Ondynę z dna Odry, moczymordę boginkę, gdy leżała w słońcu na brzegu Vorderbleiche, dwu Niemców spostrzegło: jeden wysoki (a było mu Udo), drugi zaś niski (na imię miał Hans). Uczęszczali razem na studia germańskie i przyjaźnili się przy tym prawdziwą studencką przyjaźnią, niespotykaną ni nigdy wcześniej, ni później wśród Niemców. Co jeden oblał, i drugi uwalił, co Udo zaliczył, zaliczył i Hans. Nie widzieli w życiu kobiet prócz Niemek, zdumiało ich tedy piękno Ondyny Odrzanki, jej skóra gładka a lśniąca wiecznie od wody, owal jej piersi (w niczym podobnych workom pięciokilowym wypełnionym kilem jeno ziemniaków) i prężny łuk uda, w ten sposób uniesionego, że kradło oczom największe sekrety ? obietnicę nadludzkiej słodyczy, tym większej, że domyślonej tylko przez rozpalonych młodością Niemców. ?Czym jesteś, Istoto?? ? zapytał Hans, zauroczony, gładząc skraj kamizelki. ?Scheisse!? ? zaklęła ondyna, zakrywszy w pośpiechu swe piersi i łając się w myślach za nieuwagę. Udo polizał dłoń i wklepał w blond grzywkę niesforny kosmyk. ?Ach, nie sromaj, nie sromaj się, meine liebe białogłowa ? rzekł do niej, od zawsze bardziej niż Hans wymowny. ? Nie skrywaj przed nami swych wdzięków; my, Niemcy, umiemy zmilczeć, co zmilczeć nam trzeba, nie sromaj się tedy, meine liebe białogłowa, opuść ręce i oczom naszym pozwól się cieszyć słodkim widokiem wilgoci twej skóry?. ?Moi Niemcowie ? rzekła ondyna, cokolwiek już wtedy pijana. ? Patrzycie przeto na własną prośbę i zgubę?. I z wolna dłonie spuściła, stając przed niemiaszkami, jak szatan ku pokus bezmiaru ją stworzył: naga a gładka, pokryta wieczną wilgocią, niepodobna nijak albo za tłustym, albo za chudym znów Niemkom. Zabiły mocniej niemieckie serca, a krew gorąca jak płynne żelazo uderzyła ku młodym głowom germańskim; uczucie nieznane im dotąd, lecz silne i każdym członkiem jednako mocno przemawiające ? każdy rozrywające na tysiąc części ? zapulsowało tym rytmem, a chuć tak wezbrała w Udzie i Hansie, że zdjęły ich dreszcze i pot wstąpił na czoła. Tak stali przez chwilę w wieczornym słońcu, na brzegu wyspy ? co teraz Wyspą Słodową się zowie ? a chwila ta zdała im się wiecznością. I gdy już doszli do przekonania, że rzecz ma się ku spółkowaniu, skoczyła boginka w odmęty Odry, pozostawiając Niemców z niemiecką frustracją. Nie może bowiem ni syn germański, ni żaden inny śmiertelnik, współżyć z ondyną ? ani ondyna ze śmiertelnikiem ? by nie spotkała na skutek aktu śmierć nagła obojga. Udo i Hans nie odeszli jeszcze przez wiele godzin, wołali do wód niby szaleńcy, a w końcu, poddawszy się po północy, ze wzbudzonej nieposkromioną chucią rozpaczy zapili się i umarli. Setka pokoleń z nieszczęścia ich jeszcze upijać się musi na umór w tym miejscu. Człowiek jest bowiem istotą cierpiącą, a ondyn istnienie ? jak nic innego ? czyni zeń nadto postać tragiczną. Mówi się wokół wyspy, że wróci jeszcze piękna Odrzanka ? gdy dojrzy na brzegu młodzieńca godnego, by życie poświęcić dla zaspokojenia tej żądzy, co nęka ondyny prawie tak mocno, jak tych, których przeklną boginki swoim widokiem.
Michał Słotwiński