No, i mamy polemikę. Ale zanim zaczniemy cokolwiek – i kogokolwiek – tutaj grzebać, zerknijmy na tekst Anny Nasiłowskiej, który ukazał się w jednym z ostatnich numerów „Tygodnika Powszechnego”, inicjując tym samym debatę na temat literatury, i miejsca pisarza, w społeczeństwie. Gdzie? Tutaj.
Gotowi? No, to chyżo.
***
Kiedy przebiegnie się wzrokiem po kolejnych akapitach tekstu Anny Nasiłowskiej (?Potrzeba literatury?), gdy już przeczytamy to zdumiewające intro ?debaty?, którą ?Tygodnik Powszechny? rozpisał ? okazuje się, że istnieje jakaś inna rzeczywistość, inna literatura; że istnieją inni pisarze (i czytelnicy/krytycy), o których, wstyd się przyznać, dotąd nie wiedziałem, lub których istnienie bagatelizowałem. Mówiąc krótko: funkcjonuje tu jakiś fantazmat, który skłania do refleksji, że albo Nasiłowska zupełnie minęła się z tematem swych dociekań, albo ja zupełnie nie dostrzegam idei i nie rozpoznaję puenty w tym, jak rzekłem, krytycznoliterackim ?intro?. I to jest właśnie w nim zdumiewające. Ale o tym za moment.
Czuć od razu, że ?Potrzeba literatury? traktuje nie o literaturze na podstawie konkretnych tekstów, nie syntetyzuje jej postkomunistycznych dziejów, lecz mówi głównie o zagadnieniu i roli wolności w jej dwudziesto- i dwudziestowiecznej historii. O wolności (a czasem o kwestii niewolenia), która ? taka jest chyba intencja autorki ? podobnie jak konstytuowała literaturę czasów PRL, tak i czyni to dziś. Nasiłowska usiłuje godzić w ten sposób ze sobą refleksję historyczną oraz historycznoliteracką z socjologicznym ujęciem literatury i roli pisarza (czyli hasło: pisarz dla literatury czy społeczeństwa?). Dodatkowo, próbuje podrasować swój tekst zagadnieniami umasowienia polskiej kultury, która sprzyja ? według autorki ? jałowieniu przestrzeni odbioru literatury w Polsce. I to by nie było na tyle.
Skoncentrujmy się bowiem na poszczególnych ?michałkach? tekstu Nasiłowskiej. Znajdujemy je już na początku. Nasz pisarz (…) [n]awet jeśli jest młody, ma jakąś świadomość historii, bo urodzeni na początku lat 80. pamiętają jeszcze kartki na mięso w Polsce albo czerwone chusty czy krawaty. Jako ? cóż, starzejący się, ale jednak ? reprezentant roczników wymienionych roczników (1984), przyznaję, zapamiętałem różne rzeczy. Gumy kulki przywożone przez Babcię z Bułgarii (a także ten produkt firmy Donald i Turbo), bajki Sergiusza Michałkowa, wszystkie Pany Samochodziki (jak się ?za dzieciaka? mówiło), stare nominały banknotów (mój ulubiony: Kopernik), zatłuszczone papierowe torby po frytkach. Same sympatyczne rzeczy, a zatem: niezgodne ze stereotypem historii martyrologicznej. Ale czy z faktu, że po pierwsze: nie jestem pisarzem, a po drugie: nie zapamiętałem kartek mięso (mimo że nie pochodzę z familii wegetarian) i nie dostałem klapsa w tyłek od siermiężnej ręki Władzy ? wynika, że nie powinienem się w ogóle w tej kwestii wypowiadać?
Warszawska wykładowczyni, krytyczka i pisarka mówi wprost: posiadanie rozwiniętej pamięci o przeszłości należy do tego zawodu i kto jej nie ma ? temu potrzeba odpowiednie lektury. Tu chyba następuje punkt kulminacyjny, bo niniejszym Anna Nasiłowska zaczyna pisać własną listę życzeń, w której ? prócz (samo)świadomości historycznej ? bryluje: Wolność. Bo nawet jeżeli nie ma Sprawy, to pozostaje nam Wolność (od i do czegoś). Kwestia wolności bowiem jest kluczowa, bo wciąż mamy fioła na punkcie wolności. Po odzyskaniu wolności polscy pisarze przeżyli szok. Zmiany polityczne po 1989 roku odebrały im głos, którego szukają do dziś. OK, ale jeżeli nawet przyjąć, że rzeczywiście dla pisarzy doświadczonych przez zmiany ustrojowe w Polsce ? czyli już w 1989 ukształtowanych światopoglądowo ? jest wciąż to kwestia stanowiąca o ich nastawieniu do literatury (Nasiłowska nie jest szczodra, jeżeli chodzi o nazwiska takich pisarzy), to co z młodymi, którzy takiego ?szoku? nie przeżyli?
