Błogosławione królestwo śmieci. Dzielnice pudeł, osiedla tekturowych walizek, mroczne szafy, jak teatry ogłaszające plajtę. I szuflady, niby suknie, blisko ciała – rozpinane czule. Patrzę na nią i czekam, żeby sobie przypomniała, wskrzesiła już niewidzialne, a jeszcze wyczuwane; tylko tutaj, na wzgórzu niewyśnionych do końca snów. Zamknięta na poddaszu posiwiała Królowa, Olga bez Ziemi, bezzębna Panna bez Dziecka, prawie ślepa – moja Caryca na zawsze.
Jak ja ciebie kochała Maksym, malczik ty mój, bohatyr. Serce i oddech jedno było i ja nie wiedziała: moje bije czy twoje i które czyje jest. Leżał ty z głową na moich kolanach i starczał mi za cały świat. Zasłonił sobą złe, uczynił kobietą. Poszedł potem ty Bóg wie gdzie i życie moje precz za tobą.
Moje codzienne wyprawy przed oblicze, z rondelkiem zupy. Zawsze czekam niecierpliwe na audiencje, żeby wędrować po szczątkach miśnieńskich skorupek i oglądać spleśniałe, umierające z nią albumy. Karmię ją ostrożnie, żeby nie uronić kropli. Ani słowa.
Żeby ty wiedziała, jakie ja delikatesy jadła, zupy z raków co rusz, a kuropatwy to już przesyt miała. O patrz się, zdjęcie ? Maksym, sokolik mój czarnooki w Odessie. Po wyroku on biedny, jak pejczem przez twarz upomniał się o mnie u majora z Moskwy, co siłą chciał mnie swołocz brać. I przepadł jak kamień i syna, jak marzył, nie zdążył mi dać. Osierocił biedną.
Owinięta brązową chustą, nieruchoma, jak otaczające ją kufry, Olga śpi. Czasem drgnie gwałtownie, krzyknie, wydaje się, ze z kimś rozmawia. Mogę już iść do domu. Jutro trzeba kupić Oldze wódki; mnie nikt nie sprzeda ? znowu muszę prosić pana Michała spod siedemnastki, kupi chętnie, bo za przysługę dostaje zawsze paczkę papierosów. Nie lubię, kiedy Olga pije, ale trzeźwa ? zamyka się w sobie, milczy całymi dniami i nie chce jeść.
Zrozum Mireńka, to nie wódka, to krople na oczy i pamięć, ja muszę płakać za Maksymem, za sobą, za światem, który mój sokolik zabrał ze sobą. Bez wódki nic nie pamiętam, bez wódki oczy suche i serce puste. Przynieś.
Mirka Szychowiak