widziało. Oczywiście niewyraźnie. Połyskiwały ściany. Ta perspektywa. Ten pochód też bez początku i końca połyskiwał. Migotał. Na ślisko. Bo tu było wszystko śliskie. Spodnie mieliśmy zawinięte do kolan. Ale szło się w pantoflach. Woda wciąż była do pół łydki. Nie wiem, czy śmierdziała. Czy parowała. Nie wiem nawet, co w niej było. Podobno różne rzeczy. Podobno przeszliśmy po dwóch trupach. Coś mi się chyba właśnie ze dwa razy plątało pod nogami. A w ogóle nie czyło się nic prócz
chlup-chlup…
i ulgi. I tego, że się idzie do Śródmieścia. Na Starym Mieście musiało być zupełne piekło,skoro miało się tak otępiałe oczy i nos.
Dopiero niedawno ktoś mnie spytał, skąd tam wtedy były pomyje. Dlaczego jeszcze płynęły?
Nie wiem.


[w:] Miron Białoszewski, Pamiętnik z powstania warszawskiego, Czytelnik, Warszawa 2014.