Agata Koptewicz rozmawia z Piotrem Przybyłą, poetą i dramatopisarzem z Karpacza

Kiedy zaczął pan pisać wiersze? Jak wyglądały początki pańskiej przygody z poezją?

Początek? Może zacznę od końca. Od jakiegoś czasu nagrywam na dyktafon wszystko, co napiszę, nawet nie raz, a pięć, czy sześć razy ten sam tekst. Wiem ? to trochę dziwne, nawet głupie, ale póki tego nie robiłem, czyli na początku, gdzieś trzy, cztery lata temu, pisałem o wszystkim, czyli o niczym. Teraz, tak na dobrą sprawę, również piszę o niczym, czyli o sobie (uff? przepraszam za filozofowanie), ale brzmienie tekstu, jego rytm, tembr, z jakim jest wypowiedziany, wykrzyczany czy zamieszczony na YouTube ? są dla mnie równie ważne jak słowo, czy sensy w nim ukryte. A zatem na początku było słowo, i jak dla mnie, nie stało się ono ciałem, a dźwiękiem? na szczęście. Tak to widzę, to znaczy słyszę.

Czy zatem pisanie to rzemiosło, którego uczy się przez praktykę i z każdą próbą wychodzi coraz lepiej, czy też pana zdaniem do pisania dobrych wierszy niezbędne są jakieś szczególne predyspozycje, jak na przykład wyczucie rytmu?

Nie wiem. Nie jestem szkołą kreatywnego pisania. Nie wiem nawet, czy gdybym był szkołą kreatywnego pisania albo studiami podyplomowymi, dajmy na to w Krakowie, czy wtedy wszystko byłoby dla mnie takie jasne. Jest więc ciemno wszędzie, głucho wszędzie. I dobrze, oczywiście jak dla mnie, choć przyznaję: rok temu byłem na warsztatach dramatopisarskich w Obrzycku, i wyniosłem z nich parę kontaktów do świetnych dramatopisarzy plus czyjś długopis. Z perspektywy czasu wszystko się przydało.

Mieszka i tworzy pan w Karpaczu, na peryferiach Dolnego Śląska. Czy czuje pan, że pańska perspektywa różni się od perspektywy wrocławskich twórców? Czy taka odmienność ułatwia, czy utrudnia początkującym poetom zaistnienie w literaturze?

Nie czas, by rozstrzygać, czy Karpacz to rzeczywiście peryferia Dolnego Śląska, ale co do jedno chyba możemy się zgodzić: Karpacz plus poezja równa się grób Tadeusza Różewicza. Tak na dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Ewentualnie całość możemy ująć jeszcze w nawias i dodać tam sygnał Wi-Fi. Chyba nie wyjdzie z tego jakaś profanacja? Oby? ale myśląc: twórcy z Karpacza, a ci z Wrocławia, nie myślę: obcy wśród swoich, ale raczej ci, których łączy Internet. I nie jest ważne, że w Karpaczu nie ma domu kultury, a we Wrocławiu jest ich kilka, bo tu i tu jest internet. I przyznajmy: czy dla kogoś, kto chce wypłynąć na suchego przestwór oceanu, potrzeba czegoś więcej? No, może jeszcze Poczty Polskiej, jeśli podobnie jak ja, zechce poddać swoje teksty ocenie w różnych konkursach literackich. Ja, na przykład, wysłałem parę tekstów do Łodzi, i tak oto debiutuję w Łodzi, 340 kilometrów od mojego domu. Co więcej łódzkie środowisko jest mi bliższe niż miejscowe, które skupione jest głównie wokół Jeleniogórskiego Klubu Literackiego, czy nawet wrocławskie, ale może i to niebawem się zmieni. Sam jestem tego ciekaw. Zobaczymy? ? jak to mówią podglądacze czy agenci CBA.

Pańskie wiersze zdobywają uznanie jury w wielu konkursach, dwukrotnie zdobył pan tytuł ?Śląskiego Shakespeare’a?, jest pan laureatem ubiegłorocznej edycji konkursu im. J. Bierezina itd. Jakie doświadczenie wyniósł pan z tych wydarzeń kulturalnych ?od środka?? Czy młodzi i ambitni twórcy wspierają się nawzajem, czy może rywalizacja uniemożliwia współpracę i porozumienie?

Bez przesady. Tych konkursów nie było aż tak wiele, naprawdę garstka, natomiast bez nich nie spotkałbym na swojej poetyckiej drodze poetów, których cenię, Bohdana Zadurę, Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, czy Andrzeja Sosnowskiego. Co do rywalizacji, gdyby może rozstrzygnięcia takich konkurów odbywały się w klatce do MMA, a nie w bibliotekach, jak jest to zazwyczaj, to być może zamiast atramentu polałaby się gdzieś krew, nie mówiąc już o pocie i łzach bibliotekarek. Na ten moment takiej klatki brak, ringu też, ale jest znakomita okazja, żeby poznać twórczość świetnych młodych poetów ? Dominiki Kaszuby, Moniki Brągiel, Rafała Różewicza, Kacpra Płusy czy Urszuli Honek. Mało? Dużo, naprawdę dużo dobrego, pewnie nie dla każdego, ale przynajmniej dla mnie.

Apokalipsa. After party to tytuł pańskiego debiutanckiego tomu. Brzmi jak obwieszczenie nowej epoki. Co zatem się skończyło, a co jeszcze przed nami?

Ciekawe pytanie, nie wiem tylko, czy znajdę na nie równie ciekawą odpowiedź. A może ta odpowiedź ukryta jest w książce, już sam nie jestem tego pewny zresztą? tego i owego. W ogóle chyba nie ja jeden mam problem z robieniem bilansów, wiem, to mnie nie usprawiedliwia przed milczeniem, ale ciut rozprasza odpowiedzialność za wszechobecną ciszę. Chyba.

