1.

Zima. Wpis pierwszy: niech to będzie jakiś ? zapewne niedoskonały ? sposób istnienia i jakaś równie niedoskonała próba porozumienia. Zdaje się, że przytrafiła się prawdziwa zima, sentymentalna i mityczna, miasto jest zasypane, samochody omijają się ostrożnie, jak objuczone słonie na ścieżce w dżungli. Zamarzła rzeka i kanały, w telewizji śnieży. Narzekania na sześciomiesięczną porę zimopodobną i przeciągającą się do kwietnia jesień pełną błota można odłożyć na później, jeszcze przyjdzie na to czas, czas błota jeszcze nadejdzie. Nadejdzie odwilż, stopią się zaspy, zapasy i pokłady, nadejdzie potop. Teraz jednak jest tak, jak być powinno, jak zapisano w Wielkiej Księdze Życzeń: wróciło światło, które odbija się od śniegu i nawet w nocy jest jasno, świątecznie, tak jakby nagle wróciło dzieciństwo i rozglądało się za nami. Gloria. Co prawda w naszym Tomi nikt nie mówi po łacinie, a wino zamarza w butelkach i jedyna czerwona plama na tym białym obrusie może być plamą krwi, ale wszyscy pięknie w swoich dialektach przeklinają zimę, odśnieżają podjazdy i rozmrażają akumulatory. I chociaż sztywne łącze wiąże mnie z Rzymem, na szczęście wszystkie drogi są zasypane.

Wszelkie wizyty w stolicy, tej czy tamtej, kończą się tym samym: wjazdem na brudny kolejowy dworzec, który wydaje się z roku na rok coraz mniejszy, aż zapewne któregoś dnia zniknie zupełnie ? wysiądę gdzieś w białym polu i będę ze zdziwieniem brnął przez śniegi. Wysiadam i zaraz zagłębiam się w ten śnieg, błoto, prowincję i zdaję sobie sprawę, że pewien rodzaj obcości jest niezbędny. Być może taką samą obcość można czuć, mieszkając na czterdziestym piętrze w Nowym Jorku, kiedy każde zejście na dół po tytoń jest jak lądowanie na naszej zielonej planecie po podróży wokół Księżyca. Tomi wydaje się koniecznością: to morze błota wokół lub zaśnieżone pola po horyzont, te zakurzone ulice, to prawie nikt niemówiący po łacinie. Tu można zostać zapomnianym, hodując codziennie na werandzie staroświeckie symulakry rzeczywistości ? wymyślając kolejną fabułę i pisząc wstrząsające listy do potomnych.

Duży budynek przy placu to główny budynek uniwersytetu. Mam z nim niejasne powiązania. Dostaję czasem klucz do pokoju na najwyższym piętrze, przychodzę, kiedy nikogo już nie ma, i chodzę po pustym budynku z dziwnym poczuciem, że jednak nie jestem sam. Kiedyś był tu klasztor, a potem przez wiele lat szpital ? pamiętam jeszcze siostry miłosierdzia w swoich ostrych kornetach. Takie, którym Rimbaud zapisał w spadku fortepian ustawiony wysoko w Alpach. W tych salach leżeli chorzy. Odwiedzałem tu obu moich dziadków i obaj tu umarli. Rzadko który budynek uniwersytecki w Polsce może pochwalić się taką przeszłością i tradycjami, powstała nawet monografia uniwersyteckiego wzgórza, na którym stoi budynek, być może pod tytułem Kto to u nas umarł. Od sekcji do sesji. Badaczom udało się ustalić pokaźną listę całkiem poważnych zmarłych, między innymi czeski zespół muzyki rozrywkowej, który w latach osiemdziesiątych w drodze do Warszawy miał wypadek i trafił do naszego szpitala. Być może tradycja ta się utrzyma i do licznego grona zmarłych w tym gmachu dołączą wkrótce następni ? przy odpowiedniej polityce władz i w dobrych akademickich warunkach nie jest to wykluczone. Ale prawdopodobne są także inne monografie (np. już opracowywana Kto to u nas zwariował. Od sesji do depresji). Na razie jednak siedzę właśnie tu, generalny remont się już odbył, zdezynfekowano ściany i bardzo grube stare mury, chociaż bakcyle i wirusy potrafią przeniknąć głęboko, ukryć się i zaczaić na dziesiątki lat. Siedzę tu, wdycham ten zapach i za pomocą tam-tamu usiłuję porozumieć się z tamtymi duszami. Myślę, że któraś ? jeśli nie ta, to tamta ? mnie słyszy. Tu, gdzie była okulistyka, jest teraz anglistyka, tam, gdzie choroby wewnętrzne ? polonistyka. Tam, gdzie weneryczne i skóry ? romanistyka. Tam, gdzie neurologia ? slawistyka, tam, gdzie biblioteka ? intensywna terapia. Dziekanat ? sala operacyjna. Tam, gdzie rektor ? toalety. Tam, gdzie toalety ? ordynator. Pozostałe budynki uniwersyteckie zostały na szczęście zaadaptowane z byłych koszar. Mają inną tradycję, ale i ona jest do podjęcia.




[w:] Tomasz Różycki, Tomi. Notatki z niepodróży, Zeszyty Literackie, Warszawa 2013.