Zębowa wróżka

Wszystko byłoby w porządku i nerwy miałbym na wodzy
ale
pewnego dnia dyrektor administracyjny przekazując mi klucze
do służbowej kawalerki w Lublinie powiedział za dużo
bo
kilka lat temu w bloku na ulicy Króla Rogera 3
staruszka upadła pośrodku pokoju twarzą na linoleum imitujące drewno
leżała tak kilka tygodni nie miała nikogo a kiedy ją znaleziono
zebrano żel jej ciała do wiadra szkielet do worka
na podłodze pozostał osobliwy niczym nie dający się usunąć ślad
nie mówiąc o zapachu i kolorze ścian
no i

jeden z sanitariuszy powiedział że jego córka zimą na śniegu
kładzie się twarzą do nieba rozrzuca gwałtownie nogi i ręce
i macha nimi energicznie potem wstaje powoli liczy językiem zęby
chichocze a to co zostaje na śniegu nazywa aniołkiem
i tak też było w tym przypadku
ten ślad przypominał sanitariuszowi aniołka
ale trwalszego niż kaprysy dziecka czy zmiana pogody.

Cóż chciał nie chciał wprowadziłem się
kupiłem śnieżnobiały materac i zakryłem ślad po umarłej
śpię dobrze nie miewam koszmarów tylko od jakiegoś czasu
śni mi się że bardzo gwałtownie macham kończynami
miotam się rzucam czymś w kogoś może w siebie bo mam coś w sobie
rano budzę się z rozrzuconymi jak do lotu ramionami
nogi walają się poza granicą materaca rozkopuję się jak niemowlak
czuję zapach spalonego mleka i wstaję cały połamany.

Obcy ludzie których po raz pierwszy spotykam
mówią że już mnie gdzieś widzieli że skądś mnie znają
że pachnę ich dzieciństwem spalonym mlekiem walerianą babci
walerianą?

Niech będzie.

Po każdej nocy kiedy dziecko zgubi mleczny ząb
pojawia się zębowa wróżka poczciwa na pozór staruszka
jednemu da pieniądze innemu mądrą żonę
jeszcze innemu klucze do swojej kawalerki
i kształt który powinien przybrać.

 

 

 

Gry, igraszki z życiem, zajęcia komornicze

Nie ma dobrych połączeń z upalnego czerwca,
przez tatarak, przez moreny mazur
w łuny listopada.
Śmierć zna może jeden dobry moment,
tuż przed pierwszym, kiedy jesteś pewna,
że komornik zajął cię w trzech czwartych,
także płuca, będzie toczyć dalej.
Teraz zrozumiałaś,
żadną chemią nie da się wywabić
plam, debetu, obrączki z lombardu, nadal są przerzuty
z upalnego lata w koc termiczny, wreszcie w czarną folię.

Jedyne zdjęcie na którym się śmiejesz
przyszło już po wszystkim,
jest z fototradaru.

Epitafium: plus pięć punktów karnych.

Datowane metodą C-14, 25 czerwca 15

 

 

 

Era zwodnika
Wodnik Szuwarek.
Poukładany mężczyzna, kawaler.

Nie to co ja,
Rozwodnik Marcinek.

Przed chwilą rozwiązałem ostatni krawat
rąk, które dusiły, a miały ozdabiać.

Datowany metodą C14. 28 maja, 2015-ście.

 

 

 

Ostatni dom po Pawiej (71)

Stara brama splunęła, wypadłem jak pestka
w jar ulicy, w ostańce kamienic, te i tamte kwietnie.
Nie cierpię być w gościach, a ona mnie
gościć. Moja ciotka. Jej pamięć utknęła w soczewce
judasza już wtedy, gdy pięścią zamiast wybić oczy
wbijali ją głębiej w drzwi.

Nie ma ciekawszych okolic.
Teraz skwer getta prawie jak letnisko
bezleśne, bezwodne, niedorzeczne.
Landszaft z bazaru na Kole,
tak to widzę:
na ramy starych nałożono nowe
okna, miasto na przepalone fundamenty.

Sczerniałe studnie podwórek dokładniej
zagruntowano nowym, lepszym niebem.
Żaden cień nie wyjdzie spod ciężkich nawarstwień,
pęknięć na murach, śladów po odpryskach.
Starzy ludzie w bieliźnie strzegą kąpieliska,
gdzie zamiast wody stężał mdlący asfalt,
ruch pod olejną farbą, wciąż skaczą z balkonów.
Znów drobna korekta i prawie nie widać,
jak kręgi po skoczkach rozchodzą się w trawie.

Już można się nie bać, można wyjść zza szafy.
Siny liszaj po zmarłych można jak tatuaż
zetrzeć słońcem, wywabić spod tynków drapanie zegara
zanim hejnał straż wezwie. Ta strugą sikawki w zburzone koryta wpuści nowe rzeki.
Rzeki statyczne, jeśli się upierać,
chociaż wciąż się po nich kręci
odwieczny cień trwogi.
Znamy go na pamięć,
karetka na sygnale, sam sygnał karetki.

Datowane metodą 14C, 23 czerwca 15

 

 

 

Oko w otulinie

Oko w otulinie, Jezioro Kiełpińskie ? okno w rynnie.
Ja w nim jak w wannie, na plecach, zanurzony,
znużony, całym sobą, całym ciałem.