Porozmawiajmy więc o zawartości tomu. W pańskich wierszach podmiot liryczny często nadaje przedmiotom, zwierzętom, zjawiskom i ludziom przenikliwe, zaskakujące nazwy, ale własnego imienia nie zdradza, znają je tylko kobiety przy nadziei. Dlaczego pana zdaniem imię jest tak istotne i jak wpływa na charakter noszącego je elementu świata przedstawionego?

Tak na marginesie, to ogólnie z imionami mam spory problem, konkretnie ze swoimi. I tak dla jednych jestem Piotrem, a dla innych Maciejem. Podpisuję się jako Piotr, ale w najbliższym otoczeniu, od urodzenia, wszyscy wołają do mnie Maciej. Reaguję na dwa, choć właściwie nie wiem, które tak naprawdę jest moje, a może żadne z nich? A w tomiku? Rzeczywiście jest i żółw o imieniu Jessica, Pigułka Po czy martwa ryba Adelajda, która nigdy nie jest sobą, gdy wołają na nią Adelajda. I tak sobie myślę, że odpowiedź o istotę znaczenia tych imion, najlepiej udzieliłby bezpański pies ze strony 36, któremu nie imię potrzebne, a znamię.

 

Mieszka pan na Dolnym Śląsku, literacko najbliżej panu do środowiska łódzkiego, ale w pana wierszach (szczególnie w dwóch spośród najchętniej nagradzanych ? Kamieniu węgielnym i Ojcowiźnie) wiele jest mowy o Śląsku, Katowicach i górnictwie, często towarzyszy temu ojciec jako bohater lub podmiot utworu. Czy można się w tym doszukiwać wątków autobiograficznych?

Przyznaję ? mam rodzinę na Górnym Śląsku, nawet mój starszy brat studiował w Katowicach, a ojciec, swego czasu, chodził tam do szkoły górniczej. I rzeczywiście był to jakiś punkt wyjścia do popełnienia kilku tekstów pod wspólnym tytułem Kamień Węgielny, w których, pewnie gdzieś w tle, zapewniam o pamięci, mojego świętej pamięci, ojca.

Twierdzi pan, że nadal pisze o niczym, czyli o sobie. Czy pisząc wiersze, zawsze angażuje pan własne doświadczenia? Czy sądzi pan, że czytelnicy wyczuliby fałsz w wierszu pisanym zupełnie z fantazji?

Ależ fantazja jest częścią mnie? A prawda, czy fałsz? Może szczerość? Szczerość w imaginacji. Nie wiem. To dla mnie wielka tajemnica, a może o tę tajemnicę właśnie w wyobraźni chodzi? A może nie? Jedno wiem: nie chcę wiedzieć. Wolę być w tym temacie wioskowym głupkiem. Zawsze to jakieś doświadczenie, ciekawe w dodatku, a czy nadające się na wiersz? Ot, kolejna zagwozdka, równie ciekawa?

Ciekawi mnie pański stosunek do własnych utworów. Wiemy już, że proces twórczy odbywa się na głos, ale czy po skończeniu wiersza lubi pan do niego wracać?

Tu zwierzę się z czegoś. Mam już za sobą pierwsze spotkanie autorskie. Teksty mówiłem, posiłkując się czasami nieudolnie melodeklamacją, z pamięci. Niektóre co do joty, a w innych połykając to i owo, co prowadzący spotkanie, Rafał Gawin, na bieżąco skrzętnie odnotowywał, i dzięki mu za to, wielkie i po stokroć. I tak sobie myślę, że w tym gubieniu słów przed publiką, nie o szwankującą pamięć chodziło, a raczej o nieodpartą chęć dokonania po raz enty korekty, może nieświadomie, ale jednak znalezienia nowej ramy dla tych zbitek słów, literówek i przejęzyczeń. Tak karkołomnie, wbrew temu, że przecież wszystko ma swoje granice, w tym wiersz, a nawet Ukraina.

Kto najbardziej pana inspiruje?

Parę nazwisk, które są dla mnie w jakiś sposób ważne, już tu padło. A najbardziej inspirujące? Cóż, przyznaję, bałem się takiego pytania, naprawdę się go bałem, bo to trochę pytanie o stwórcę, a w pytaniach o stwórcę, bluźnierstwem jest przyznać, że stwórcy nie ma. Albo inaczej: bluźnierstwem jest przyznać, że stwórca jest, nawet jeśli obcy przez swą, niewymowną, bliskość. Podobnie ma się chyba u mnie sprawa z niektórymi środowiskami literackimi, które w jakiś sposób są mi bliskie, przez kontakty, osoby, czy działania, a jednak nieustannie obce, pasjonująco obce.

Zajmuje się pan dramatopisarstwem i poezją. Czy rozwijanie umiejętności w jednej z tych dziedzin literatury pomaga panu również w drugiej?

Wręcz przeciwnie, przeszkadza, bardzo mi przeszkadza i uwiera. Najpewniej, niebawem, może nie dla samej tylko wygody, może nie dla samego tylko nie uwierania, zajmę się tylko i wyłącznie prozą? życia.

W przygotowaniu jest kolejny pański tomik wierszy pod roboczym tytułem Epitafia i inne ogłoszenia matrymonialne. Czego możemy się po nim spodziewać?

Piszę go na chybcika i sam jestem ciekaw, co mi z tego wyjdzie, jeśli w ogóle coś wyjdzie. Jedno jest pewne: szukam krótkich form, prostoty języka, czyli w porównaniu do mojego debiutu, bełkot zastąpi ład, o ile w epitafiach i ogłoszeniach matrymonialnych można się go w ogóle doszukać.

Rozmawiała Agata Koptewicz