Jasne, nie zamierzam się upierać, że młodsze roczniki są zupełnie ślepe na historię i problemy społeczne. (Już widzę, jak Igor Stokfiszewski się rumieni). I że zasadniczo mają je w głębokim poważaniu ? przykładem, że jest wręcz przeciwnie, świeci choćby Michał Witkowski, wyciskający ostatnie soki z peerelki czy Jacek Dehnel, którego pisarstwo na historii się zasadza i nie miałoby bez niej racji bytu. To samo w poezji ? prócz napomknienia o Adamie Zagajewskim ? pominiętej przez Nasiłowską. W poezji, gdzie zjawiska historyczne często zostają na swój sposób przeprogramowane i poddane głębokiej deformacji, często na zasadzie samplingu. Tak właśnie dzieje się m.in. w wierszach młodych i najmłodszych roczników. Konrad Góra? Jasne. Szczepan Kopyt? No pewnie. Agnieszka Mirahina? Tak jest. Są to ?producenci? tekstów, w których owak ostatecznie rządzi głos mówiącego (albo mówiącej), który ustawia wszystkie porządki rzeczywistości wokół, dowolnie ją przeinaczając. I taka to jest historia z tą Historią.
Tak naprawdę pewnie u większości pisarzy moglibyśmy zorientować środek ciężkości jakiejkolwiek wypowiedzi o literaturze na zagadnienie historii, wolności, a także wielu innych pojęć. Na przykład? Moglibyśmy, dajmy na to, realizując tezy Davida Osta, trzymać się takiej koncepcji, która mówi, że centralnym punktem ruchów społecznych w Polsce komunistycznej i okresu po transformacji ? był gniew. Gdzie tylko spojrzeć, gniew, wściekłość, rozczarowanie i konsternacja stały się aspektami nie tylko psychologii jednostki, ale i zachowania zbiorowego. Moglibyśmy stosować różne pojęcia i kierować się różnymi koncepcjami od filozofii po socjologię czy lingwistykę stosowaną, i przekładać takie konkluzje na miejsce i rolę pisarza w Polsce. Powstaje jednak pytanie: gdzie w tym przestrzeń dla literatury?
Tego właśnie w tekście Anny Nasiłowskiej najbardziej zabrakło ? konkretnego przełożenia na rzeczywistych ludzi, którzy tworzą chaotyczną zbiorowość o nazwie POLSCY PISARZE, i spójnej wizji całości literatury ? albo literaturki. A wraz z nią (i dzięki niej) miejsca dla jej twórców. Może rzeczywiście jest tak, że coś takiego jak ?spójna wizja? w kontekście współczesnej polskiej prozy i poezji ? nie istnieje. Może nie da się już o współczesnych zjawiskach w obrębie, jak mawiał Derrida, tej dziwnej instytucji zwanej literaturą opowiedzieć bez odniesień do dalekiej przeszłości (u Nasiłowskiej np. ?płaszcz Konrada?, ?list 34?, ?opozycja lat. 80?), jednak jestem przekonany o tym, że wciąż brakuje nam namysłu nad najnowszymi zjawiskami, które się na tę ?instytucję składają?.
Nie ma krytyki literackiej ? pisała przed pięcioma laty krytyczka w słynnej ?Literaturce?, która to rozpoczynała wówczas w ?TP? bliźniaczo podobną, do obecnej, debatę. Krytyki, do jakiej przywykliśmy dzięki podręcznikom do historii literatury, i o jakiej ciągle marzymy ? owszem, nie ma. Nie ma już tej samej literatury, która łatwo (łatwo tak mówić!) dałaby się podzielić na odrębne nurty czy szersze zjawiska. Szersze zjawiska (prócz anachronicznych podziałów na lewicę czy prawicę) są rzeczywiście niedostrzegalne. Ale może dlatego, że wciąż źle patrzymy? Że nie umiemy wciąż od transformacji zmienić warty i przygotować grunt pod nową krytykę? Może.
Odpowiedź jest oczywista: nie mam pojęcia. Jestem jednak zdania, że w sposób, uprawiany przez Annę Nasiłowską na potrzeby rozkręcenia dyskusji o literaturze, na niewiele się zdaje, gdyż autorka skupia się na tym, co było, stosuje pojęcia, które w większości są już wewnętrznie pęknięte i w dużej mierze nieużyteczne. Czego więc nam trzeba? Odpowiedź dziecinnie prosta i zarazem absurdalna: trzeba nam kilku tuzinów Karolów Maliszewskich, dodatkowo nastawionych polemicznie, którzy czytaliby wszystko, co się im podsunie, którzy wyłapaliby to, co najbardziej żywe i wartościowe i dokonywali koniecznych amputacji na tkance literatury, która rokrocznie słabnie nam w oczach. A że literatura jest potrzebna, o tym dowiedzieć się z badań rynku. Bo jak to możliwe, że liczba sprzedanych książek w latach 2006-2008 zwiększyła się o 14%, przy jednoczesnym zmniejszeniu liczby czytelników o 12% (dane za raportem Biblioteki Analiz)?
Być może nie świadczy to o niczym szczególnym. Być może jednak wyodrębnia się średnioklasowa grupa odbiorców, których apetyt na książki rośnie, tak jak i nam rośnie apetyt na literaturę. Bo przynajmniej z tym się zgodzę: jest coraz silniejsza potrzeba literatury. Lecz nie pozwólmy tej debacie zupełnie jej pogrzebać.
