payload.cargocollective.com

payload.cargocollective.com

Marzenia Marzeny

Wykryli u niej chorobę, zaniepokoiła się Calineczka. No co ty, nic z tych rzeczy, Mysz spojrzała na nią zniesmaczona. Nie mówiłabym tego z uśmiechem na ustach, dodała. Marzena zawsze miała ambicję. Kiedy poszła do pracy w hipermarkecie sieci V.Woolf&Waves, wiedziałam, że to nie będzie zwykły epizod, wszyscy w rodzinie to wiedzieli. Moglibyśmy przyjmować z sąsiadami zakłady, trzy do jednego, że z tego wyniknie jakaś grubsza sprawa. Posądzili ją o kradzież? ? chciała wiedzieć Calineczka. Nie wiem, skąd ci się wzięła taka fatalna opinia o mojej rodzinie, obruszyła się Mysz. Pracowała na kasie, to ciężka robota, ludzie nie zdają sobie sprawy jak to jest, przez tyle godzin patrzeć na to wszystko, co ludzie sobie kupują, na te góry jedzenia, smakołyki, brać do ręki każdą bombonierkę, marcepan, kawał szynki, trzymać przez sekundę i natychmiast się z nim żegnać, nie mają pojęcia, jaki to ciężar. Kilogramy, tony jedzenia! Wszystko przechodzi przez ciebie, cała ludzka konsumpcja. Wykorzystywali ją, a jakże, kierownik, cwany lis, był gburem i ostatnim szelmą, w sumie, taka jest rola kierownika i nie o to nawet poszło, tylko o jawną niesprawiedliwość. Poszło o jedną taką wydrę, która wślizgnęła mu się do łóżka, a była chuda jak zabiedzona szkapa, aż dziw, że jak ją brał w obroty na zapleczu, ogień się gdzieś nie zaprószył, od tego pocierania kośćmi, bezdomne kundle na parkingu za nią biegały, skamląc o te jej piszczele… Zagryzły ją? ? Calineczka próbowała odgadnąć, dokąd zmierza historia. Oszalałaś? Mysz potraktowała te domysły z politowaniem, wróciła do swojej opowieści. Dziewczyny zbuntowały się a moja Marzena stanęła na czele protestu. Postanowiły: koniec oszukiwania klientów, koniec z wciskaniem ludziom jogurtów z przeterminowaną datą i zapleśniałej kiełbasy przetartej płynem do naczyń, koniec, Marzena to pierwsza zaproponowała. Jak tylko na taśmie pojawi się jakiś serek z przebitą datą, kulturalnie ostrzegać kupującego. Zaczęły od wtorku, bo w poniedziałek miały jeszcze wątpliwości, ale jak szkapa znów się spóźniła, a potem dwa razy wyszła na przerwę, chociaż niektóre i trzy razy musiały prosić o pozwolenie, a na koniec ten jej ważniak puścił ją wcześniej do domu, niby, że na wywiadówkę syna, miara się przebrała. Wtorek miał być ich marszem tryumfalnym, zmasowanym uderzeniem. Niestety, Marzenę zgubiła brawura, fantazja ją poniosła. Kilku klientów przepuściła, upatrzyła sobie takiego starszego, nie staruszka, broń boże, mężczyznę w sile wieku, bo przed kobietą jakoś się wstydziła zacząć, nie mogła, a przecież chciała wystartować, jak się patrzy, z odpowiednim efektem. No i przeholowała. Klient podaje jej słoik musztardy, ona ? widzi pan tę datę ważności, trzy dni temu się skończyła. Chce kupić mrożonki, ona go informuje, że mieli w zeszłym tygodniu awarię chłodni i bierze towar na własne ryzyko. Oczywiście, podziękował, nie zaryzykował. Pasztet? Wolałby pan nie widzieć, co tu do niego koledzy wrzucili. Czosnek? Chiński, napromieniowany, kupić można, ale do ust lepiej nie wkładać. W końcu tylko papierosy wziął, bo już nie miała serca mu wszystkiego odmawiać. I dopiero jak przyszło do płacenia, jak wzięła od klienta kartę kredytową, zorientowała się, jaka wokół niej cisza panuje, jakby cały sklep zamarł w oczekiwaniu na jej zgubę. Odwraca się… A za nią kierownik, siny na twarzy, na czole pulsująca żyła. To już stwierdziła, że i tak nie ma nic do stracenia, i jeszcze do tego swojego klienta, o, a widzi pan tego knypka? Dwa razy dziennie musi sobie ulżyć, wtykając swojego pulsującego bandziora w tyłek tej chudej nieszczęśnicy dwie kasy dalej, prezerwatywy nam z ekspozycji podkradają, już nikt nie może się towaru doliczyć przez tę jego chuć wygłodzoną!
