Przed kilkudziesięciu laty Michel Foucault w rozmowie z Derekiem Attridge?em mówił:
Fakt, że krytyka literacka zajmuje się tekstami uznawanymi za ?literackie?, tekstami, o których mówimy właśnie, że zawieszają metafizyczne tezy, musi mieć wpływ na samą krytykę[1].
Ten pozornie przypadkowy wyimek można rozumieć, i rozwinąć, co najmniej na kilka sposobów. Po pierwsze, świadczy on o specyficznym uwarunkowaniu współczesnych wypowiedzi literaturoznawczych, które coraz częściej przejmują poetykę badanego tekstu literackiego, zapożyczając i przeobrażając na własny sposób jego literackość[2]. Wtórując autorowi Słów i rzeczy trzeba założyć, że to, co ?musi mieć wpływ na samą krytykę?, wpływa tym samym na krytyka ? jako głównego ?wytwórcę? wypowiedzi krytycznej. Idąc dalej tym tropem, możemy zatem wyobrazić sobie sytuację, całkiem prawdopodobną, że ów konkretny krytyk, któremu przypisana może być literackość, i który jednocześnie jej założenia może realizować i rozwijać ? posługując się nią stale i wzbogacając swe teksty literaturoznawcze o pierwiastek nienaukowy, a np. fabularny ? będzie wówczas na najlepszej drodze, w końcowej fazie, do przejścia na drugą stronę tej, oczywiście umownej, barykady. Krytyk wówczas (diametralnie?) zmieni rolę. Stanie się pisarzem.
Za tym, że omawiana wyżej sytuacja nie jest bynajmniej czysto hipotetyczna, przemawia skala tego zjawiska, zarówno na gruncie rodzimego, jak i zagranicznego literaturoznawstwa. Co interesujące, zmiana ról w literackim świecie staje domeną pisarzy, którzy, jak się wydaje, na przestrzeni ostatniego stulecia coraz chętniej korzystali i korzystają z możliwości uczestniczenia w dyskursie krytycznym, jakąkolwiek formę miałby on przyjąć. Świadczyć to może zarówno o naruszeniu tradycyjnego modelu komunikacji, opierającej się na relacji autor-krytyk-czytelnik, która, jak się wkrótce przekonamy, może równie dobrze przyjąć postać autor-krytyk(czytelnik), co autor(krytyk)-czytelnik, jak i potrzeby zrewidowania przyjętych schematów funkcjonowania literatury i regulujących ją instancji.
Kwestia zmienności ról w kontekście obu interesujących nas profesji, jeżeli można tak ująć charakter działalności pisarza i krytyka, wymaga odpowiedniego zaplecza teoretycznego oraz, jak sądzę, filozoficznego ? zwłaszcza z zakresu filozofii najnowszej, dla której tekst i tekstualność pozostaje centralnym punktem odniesienia. Paląca okazuje się już kwestia zdefiniowania krytyki literackiej jako takiej, bowiem nawet pozostając przy klasycznych typologiach (np. rodzime rozróżnienia Janusza Sławińskiego[3]), nie ustrzeżemy się pytań o jej status ontologiczny. Czym dotychczas była i jest obecnie krytyka? Co decyduje o jej odrębności w kontekście innych wypowiedzi? Jaki dyskurs proponuje i w obrębie jakiego dyskursu funkcjonuje? Czy możliwe jest obecnie, w odniesieniu choćby do Baumanowskiej płynnej nowoczesności, ostateczne i przekonujące zdefiniowanie krytyki oraz oddzielenie jej od pozostałych dyscyplin nauki o literaturze ? i samej literatury[4]? Wydaje się, że omówieniu powyższych kwestii należałoby przeznaczyć osobną książkę, dlatego proponuję zawęzić pole działania, przesunąć akcent i zwrócić się ku zjawisku wzajemnego przenikania się literatury i krytyki (oraz, co za tym idzie, osobowości pisarza i krytyka), podkreślając szczególnie aspekt in statu nascendi, wieczne powstawanie, nieostateczność.