Grzegorz Czekański
Masz inne zdanie? Uważasz, że to kompletny absurd? A może się z tym – motyla noga! – zgadzasz? Propozycje tekstów przyjmujemy pod adresem: biuro@fundacja-karpowicz.org.
Sprawdź też inne wypowiedzi w debacie. Inga Iwasiów. Piotr Wojciechowski.
Tekst pani Nasiłowskiej może nazbyt mocno pośrednio odwołuje się do tożsamości, nie tyle literatura, co rola literata, nie tyle tekst, co człowiek tworzący tekst. W pewnym sensie słusznie, ale taka perspektywa – tożsamościowa, przynosi inne konkluzje, niż perspektywa bardziej literacka, którą prezentuje Grzegorz. Stąd różnica w zdaniach. Jałowość dyskusji polega na niemożności wprowadzenia jakiejś trzeciej perspektywy, która ustawiłaby nowe pole dyskursu. Być może należy zderzyć te dwie perspektywy i wyciągnąć jakieś wnioski, rzucając dyskusję na szersze pole przemian społecznych, ale przede wszystkim komunikacyjnych. Zbyt wile się zmieniło w krótkim czasie, by pomijać te kwestie, nazwijmy to tła społecznego. Żeby dobrze zrozumieć , co stalo się z literaturą, trzeba przyjrzeć się dokładnie co się zmieniło w Polsce, w Europie wschodniej. PRL pokazywał jednak świat bardzo uporządkowany, jednolity, stateczny,monolityczny, ostatnie 20 lat to zachłyśnięcie się chaosem informacji, możliwości, sposobów bycia, mówienia, która siłą rzeczy po 20 letnim eksperymencie na żywej tkance świadomości doprowadza do poczucia bezradności, niemożności ogarnięcia czegokolwiek, niechęci do ogarniania, bo ogarnianie kojarzy nam się podskórnie z PRLEM. Dlatego płyniemy z różnymi prądkami rzeczek, zapominając wypierając całościowe opisy, ale jednocześnie tęskniąc za monolitem, za jasną , przejrzystą hierarchią. Bo brak monolitu przynosi zmęczenie umysłu, chaos. Nikt nas na to nie przygotował, jak myszki w laboratorium rzuciliśmy się na różnorodność, na wolność, bez przygotowania. Czy pomożemy kolejnym pokoleniom wejść w różnorodność? no to może być główne zadanie literatury, filmu, sztuki. To może jest właśnie to zadanie, misja.
dokładam jeszcze taki cytacik z wiersza jakiegoś młodego debiutanta, który podesłał coś takiego:
„wszyscy czekamy na wolność a to jedynie transformacja”
No, kłopot chyba jednak w tym, że kompletnie według według mnie się autorka minęła z, proszę ja Ciebie, targetem tekstu. To, że rzekomo trudno jest wyodrębniać większe całości i podpinać wspólne mianowniki w polskiej literaturze wynika chyba po prostu z jej niedoczytania, a po części dopiero z utraty wyrazistej opozycji (PRL), o której mówisz.
Dobrym krokiem była ostatnia książka Przemysława Czaplińskiego, ale to też wszystko w kierunku socjologizacji literatury, obiegu i życia literackiego w Polsce w kontekście dominujących teorii filozoficznych.
Jałowość takich debatek o literaturce wynika zaś, tak to widzę, z popadania w zielone migdały, w czmychania na wysokie poziomy abstrakcji lub sięganie po nieaktualne narzędzia opisu tej rzeczywistości.
Kurde, po prostu zapomnieliśmy języka w gębie 😉
no też to jest fakt, czasy przyspieszyły i odwala się kichę jak nasi piłkarze 🙂
do pracy więc, do dzieła!
Zależy, których piłkarzy masz na myśli ;]
nożni
Najciekawsze, że właściwie nikomu się nie chce wyodrębniać z większych całości – np. wspólny mianownik dla roczników osiemdziesiątych, jakieś cechy szczególne i wspólne dla poetów i prozaików po 2000 roku. Paru już zęby na tym zjadło, no i nic, ale w sumie nikomu się nie chce.
chyba kłopt polega też na tym , że wile rzeczy zaczęło się dziać w internecie. kiedyś był jednak tylko papier. no i ta cała różnorodność w czasie decentralizacji jako podstawy powiedzmy filozoficznej. ziarnka piasku na pustyni.
no jak pokazuja liczby, literatura staje sie tylko dla wybranych (czytelnicy minus 12%). chyba jej dotychczasowi odbiorcy wypelniaja miejsce pozostawione po niej w latwiejszy i dostepniejszy obecnie sposob (jak latwo teraz sciagnac film z internetu). no i to jest ta wolnosc. a pisarze zapewne staraja sie jakos konkurowac o wzgledy. nie sadze, ze polskim obecnie wychodzi gorzej niz niepolskim. moze po prostu niepolskich jest wiecej.