Jezu… Calineczka jęknęła zafascynowana. To dopiero połowa historii, zastrzegła Mysz, zaczekaj, tylko skorzystam z toalety. Calineczka zdążyła już zaobserwować tę dziwną manierę u Myszy. Mimo, że była sąsiadką Kreta i do własnej ubikacji miała naprawdę blisko, za każdym razem, gdy odwiedzała jego komfortowy tunel, musiała także zwiedzić jego WC, czasami i dwa, trzy razy. Zawsze, po załatwieniu swojej sprawy w kreciej toalecie, Mysz wracała z jakąś drobną obiekcją, co do działania znajdujących się tam nowoczesnych urządzeń. Tak stało się i teraz. Kompletnie nie czuję tej spłuczki, coś tam jest nie tak zaprojektowane, wydawałoby się, że takie drogie, ekskluzywne rzeczy muszą być perfekcyjnie przemyślane, a jednak, cisnę długo, leci mało, cisnę krócej, leci cały wodospad ? narzekała. Wam to nie przeszkadza? W odpowiedzi Calineczka tylko wzruszyła ramionami. Na czym skończyłam? Naprawdę nie chciałabyś wiedzieć, co oni w takich marketach wsadzają do pasztetu, prawdziwa masakra. Gorsza jest tylko pasta z makreli. Będą się za to w piekle smażyć, za ten towar, co biednym ludziom wciskają. Calineczka jęknęła cicho. Wiem, jak lubisz pasztet, skomentowała Mysz, dlatego lepiej nie pytaj, lepiej w ogóle nie myśl… Tak, czy siak, Marzenę z miejsca wylali, nie było w ogóle dyskusji. Myśleli, że ją wyrzucają na zbity pysk, że sobie nie poradzi, ale się przeliczyli, nie znali szczęścia Marzeny. Ten starszy, ale powtarzam, nie żaden dziad, po prostu dojrzały mężczyzna w sile wieku, ten którego wtedy obsługiwała, wiesz, dokładnie ten sprzed kasy, jak usłyszał, że ją zwalniają, natychmiast zaproponował jej pracę u siebie. Czekał na nią na parkingu. Marzena zapytała, co miałaby robić, czy jest może właścicielem jakiegoś sklepu. Zastrzegła, że spożywczy raczej odpada, już szybciej monopolowy albo chemia gospodarcza, bo spożywki ma dość. I wtedy, już po samej jego minie, po takim delikatnym, kulturalnym uśmiechu, dotarło do niej, że to musi być człowiek z dużymi pieniędzmi, że dla niego jakiś tam sklep, sklepik, to jest pryszcz, nie ta liga, tak się tylko na to jej pytanie delikatnie uśmiechnął i zapytał wprost ? jakie ma marzenie, co chciałaby robić. Trochę ją zaskoczył, nawet bardzo, człowiek nie jest jednak przygotowany na takie pytanie znienacka, od obcych osób, różne myśli przychodzą do głowy, Marzena pomyślała, że musi rzucić coś imponującego, jakąś rzecz na wielką skalę, że to musi o nie dobrze świadczyć i na pewno nie może być to odpowiedź w stylu własne solarium, więc rzuciła: być piosenkarką. Najlepiej taką bez zespołu, żeby na płytach było jej nazwisko a nie jakiś tam zespół. Wyobrażasz sobie? Tak powiedziała. A on na to: super. I się zaczęło. Zaprosił ją do siebie, zaproponował swój luksusowy apartament zagranicą, tam od razu zagraniczne studio nagrań, nauczyciela śpiewu, kompozytora, wszystko. Nawet sesję na okładkę, też nie u byle kogo, nie u jakiegoś pierwszego lepszego przybłędy, ale u fotografa pracującego dla Playboya, robiącego zdjęcia do wszystkich tych magazynów. Wyobrażasz sobie? Ten milioner kompletnie postradał dla niej zmysły, zostawił żonę, nawet wytwórnię płytową chciał kupić, a musisz wiedzieć, że swoją fortunę zbudował na sprzedaży stali oraz lin okrętowych i showbiznes był mu zupełnie obcy. Moja Marzena żyła jak we śnie. Na śniadanie mogła dostać wszystko: bażanta, trufle, owoce z Nowej Zelandii albo Papui Nowej Gwinei. Jej debiutancka płyta miała nosić tytuł od jej imienia, także na okładce to jej imię występowało dwa razy. Marzena Marzena. Projekt był śliczny, naprawdę gustowny. A ona to wszystko rzuciła w trzy diabły, pewnego dnia nie wytrzymała i zostawiła swojego bogacza, tę całą płytę, do której wcale nie miała serca i te wykwintne śniadania. Krzywdził ją, chciała wiedzieć Calineczka. Nic z tych rzeczy, po prostu miała go dość, jego i tej jego chorej ambicji. Wróciła do sklepu ? dociekała dziewczyna. Coś ty! Gdzież tam! Znalazła sobie męża w Belgii, oni tam mają naprawdę pyszną czekoladę, z tego słyną, dostaję czasami od Marzeny bombonierki, przychodzą pocztą, takie małe, zgrabne paczuszki, dam ci spróbować, jak znowu przyjdzie, obiecała Mysz. Wyszła za cukiernika, wywnioskowała Calineczka. Nie, ten jej Belg jest mechanikiem, wyjątkowo uzdolnionym, jeśli chodzi o motocykle.


Adam Kaczanowski