Reprezentantem takiego sposobu zajmowania się problematyką wystąpień krytycznoliterackich, oraz ich definiowaniem, jest m.in. Kazimierz Bartoszyński, który polemizuje z powszechnym rozróżnieniem wypowiedzi na ?twórczoliterackie? i ?krytycznoliterackie?[5]. Przypomnijmy, że tradycyjnie utrwalona wypowiedź twórczoliteracka to w tym świetle:
taka, której sens i walor nie mogą być w żaden sposób rozpatrywane jako suma czy nawet określoną drogą przebiegająca kumulacja poszczególnych członów jej wypowiedzi. Sprawia to przede wszystkim doniosłość funkcji poetyckiej języka takiej wypowiedzi[6].
Analogicznie, wystąpienie krytycznoliterackie ?dzięki nieistotności funkcji poetyckiej jej języka? zbliżałoby się ?do tekstu czysto dyskursywnego?. Innymi słowy, twórcza działalność literacka byłaby zatem wedle powyższych ustaleń ?niewtórna i pierwotna pragmatycznie, zmierza w kierunku ekspresji podmiotu dzieła? ? o wtórności krytyki zaś przesądzałby fakt, że nie jest ona, ?przynamniej w swej istocie, ekspresją i manifestacją indywidualności?[7]. Innego zdania jest Bartoszyński, który w polemice na zaprezentowane stanowisko wyraża pogląd, że już ?swoista retoryka? tekstu krytycznego decydować może o jego ?poetyckości?. Reasumując, na przykładzie tej koncepcji chciałbym zwrócić uwagę na coraz częstsze kładzenie nacisku na literackość wypowiedzi krytycznej, czyli na jej immanentność. ?Każda krytyka jest inwencją? ? powiadał Michel Butor. Zdanie to, przytoczone przez Bartoszyńskiego, jest jeszcze jedną okazją do refleksji nad sytuacją i konsekwencją aktu literackiego, który nabiera znamion aktu niekiedy paraliterackiego. Tezy Kazimierza Bartoszyńskiego stanowią reprezentatywny przykład stanowiska podkreślającego umowność proponowanych tradycyjnie rozróżnień: z jednej strony nobilitują krytykę literacką i uzasadniają jej ekspansję na terytorium tradycyjnie zajmowane przez literaturę piękną, z drugiej zaś świadczą o potrzebie dokonywania rewizji i przewartościowań w jej obrębie. Tu wreszcie dotykamy problemu, któremu poświęcony został ten cykl: zmienności ról w literackim świecie.
Grzegorz Czekański
[1] Ta dziwna instytucja zwana literaturą. Z Jacques?em Derridą rozmawia Derek Attridge. W: Dekonstrukcja w badaniach literackich, pod red. R. Nycza, Gdańsk 2000, s. 44.
[2] Pojęcie literackości stosuję ze świadomością komplikacji, jakie używaniu tego kwalifikatora towarzyszą. Jak ujął to Edward Balcerzan: ?W dziejach sporu o literackość nie ma jednej, dominującej strategii. Nie ma zgody w kwestii tak zasadniczej jak ta, czy literackość musi być ?twardą? realnością? tekstu, czy też lepiej w funkcji kwalifikatora literackości uznawać ?efekty specjalne?, które należą do dziedziny sztuki (czyli kunsztu), choć poszczególni użytkownicy postrzegali je rozmaicie?. Zob. E. Balcerzan, Sprzecznoścowa koncepcja literackości. W: Sporne problemy współczesnej wiedzy o literaturze, pod red. W. Boleckiego i R. Nycza, Warszawa 2002, s.256.
[3] J. Sławiński, Funkcje krytyki literackiej. W: Dzieło, język, tradycja, Warszawa 1984.
[4] Z. Bauman pojawia się nieprzypadkowo, gdyż jego obrazową próbę opisania nowoczesności, jak się wydaje, można z powodzeniem zastosować wobec współczesnej wiedzy o literaturze: ?Lektura haseł z Encyklopedia Britannica pozostawia wrażenie, jakby jej autorzy próbowali uczynić z ?płynności? przewodnią metaforę obecnej fazy nowoczesnej ery. (…) ciecze, w odróżnieniu od ciał stałych, z trudnością zachowują swój kształt. Płyny, by tak rzec, nie organizują ani przestrzeni, ani czasu. (…) Dla nich liczy się bardziej upływ czasu niż przestrzeń, którą akurat zajmują ? tak czy inaczej tylko ?tymczasowo??. Wydaje się, że ?tymczasowość? i trudność w zachowaniu swojego kształtu, to wystarczająco atrakcyjnie obrazujące współczesną krytykę sformułowania, o które warto się pokusić, i podjąć się ich zapożyczenia z prac wybitnego socjologa. Zob. Z. Bauman, Płynna nowoczesność, Kraków 2006, s. 6.
