Wróbel

Żaden z niego artysta.
Nie gustuje w barwnych szatach,
woli szare piórka.
Jego gniazdo? Tamten kos, autor
pięknych napowietrznych traktatów zapisywanych
złotą stalówką dzioba,
nazwałby je barłogiem.

Kroczyć samotnie po trawnikach?
Śpiewać sobie a drzewom w środku nocy?
Sunąć w pojedynkę nad szarym Atlantykiem?
Nie dla niego. Wolałby raczej
rynsztokową bójkę.

Lekce sobie waży posiadaną
wiedzę, tę wyrosłą
ze zwykłego pragmatyzmu
przetrwania. Ptak proletariusz.
Żaden uczony.

Ale niech no zima wkroczy w mięciutkich pantoflach.
Gdy inne ptaki ? tancerze, muzycy, architekci ?
zamarzają w śniegu i na gałęziach,
on radośnie zdobywa kolejne szczeble
powietrza.




Nie mając wyboru

Myślę o tobie
na tyle sposobów, na ile pada deszcz.

(Z wiekiem zaczynam
nienawidzić metafor ? ich precyzji
i daremności).

Czasem moje myśli są
mżawką, ledwie widoczną, nie ma
łagodniejszej rzeczy;
czasem są bębniącym deszczem,
hałaśliwą wiosenną polaną umysłu;
czasem oberwaniem chmury.

Z wiekiem zaczynam
nienawidzić metafor,
kochać łagodność,
bać się oberwania chmury.



Martwa natura

Trzy jabłka, bo to chyba jabłka, i kubek,
Cytryna (na pewno), winogrona, rybi ogon,
Łagodne owoce w półmisku i rozpustny stół:
Nieświadome innych istnień, rozpaczliwie łakną
Spokoju, równowagi tkwiącej w sile, która
Trzyma przeszłość i przyszłość w czasie teraźniejszym.

Tak zwana martwa natura ? wybuch bomby
Rozciągnięty w czasie, nieustanna eksplozja;
Nowe życie, bez końca wydawane na świat,
Wychodzące z bieli, wpadające w ciemną
Jaskrawość spektrum, stawiające opór:
Siła wsparta wyłącznie na talencie bycia.

Niezła lekcja, można ją przekuć na opowieść
Lub symbol ? oto męczennicy na stosach,
Zbawiciele na krzyżach, libacje i tortury,
Wystarczy oczyścić je z patyny czasu
I nie są w stanie przyćmić
Trzech jabłek (raczej jabłek) i kubka.



Ślepy koń

Porusza nozdrzami węsząc
szuka zagłębień wody
ale gdy ją znajduje
nie chce pić.

Wzdryga się bezgłośnie
nad soczystą trawą
stoi nieruchomo, zwieszony łeb
z karykaturalnymi gryzmołami
zielonych wąsów.

Czasem unosi łeb wysoko
i strzyga uszami ? wpatruje się
w długą zatokę,
patrzy i cicho rży
w stronę tego, co się nie zjawia.

Ma zawsze otwarte powieki,
nawet w upalne dni,
kiedy skórzana warga zwisa bezwładnie
a na oczach klapki much.

Przez całą noc słychać,
jak na polu w ciemnościach
uderza kopytami w ziemię, jakby chciał
stratować świat, czekając niecierpliwie
na pierwsze światło.




Bez końca spadając

Tak więc spadam
nigdy nie chybiam celu
jak ci wszyscy wspaniale spadający:
Ikar Faeton Lucyfer.

Otchłań, w którą spadam, jest
w swym okrucieństwie na tyle jasna,
że ją widzę; jakże inaczej
wiedziałbym, że spadam?

Wypełniała mnie zwyczajna
duma, zwyczajna ambicja.
Ikar? Faeton? Lucyfer?
Żaden ze mnie materiał na legendę.

Kiedy dotknę dna
bezdenności, nie będzie
złamanych skrzydeł
czy rydwanu ognia.

Obronny mur z kryształu nie zalśni
na wieki nad moją głową.
Zostanie tylko
samotność spadania.




Przełożył Jacek Gutorow
Notka o Normanie Maccaigu.