Garnitur, teczka, markowy zegarek.
Pióro Watermana z symbolem Łomianek, które po całym dniu pracy ciąży,
przekręca na brzuch, i już twarzą w dół, teraz lepiej słyszę,
mamy wspólny puls, historię, wspólny wzrok.
Już otwieram usta, woda w płucach, opadam na dno.

Teraz, więcej czuję, widzę więcej,
lepiej niż w soczewce:
księżyc
a na nim, mały trop bociana pomiędzy śladami
butów Neila Armstronga, gniazda, snopy zbóż,
w kraterach traktory do góry kołami.
Wiatr się zrywa, zlizuje ostrymi
falami gwiazdę aż po sierp.

Odrywa się gwiazda. Leci gwiazda. Gwiazda spada.
Przecina mnie wreszcie. Wszystko się klaruje
i robi się przestrzeń.

Pamięć.
Nade mną senne poruszenie.
Ryby,
w zimnych oczach pamięć starorzecza.
Narastanie.
I we mnie tak rybio. Bo przez ryby
oskubany z ciała umysł
jest plamą benzyny.

To już nie jezioro, to błyszczący judasz i ja jak peryskop wpatruję się w czerwiec.
Wierzę, wreszcie bardzo wierzę. Domawiam pacierze

Tako rzecze tafla lustra.
Tako rzecze starorzecze:
to ostatnia taka szarża.
Jazłowieccy ułani, zetknięci głowami, naradzamy się.
Szumimy w ukryciu, szepczemy w sitowiu.
Śniedzieją zegarki, przemijamy.

A śmierć?
A jak po nas przyjdzie?
Czerwono biała i z kosą na sztorc?

Wisła wzbiera, pękną wały, nic tu po mnie, spływam stąd.

Datowany metodą C14. 12 czerwca, 2015-ście.

 

 

 

 

Ząb?i w mlecznym

Stała kiwając się może krok przede mną
chociaż byłem głodny zły to jednak cierpliwie
znosiłem mdły zapach starości jej kocie bukiety

kelner, kelner w tej zupie są zęby!

opuszczone ręce podarte rękawy
dziury i przetarcia opuszczone bramy
najgorsze jakie znałem stały tu otworem
chociaż była pierwsza do kasy a za nią kolejka
stała się kiwając kiwającą kukłą

ta pani nie żyje
drży tak od przedwojnia
odkąd ogłoszono w radiu stan wojenny
nie da się wyprosić też reszty kolejki

kelner, kelner ta zupa ma zęby!
co podać? pan się widzę śpieszy
co pan sobie życzy
czy pan też umiera?
czy chce tylko nie żyć?

Datowane metodą C-14, 7 lipca 15

 

 

 

Od renesansu do Buchenwaldu

Z Tomaszowa Lubelskiego pojechałem do Bełżca,
byłem nadal objęty ścisłą godziną pracy przed szesnastą
zwłaszcza, że jako manager czas miałem nielimitowany.
Właśnie rozpoczął się renesans kariery, mogłem wszystko.

Gdy pracowałem na Śląsku odwiedziłem Oświęcim-Brzezinkę.
W niedzielny poranek pojechałem zamiast do Warszawy,
do miejsca bardzo mi nierodzinnego i choć cofało mnie ? to byłem
całym sobą na zgliszczach baraków, chciałem widzieć-wiedzieć.
W Warszawie odwiedzałem wieczne gruzy getta, po Pawiaku i Nalewkach, po dawnej Gęsiówce powłóczyłem wyobraźnią.
Umschlagplatz, wciąż zaciskam dłonie by nic nie uronić, także Dworzec Gdański gdzie zginął mój wujek, maleńki powstaniec.

Do Stutthof wzdłuż mierzei, bez chrzęstu lodu i jęku uchodźców,
dotarłem samochodem w pewne upalne lato, widziałem małą komorę dla jeńców radzieckich skleconą naprędce, ponoć własnoręcznie,
sam czułem się jeńcem obowiązku i ojcostwa zakładnikiem byłem.
Majdanek po kilku latach wytężonej pracy odwiedziłem z żoną,
ona siedziała na schodach krematorium i nadziwić się nie mogła
zapachu żywego smoły i oleju w drewno baraków wtopionego.
Wiele par butów tam było, oprawek okularów, waliz, i panował zaduch.
Sobibór-Treblinka, alegorie piekła, które ukryło się w trawach.
Gross-Rosen i marsz śmierci w góry Sowie, turyści zadeptali wszelkie ślady, wciąż palą ogniska tam gdzie inni umierali z zimna.
Chełmno, tego nie wiem. Poznałem jednak rabina, który wskrzeszał pamięć, trząsł się, jadł, pił, śpiewał obok miejsca kaźni.

Płaszów, wielka niewiadoma pośród knajp Krakowa i ja, który
nadal pełnię funkcję kontrolera czasu pracy wylęknionych ludzi
podległych mi w regionach, miastach i placówkach od-do,
i ja od-do staram się i muszę czas wypełniać sobą pracowicie
ale nie potrafię służyć w pełni żadnemu z tych szaleństw.

 

 

 

 

Marcin Królikowski