[5] K. Bartoszyński: Pogranicza krytyki literackiej [w:] Badania nad krytyką literacką, pod red. J. Sławińskiego, Wrocław 1974, s.102.
[6] Tamże.
[7] Tamże.
takim autorem krytykiem w jednym był Witold Gombrowicz, który zwykł informować krytyków, o czym napisał książkę i jak należy ją odczytywać, częstokroć szydząc z błędnego odczytania i wyciągania nie trafionych wniosków. Swoją drogą porównał bym krytykę literacką do administracji urzędniczej, jest dane społeczeństwo i określone urzędy, jest instytucja literatury i jest instytucja krytyki. Czyli tam gdzie jest jedno, które pozwala na koegzystencję drugiemu, drugie pojawia się i potem sobie trwa. Krytyka trwa przy literaturze, tak jak urzędy trwają przy społeczeństwie, albo dzięki niemu. Natomiast bardzo źle jest , kiedy urzędy i krytycy, czyli taki byt przyczepiony i koegzystujący zaczyna przewyższać, dominować. Wtedy mamy do czynienia z patologią, znamionami totalitaryzmu.
To byłem ja – Pęcherz
Gombrowicz notorycznie jeździł po krytykach i, jasne, dałoby się go upchnąć do takiego rozróżnienia. Krytyka jako administracja? Punkt dla Karola. W 90% racja. Pasożytowanie na literaturze to jej chleb powszedni, ale tu z kolei trzeba by oddzielić recenzenckie odbębnianie szkolnych rozprawek od autorskiego ujęcia, jakie było realizowane już od dziewiętnastego wieku. Albo i wcześniej.
Jeszcze, co do tych zmienności ról, trzeba tu jeszcze parę groszy wtrącić, mianowicie wprowadzić taki roboczy podział na krytyka jako pisarza (czyli krytyk wydaje np. tomik wierszy, jak Konstanty Puzyna) albo krytyka piszącego literaturę o literaturze (w międzywojniu był to w sumie zwyczaj, i nie tylko Irzykowski). A czasami, kurde, podział jest kompletnie utrudniony, bo nie wiadomo, kto jest „bardziej” krytykiem czy pisarzem. Patrz: Karol Maliszewski czy Jacek Gutorow (który nam tu komplikuje sprawę dodatkowo, bo jest tłumaczem :D.
I o tym będziemy sobie w tym cyklu gadać.
Tak przykłady Maliszewskiego, Gutorowa, a zaraz do grona dołączy Mizuro, a przecież osób na miedzy jest całkiem sporo, pokazują, że podziały jak zwykle narażone są na zarzut schematu modelowego, czyli upraszczamy coś dla opisu po to aby z gotowym narzędziem opisowym ponownie rozsypać układankę. ale to tylko pokazuje, jak to co w praktyce wychodzi naturalnie, w próbach opisu wikła się w uproszczenia, językowe generalizacje. Jebać modele. Wolę nurt rzeki.
Podziały gdzieś się podziały. Może i dobrze. Ale, hehe, zjawisko jest ciekawe. Weź se, stary, przejrzyj dziesięć pierwszych z brzegu numerów „LnŚ”, żeby sprawdzić, że czasem autorami 50% tekstów krytycznych – są pisarze. Ale my tu gadu gadu, a tu kończ, władziu, i robimy.
no tak LnŚ to dobry przykład, tak więc wracając do pierwszego wątku, w perspektywie porównania krytyki do urzędu, wygląda na to, że mamy do czynienia z bardzo patologiczną sytuacja urzędu dla urzędu, albo inaczej, ci sami ludzie są urzędnikami swoich własnych spraw, hahha, okropne, doprawdy okropne
Ja znam paru urzędasów, którzy są całkiem ogarnięci 😉 Chyba że chodziłoby o tzw. biurwę, ale to rzecz innego sortu jest, panie.