W trzecim Żanklodzie trochę zmian. Uniwersalny żołnierz (1992) to najbardziej „ambitna” produkcja z Belgiem o inicjałach JCVD. I kolejny film, na którym się wychowałem, po czym można wnioskować, jakże ciężkie miałem (!) dzieciństwo. Czyli co: noł-mor-wajlens? Może nie aż tak, Żanklod się nagle nie nawrócił na franciszkanizm. Nie zagłębił się w Hegla. W Schellinga. Ani jak Farinelli, nie został pozbawiony (ała!) klejnotów. Gdyż przemoc tutaj figuruje, przemoc jest fabułą, przemoc ten film buduje. Żanklod po prostu preferuje tu inny typ potyczki. Bo – w ogóle – on w tym filmie przestał być człowiekiem, tak na marginesie, zupełny drobiażdżek.
Jest Wietnam, koniec właściwie wojny i Żanklod przybywa do dżungli, gdzie odnaleźć ma renegata (Dolph Lundgren), któremu wojna dokonała zrycia psychy. Motyw znany z Czasu apokalipsy, z tym że Dolph ma inne ambicje od Kurza – zapragnął się udekorować nie pulowerem od ralflorena, okularami od lagerfelda ani berecikiem kardena – lecz naszyjnikiem z małżowin żółtków. Dobrze słyszeliście. Żanklod, rozpoznając ambitne, lecz nazbyt kontrkulturowe zamierzenia Dolpha, wyraża głębokie zaniepokojenie tym osobliwym faktem. Wywiązuje się spięcie, bang bang, i ogólna pif-pafizacja. Dwa trupy w jednej chwili. Ale ani Żanklod, ani Dolph do końca w tym filmie nie kipnęli, bo kto umarł, ten w tym filmie żyje. Zostali poddani eksperymentom. Nieboszczycy zostali zahibernowani. I przeznaczeni na Uniwersalnych Żołnierzy, czyli kompanię (ekhm) cyborgów, którym – jak mawiał tato mój – inflanty wmontowali.
Czy dwumetrowy Lundgren (o IQ przewyższającym IQ i całą resztę Sharon Stone) z pieczołowitością sporządzi swoje osobliwe rękodzieło? Czy Żanklod zdoła powstrzymać jego szydełko?
Emil Milewski
Link do pierwszej – naszyjnikowo/jubilerskiej – sceny filmu.
Oldskulowy trailer, od którego łezka się kręci: