piotrmakowski

Piotr Makowski

[?]

Na ciebie zwykła strzała to za mało, powiedział i jednym ruchem ręki zerwał z siebie garnitur i ciało. Teraz był małym amorem z bombą średniego zasięgu zdolną dosięgnąć Izrael i amerykańskie bazy w zatoce perskiej. Pozbędziemy się trochę Żydów i Amerykanów, pomyślał, i przy okazji wytępimy jakąś tam część Arabów. Popatrzył na nią, sięgał jej teraz do kolan i niemal dostrzegał to miejsce, w którym udo już udem nie jest. Tam jest to coś, o co mu w tej chwili głównie chodzi. Na ciebie zwykła strzała to za mało, powiedział, i nacisnął na bombie guzik; rozległy się szumy i wydobyła się para jak w niskobudżetowych filmach o przyszłości i… bomba się rozpadła. To atrapa; uśmiechnął się, i wydobył z dziwnego etui bukiet róż.

Dla ciebie zwykła róża to za mało, powiedział i jedną ręką poprawił na sobie pieluchę. Potem podskoczył, ale w dziwny sposób, bo nogi nie oderwały mu się od ziemi, a wydłużyły znacznie i na powrót stał się wysokim mężczyzną z dwudniowym zarostem i tym dziwnym spojrzeniem, które każe wybaczyć rudawy odcień włosów na głowie.

Stali na ulicy, ale nie przeszkadzał im hałas, było zupełnie pusto. Piętnasta, a jest pusto, pomyślała i popatrzyła na niego. Co się tutaj dzieje, zapytała sama siebie, ale on usłyszał jej myśli i po chwili urósł jeszcze bardziej. Teraz jest już koszykarzem z najwyższym kontraktem w drużynie, która może nie walczy o trofeum, ale daleko jej też do strefy spadkowej. To miłość, mówi jej i gotów jest ją objąć, a ona, oniemiała, stoi, bo jego skóra błyskawicznie ciemnieje, a wargi i nos robią się coraz większe. Czy możesz mi powiedzieć, o co tu w ogóle?

Nie kończy, bo on bierze ją pod rękę i idzie przedstawić matce. Za rogiem ulica się kończy i już jest mieszkanie, korytarz, w którym śmierdzi stęchlizną. On mówi jej, żeby nie zdejmowała butów i przechodzą do kuchni, w której tylko stół przykryty ceratą, a na nim trzy szklanki z gorącą i na pewno bardzo słodką herbatą. Matka patrzy na nią i cmoka. Już chce coś powiedzieć, ale jednak nie, jeszcze zaczeka, poobserwuje chwilę, cmoka jeszcze raz i dopiero w tej chwili patrzy na syna. Gdzieś ty się tak ubrudził, Andrzej, pyta i podchodzi do niego. Wyciąga z kieszeni zmieloną chusteczkę, ślini jej rożek i przykłada do kącika jego ust, ścierając z całego policzka najpierw kakao, potem skórę, sprawiając, że z koszykarza znów jest człowiekiem w garniturze, ale na tym się nie kończy. Po chwili ponownie jest dzieckiem w pieluszce. Brakuje mu tylko bomby, brakuje mu róż, brakuje mu uroku. Zaczyna płakać, więc kobieta patrzy na niego, nic już nie rozumie, dlatego patrzy teraz na jego matkę, która wciąż stoi z wyciągniętą ręką. Wyciera powietrze, jakby nie zauważyła, że jej syna już tam nie ma, skarlał, stoczył się albo po prostu zmalał, znikł, wyciera powietrze i nie słyszy: o co tu chodzi? co tu się, kurwa dzieje; krzyczy kobieta i patrzy na bobasa, który właśnie nabroił do swojej pieluchy i ze śmiechem usiadł na podłodze, rozmazując kupkę po całych pośladkach, sprawiając, że wydostała się spod pieluchy i ogarnęła całą podłogę aż po kostki

Dla ciebie zwykły świat to za mało, powiedział.

A ona: świat to za mało. I liczy po cichu, że zaraz znajdzie się tu ktoś jeszcze, kto ją uratuje (na przykład Bond), a potem zerżnie (na przykład Bond) tak, że popamięta albo raczej zapomni o tej przykrej scenie w kuchni. Nikt jednak nie nadchodzi, więc ona odwraca się i natychmiast znów jest na ulicy, chciałaby pójść w lewo, ale nie może, musi za to wejść do sklepu, tam prosi o papierosy i dostaje jednego, już odpalonego, którego sklepikarka wyjęła z dziury w swojej szyi. Co, niewłaściwy pan, tak, zapytała? Ale skąd ona mogła to wiedzieć?

Wybiegła ze sklepu i złapała taksówkę. Na dworzec, poproszę. Kolejowy czy autobusowy? Co za różnica, przecież to jeden budynek! krzyknęła. Proszę się tak nie obruszać, chciałem tylko zagaić jakąś rozmowę. Zachowuje się pani, jakby co panią w dupę ukąsiło i podkręcił radio, w którym leciał Pitbull, I knowy ya want me, i kierowca zaczął śpiewać: One two three four uno dos tres quatro! Rumba!

Ona mówi: proszę się tu zatrzymać. Taksówka staje przy krawężniku, a ona wchodzi do hydrantu i zdejmuje słuchawkę z widełek. Nagle ogromnie żałuje, że minęły już czasy, w których w starym stylu można było zamówić zamiejscową i czekać na nią, paląc papierosy albo obgryzając paznokcie. Zajęte. Bezsilna siada na posadzce i czuje tę wilgoć, która z niej wypływa i tę, która się do niej się wtłacza. Słuchawka zwisa na sznurze i buja się rytmicznie, słychać z niej czyjś krzyk, więc bierze ją zniecierpliwiona. Najchętniej uderzyłaby nią o widełki, ale to wymagałoby jakiegoś wysiłku, musiałaby wstać. Nie ma na to siły, więc przyciska słuchawkę do ucha, krzyk okazuje się sygnałem oczekującego pomieszczenia, po chwili odzywa się męski głos i ona pyta: słucham?

Ja tylko żartowałem. Mamusia nie będzie z nami mieszkać.

Już dobrze, nic się nie stało.

Podniosła się z podłogi i wyjrzała na zewnątrz. Taksówka wciąż na nią czekała. Stała trochę krzywo, jedno koło na chodniku, pięć kolejnych na jezdni, pełnej już od zdenerwowanych kierowców w ich rekinach, które ryczą, szczerzą zęby i mówią: no jedź, kurwa, albo zdechnij, a nie tak stoisz. Jej to nie rusza, wychodzi z budki i bierze brezent z ziemi. Otwiera drzwi i kładzie płachtę na siedzeniu. Nie chcę panu zabrudzić, mówi. A on ze zrozumieniem potakuje. Umieszcza zapałkę w zębach. No, no. Bardzo ładnie ta pani krew pachnie. Bardzo ładnie. Intensywnie, ale nie nachalnie. To gdzie teraz? Do domu czy szpitala? Do galerii handlowej, proszę, do Pasażu. Pan myśli, że w takich brudnych ciuchach to kobieta może pojawić się w domu albo w szpitalu?, pyta ona, próbując uśmiechnąć się zalotnie, ale kierowca we wstecznym lusterku widzi, że to uśmiech nieszczery, że twarz kobiety zmęczona. Opowiada więc swoją własną Historię:

No, moja szanowna małżonka to po skrobankach wracała brudna. Wie pani, tak się potem człowiek w taksówce zastanawia, bo ma dużo czasu i myśli, myśli i dochodzi do wniosku, że to jednak szkoda tych dzieci. Już szóstka by była. Żona chce dziewczynkę, więc próbujemy, a potem ona robi badania i jak się okazuje, że ma dziecko siusiaka, to idzie do takiego znajomego jeszcze z liceum, podobno nawet parą byli, ale co mnie tam to w sumie obchodzi, no i on wyciska z niej to dziecko jak sokowirówka pomarańczę.

Rozumiem. Bardzo, naprawdę bardzo mi przykro, mówi i zaczyna płakać. Ona nie chciała, żeby tak to się skończyło. Była gotowa nosić to dziecko w sobie do samego końca, potem je urodzić i dopiero wtedy zapytać lekarza o siusiaka. Nic z tego. Pani się nie martwi, wszystko się ułoży, on mówi, a ona tak, tak, tylko zawsze zostaje jeszcze pytanie, jak to się ułoży. No, wie pani, nikt nie mówił, że będzie lekko.

Ona doskonale to rozumie, bo pamięta wciąż, jak obudziła się w szpitalu i: co się stało, mój Boże, co się stało? I w głowie obrazki z WTC albo z Berlina 45. Co się stało, zapytała wtedy pielęgniarkę, a ta na to: spokojnie, wszystko jakoś się ułoży, niedługo poczuje się pani lepiej, i jeśli panią to pocieszy, to nawet jeszcze niewiadomo było jakiej to dziecko jest płci, a mówią, że człowiek od poczęcia, hi-hi, co niby, że nasiona to już chleb albo pizza? i ona traci przytomność. Potem budzi się kolejny raz, ale nie otwiera oczu. Czuje się jak w dniu po ogłoszeniu wyników matury, kiedy rano modliła się, żeby to jednak był sen i nie poszło jej aż tak źle, że są jeszcze szanse, że na pewno dostanie się na tę wymarzoną przez matkę farmację. Wtedy to jednak nie był sen, matura poszła jej tragicznie, a teraz jest gorzej, znacznie gorzej. Teraz: trage! co! się! dzie! no! co?! Byłam w cią?! Byłam w klu i na park zaczę krwa?! I wyle ze mnie fragme dzie-cka?! A wy wy-ciąg-nę-liś-cie resztę?! Co wypadło?! Ręka?! Noga?! Głowa?! Wykrzyczała to w myślach, bo mówić nie była jeszcze w stanie, ale lekarz usłyszał chyba te myśli, bo chwilę później położył rękę na jej czole.

Nie może pani rozpatrywać tego w ten sposób, powiedział wtedy lekarz i powtórzył teraz to zdanie taksówkarz. Ale odnośnie czego ta wypowiedź? Przecież nic nie mówiła. Znów zagrożenie, znów chce wyjść, ale nie ma żadnej budki przy drodze, nie ma pretekstu, żeby poprosić go o zatrzymanie pojazdu. Za to las, las wszędzie, dlaczego las? I z lasu wynurza się Pasaż Grunwaldzki, nad drzwiami wielki billboard reklamujący Mostostal Warszawa, slogan: nasz budowlaniec scyzorykiem w buszu zrobi galerię handlową. I ona zapomina o tamtej przykrej sytuacji.

Niezła ta reklama, prawda? Robi wrażenie. Zwłaszcza hasło. Nasz budowlaniec scyzorykiem w buszu zrobi galerię handlową. ? cmoka taksówkarz. ? Godne samego mistrza Adama! 25 złotych. Albo 20. Dla pani zniżka, miała pani w końcu ciężki dzień.

Dziękuję, powiedziała i otworzyła drzwi. Drzwiczki. Zatrzasnęła je i podeszła parę kroków ? kroczków ? chodnikiem ? chodniczkiem. Poczuła się beznadziejnie mała; gdzie tatuś? Gdzie tatuś? Wyciągnęła do góry rękę, jakby chciała złapać czyjąś dłoń. Nikt jej nie chwycił. Usiadła obok rycerza, który Pasażu bronił przed szwabami jak smok wulkanu przed rycerzami nocy.

Masz jakąś radę? Jedź do domu.

Jakąś inną? Wyśpij się.

Coś jeszcze? Rycerz daje jej kopię i milczy.

Wyciąga za to papierosa, odpala go, zaciąga się raz i podaje jej: masz weź. Szlug dobry po seksie, to dobry też po skrobance, mówi. A ona wstaje i z rozmazaną na pupie krwią, której leje się coraz więcej, jest już jej tyle, że za chwilę zabarwi Odrę i spowoduje falę powodziową w kolejnych na drodze do Bałtyku miastach, bierze w końcu tę kopię i minę robi jak Keira Knigtley w <Królu Arturze>. Wbija ją w rycerza, który zdycha od razu.

Na ciebie zwykła kopia to za mało, mówi bobas.

[?]

Piotr Makowski – 21 lat, autor książki poetyckiej Niektórzy mają się lepiej (2005). Publikował papierowo i elektronicznie (m.in.: ?Borussia?, ?Minimalbooks?, ?Odra?, „off_magazine”, ?Portret?, ?Pro arte online?, ?Undergrunt?, ?Wakat?, ?Wyspa?). Przygotowuje do druku avant-popowy tom poetycki Soundtrack. Mieszka we Wrocławiu oraz pod Olsztynem. Laureat 4. edycji Doliny Kreatywnej. www.piotrmakowski.art.pl.