Książki, o których chcę dziś wspomnieć, wydane zostały w Polsce cztery lata temu; straciły już może smak nowości, ale nie straciły dyskretnego uroku (czy nie przypomina to naszych ludzkich relacji, gdy już nie ma wielkich emocji, ale pozostały ukryte wibracje?).

Są to, według klasyfikacji samej autorki, Anne Fadiman, tzw. eseje poufałe. Ich okresem rozkwitu był początek wieku XIX, gdy Charles Lamb pisał swoje Essays of Elia, a William Hazlitt Table-Talk. 

„Eseista poufały nie zwracał się do milionów, mówił raczej do jednego czytelnika, zupełnie jakby siedzieli sobie we dwóch przy ogniu trzaskającym w kominku, z rozluźnionymi krawatami” – pisze A. F. w przedmowie do książki W ogóle i w szczególe, eseje poufałe, wydanej przez krakowski Znak (tłum. Magda Heydel). Eseje takie znajdziemy również w Exlibrisie, wyznaniach czytelnika – także Znak, tym razem w erudycyjnym (jakżeby inaczej) opracowaniu Jana Gondowicza (tłum. Hanny Pustuły i Pawła Piaseckiego). Esej poufały stanowi oczywiście podzbiór szerokiej kategorii esej i czasem jest bliski rozbudowanemu felietonowi (o odmianie internetowej e. p.: blogu autorskim poniżej).

Te nieduże książeczki są zwyczajnie sympatyczne, przyjemnie jest zapomnieć się z nimi na godzinę, dwie w miłych okolicznościach przyrody. I ja siedziałem kiedyś wygodnie, odpowiednio wyluzowany pod przyjaznym francuskim niebem, ze szklanką czegoś tam w ręce, czytając o historii brytyjskiej poczty (we Francji o Wielkiej Brytanii?), o produkcji i kompulsywnym jedzeniu lodów, o łowieniu motyli i nieodpartej – u co poniektórych – potrzebie klasyfikowania świata, o amerykańskiej fladze, o piciu kawy, o życiu „sów” i „skowronków”. Sową jest Anne Fadiman, która najlepsze godziny ma około północy, a skowronkiem jej mąż George Colt, który najweselszy jest o świcie. Pisze na przykład A. F. o poczcie: o jej reformatorze, sir Rowlandzie Hillu, który pierwszy wymyślił, że za list płacić powinien nadawca, a nie odbiorca (trudno dać wiarę, że było inaczej; dla tego jednego tekstu warto przeczytać tę książkę), on również wykombinował znaczek pocztowy – ten pierwszy, tzw. Penny Black był ozdobiony wizerunkiem królowej Wiktorii); ale także o pocztowych i listowych przygodach jej ojca i samej Anne (już z pocztą elektroniczną). Taki jest bowiem esej poufały – obok solidnej, uczciwej dozy faktów nt. przedmiotu, zawiera przyjemny ładunek własnych, osobistych historii, zdarzeń, a także przemyśleń.

 W Exlibrisie (tym razem o książkach – o nich samych, o tym, co wkoło i o tym, co w środku) znajdziemy odpowiedzi na takie m.in. pytania:

  • jak w danym pomieszczeniu najefektywniej ustawić zbiór książek (to bodaj trudniejsze zagadnienie niż problem komiwojażera)
  • czy w małżeństwie należy mieszać – jej i jego – książki na półkach (za A. F. zalecam: nie mieszać)
  • co to jest szmucpagina (ha! nie wiedziałem, a znów gdzieś trafiłem na to określenie, stąd ten skok myśli do książek A. F.)
  • jak nie należy, a może jak należy obchodzić się z książką (troskliwie/swobodnie; jestem gdzieś pomiędzy, nie lubię poniewierania książkami, ale irytuje mnie, z drugiej strony, chuchanie i dmuchanie: ?Bo, widzisz, ja moich książek  n i e  p o ż y c z a m?)
  • czy można oprzeć się wewnętrznemu przymusowi poprawiania błędów językowych, przede wszystkim ortów, wszędzie i zawsze (czyli nie jestem sam; dodałbym jeszcze przeklętą interpunkcję, z którą anglojęzyczni bracia i siostry nie mają tyle kłopotów)
  • czy sonet jest nadal atrakcyjną formą literacką i dlaczego William Kunstler, przebojowy
    amerykański adwokat (obrońca O.J. Simpsona)  m u s i  pisać sonety (kto nie miał/ nie ma podobnych bzików – niech pierwszy rzuci kamieniem).

Jak widać, esej poufały jest bliski formie blogu autorskiego i jest niewątpliwie jego wyższą ewolucyjnie (choć chronologicznie dużo wcześniejszą) formą, o czym winni pamiętać współcześni ambitni blogerzy – to nie wy wymyśliliście koło?

Trudno jednak nie myśleć o pewnej ulotności eseju (a tym bardziej bloga) poufałego, dlatego na końcu tego wpisu w Zapiskach stawiam mały znak zapytania, wiedząc, że jestem niekonsekwentny.

PS

Nawiasem mówiąc, panowie Lamb i Hazlitt muszą być czasem nieźle skonfundowani, widząc, co się teraz wyprawia?





Ryszard Lenc