(…) kawałek powietrza, między dwiema narożnymi kamienicami, które było niebieskawe, ale bardzo inaczej, tak jak jest tam, w krainie umarłych, tak mi się wydaje. Pośrodku tego umarłego, dostojnego niezmiernie powietrza był czubek ratusza, biały też bardzo inaczej, nie tak jak musi być w Arabii albo Persji, tak mi się wydaje. Jeśli już mi się tak wydaje, to coś takiego powinno być w środku dżungli, taki niebieskawy i biały pałac, do którego się wchodzi po marmurowych, przestronnych schodach, porosłych roślinami i mchem, i potem się wchodzi do sali pierwszej i stawia się pierwszy krok, i nagle ptak jakiś się spłoszy i zakrzyczy przeraźliwie, a krzyk ten powtarza się wielokrotnie i ostro w dalszych, dalszych salach, aż umrze, i znowu jest cisza nieprzebrana i pustka, ale nie jesteś tu sam i nie jesteś tu władcą, choć sam jesteś, jak władca sam jesteś, ale nie jesteś tu królem, bo tu królują duchy, czujesz to nad wyraz i nie czujesz się duchem, najdalszym krewnym tego wszystkiego, nie jesteś z tego drzewa, ni gałęzią, ni liściem, ni owocem, ale nie jesteś nawet nawozem dla drzewa tego korzeni i wyglądać musisz jak świeca zgaszona między palącymi się niebieskawo i biało, ale bardzo inaczej.
Pozostanę w tym mieście trochę. Może dla tego samego widoku-olśnienia, który każdego wieczoru mnie tu przywałęsa i przyfascynuje ? ten mały kawałek powietrza i ten mały kawałek ratusza: biały czubek.
[w:] Edward Stachura, Jeden dzień, Warszawa 1962.