?Anybody got a smoke?? I asked. ?I got some Chesterfields,? Baldy said. ?You still smoking

pussy cigarettes?? I asked. ?I’ll take one,? said Joe Stapen.

Charles Bukowski, Ham on rye


a)

Była niedziela, więc ubrani jak gangsterzy na otwarcie nowego kasyna siedzieliśmy przy plastikowym stoliku w moim ogródku we czterech: Janusz, Janusz, Andrzej i ja, Andrzej.

Darek, Bohdan, Konrad i Piotr to nie są imiona dla pisarzy.

Mężczyźni nie noszą takich imion.

Więc siedzieliśmy w moim ogródku, kiedy nowa lokatorka domu naprzeciwko zaczęła w końcu wyładowywać swój skromny dobytek z czarnej furgonetki. Janusz nr 1 i Andrzej nr 1 poszli jej pomóc.

[?]

Zostałem sam z Januszem. Na końcu zawsze zostaję sam z Januszem.

b)

Gazetkę, Janusz? Tak, gazetkę, Andrzej. Podchodzę do okienka i, gdy tak podchodzę, słyszę jeszcze: i fajeczki. Dzień dobry. Dzień dobry. Wyborczą? Tak, poproszę. Coś do palenia? Tak, poproszę, czestery. Czerwone, prawda? Jak najczerwieńsze. Może jeszcze nowy numer ?Książek?? Nie, dziękuję. A ?Literaturę na świecie?? Również dziękuję. A coś, wie pan, dla oka? Nie, dla oka to nic, proszę pani. Pozostanę przy Wyborczej i czesterach. Proszę dać dwie porcje tychże przedmiotów. Ależ proszę, panie Andrzeju.

Odliczam wymienioną kwotę. Nie, no, kurwa: brakuje 20 groszy. Brakuje mi 20 groszy, mówię. Wczoraj też panu brakowało. Tak, wiem, pamiętam, mówię. To by dało 40 groszy, panie Andrzeju. Tak, dokładnie, 40 groszy, mówię. Nie mogę sobie na to pozwolić, Panie Andrzeju. Tak, wiem, mówię. Podaję więc banknot. Dostaję resztę minus 20 groszy. Odliczyłam te zaległe 20 groszy, Panie Andrzeju. Bardzo słusznie, dziękuję. Miłego dnia, Panie Andrzeju. Och, dziękuję, nawzajem. Do widzenia. Do widzenia.

Idziesz? To Janusz. Tak, idę. Idziemy ramię w ramię. Wiosna. To nie upoważnia nas do bycia bardziej zadowolonymi, mówi Janusz. Tak, Janusz, racja ? mówię. To wcale nie musi oznaczać, że ludzie mają być dla siebie milsi, mówi Janusz. Tak, Janusz, racja ? mówię.

Jakieś wieści od Andżeli, pytam? Nie, żadnych. Patrz ? mówię ? znowu jakaś nowa kelnerka. (Bo oto pokonaliśmy drogę kiosk ? stolik). Siadamy przy stoliku pod parasolem, który na razie jeszcze chroni nas przed słońcem, ale jak tak dalej pójdzie, to chronić nas jeszcze przed deszczem będzie. Bardzo niepewne czasy nastały.

Gdyby ? zaczynam ? nasza kelnerka wciąż tu była, to inaczej by się to wszystko mogło potoczyć. Co masz na myśli, Andrzej ? pyta Janusz. Błądzi wzrokiem.

No-bo-wiesz, ciągnę, teraz od nowa trzeba będzie. Że zestawik to zestawik, a nie coś innego. Że to dla ciebie woda, nie dla mnie. Że plasterek cytryny w wodzie być musi. Wiesz, te wszystkie rzeczy. Dziwne to, swoją drogą, mówię dalej. Bardzo dziwne. Zapalmy.

Cmyk.

Puf.

Klik.

Dwukrotnie całość.

To najdłuższe cmyk-puf-klik w karierze Janusza, ale on jeszcze o tym nie wie. Nawet, kurwa, nie domyśla się.

Dziwne, mówię pomiędzy kolejnymi sztachnięciami. Dziwne, powtarzam, gdyż gubię wątek, zastanawiając się, kto dziś jeszcze zwrotu ?sztachnąć się? używa. Dziwne, powtarzam kolejny raz, bo oto wracam do głównego wątku, nie rozstrzygnąwszy kwestii podjętej w dygresji, dygresyjce może nawet. Tak znikają te kobiety, mówię. Znikają jak liście jesienią, mówię przekonany. Że niepostrzeżenie znikają, tłumaczę mą myśl głęboką, najgłębszą. Nie pozostawiając po sobie śladów, ciągnę tę metaforę. Później, w ich miejscu, pojawiają się nowe, eksploatuję ją. I nikt nie dostrzega zmiany, nikt nie dostrzega różnicy. Janusz patrzy na mnie rozkojarzonym wzrokiem. Zaczyna łapać. Wolno mu to idzie. Spodziewałem się szybszej reakcji.

Pamiętasz, mówię do Janusza. Pamiętasz, jak obsługiwał nas kelner? Jeszcze za czasów Andżeli nas obsługiwał, mówię. I wówczas, mówię, poszliśmy do kelnerki, by zapytać, co u niej, dlaczego nie pracowała tego dnia, a poza tym chcieliśmy zabawić się, pamiętasz. Nie otworzyła nam drzwi. Pamiętasz? Threesome mieliśmy w głowie, ale ty, że to jednak zbyt wulgarne się wydaje, wspomniałeś. Że ty tak nie umiesz, mówiłeś. I ja rozumiałem to, co mówiłeś wówczas, ponieważ zawsze ciebie za takiego dobrego właśnie Janusza uważałem. Odeszliśmy więc, kopniakiem nie wyważyliśmy drzwi.

Widzę Janusza zamyślonego.

Dlatego:

O kelnerce tu rozmawiamy, Janusz!

W Janusza głowie to ostatnie zdanie długo jeszcze rezonuje. Gasi papierosa. Cmyk, puf, klik ? i pali już następnego. O kelnerce tu rozmawiamy, rzucam raz jeszcze. Ciekawe, co się z nią stało, dodaję. Wiesz, ciągnę, nawet nie zauważyłem, że to nie ona ostatnio podawała nam zestawik. Zorientowałem się dopiero, gdy tak długo na rachunek czekaliśmy.

No i ? mówi Janusz. O, Janusz ? mówię ? to ty umiesz mówić jednak. No i ? mówi Janusz, po czym zaciąga się solidnie, bez kompromisów. No i, no i, no i ? przedrzeźniam go. Milczę chwilę. Wyciągam czestera. Janusz ani drgnie. Wyciągam więc zapałki. Pstryk ? i radzę sobie sam.

Coś ty jej zrobił, Janusz, pytam w końcu, bo dłużej nie wytrzymam (w końcu kolegami jesteśmy). W głowię mam Janusza obraz na podobieństwo Patricka Batemana, który w tłumaczeniu Jędrzeja Polaka przybijał z kumplami wysokie piątki i robił również inne rzeczy, które w tłumaczeniu wyglądały mniej koślawo, niż mogłyby wyglądać w rzeczywistości.

Nic ? odpowiada krótko Janusz.

c)

Od kwadransa Janusz próbuje zmienić temat. Smoleńsk, Gołota, Gazprom, Wielki Post, Boston. Odpowiadam mu zgodnie z własnymi przekonaniami. Janusz cytuje braci Karnowskich, więc kontruję go Janiną Paradowską. Janusz rzuca coś jeszcze o Silesiusie, ja mu mówię o Lidze Mistrzów. Janusz pyta mnie, czy odnalazłem miłość. Ja mu mówię, że odnajduję miłość stale, ale nie na stałe. Janusz nad tym duma, dumamy nad tym obaj. Palę czestera, on pali czestera. Nie wracamy do miękkich marlboro, bo i po co do nich wracać, nie ma tematu. Inny temat wciąż nad nami wisi, ale wtedy Janusz wyciąga znowu Smoleńsk i znów płyniemy, odpływamy.

Próbuję Janusza podejść, bo dłuży mi się ta rozmowa jak trzecia walka Pacmana z JMM co najmniej. Wracam do kwestii kelnerki. Cały czas podpytuję. Jestem pewien, że zrobił jej krzywdę. Jestem pewien, chociaż wiem, że Janusz nie potrafiłby zrobić krzywdy kobiecie, musze, króliczkowi. Ale czytałem Janusza, wiem, na co stać jego wyobraźnię. A jeśli ? myślę niemal na głos ? Januszowa wyobraźnia wzięła górę nad Januszowym rozsądkiem? I wiedzie prym teraz wyobraźnia? Szaleje jak planety?

Wiesz co, Andrzej ? zaczyna w końcu Janusz.

Tak, Janusz?

Spłoszyłem gołębia.

HA.

HA.

HA.

Że co, Janusz, gołębia?! Proszę cię, Janusz! Janusz długo później opowiada o tym, że w społeczeństwie wciąż problem z rozdzieleniem autora od bohatera jest. Że młode kobiety nie rozumieją wciąż, iż tekst pisany w pierwszej osobie liczby pojedynczej wcale nie musi być zapiskiem myśli autora, a projekcją. Janusz takie oczywistości mówi mi nawet, że nie można odczytywać Kamieni na szaniec jako dokumentu. Janusz mówi jeszcze, że to wszystko jej tłumaczyć próbował, ale ona wtedy: To niemożliwe.

Dlatego zrezygnowała z pracy i przeniosła się do Warszawy ? kończy Janusz.

To chodźmy się w końcu napić ? mówię.

Gówniana historia nie zasługuje na więcej niż gówniany koniec.

d)

Odchodzimy z papierosami w kącikach ust dumnie wyprostowani, posępniejsi nawet niż gangsterzy na otwarciu nowego kasyna.



Piotr Makowski