„RADZIMY ZAJMOWAĆ OSTROŻNOŚĆ |Ć / W SEKUNDACH”
(Wszystkie poniższe cytaty w graficznie uproszczonej interpretacji krytyka i nieskromnych możliwościach formatowania Fundacji Karpowicza.)
„[komunikaty radiowe mają za dużą kompresję]” nadawał w eter z poznańskich dachów krytych eternitem Szczepan Kopyt w wierszu radiohead: „jesteśmy pijani, tkwimy po jaja w postmodernie / kobiety odchodzą byt jest tylko jeden”. Zanim w Sale, sale, sale oddał się wyrafinowanym traktatom o rytmie, polityce, politologii i polisyntetycznych, polihymnicznych perspektywach wieszczenia, zaproponował jednak bezkompromisową dekompresję, oczyszczając grunt dla własnego języka. Frazy nakładały się na siebie, znaki traciły odniesienia, a wszystkiemu towarzyszył psychodeliczny rytm, aż po zilustrowaną w tomie możesz_czuć_się bezpiecznie materialną dekonstrukcję klawiatury.
Ale nie o Szczepanie będzie tu mowa, a o jego koledze po fachu, Łukaszu Podgórnim, któremu poznański twórca wystosował zachęcającego blurba w swoim stylu („Otwórz i otwórz się”). noce i pętle Podgórniego, kolejna książeczka z biblioteki Ha!artu, to istna jazda po bandzie i całkowita utylizacja reguł rządzących czytelniczymi przyzwyczajeniami. Może znamienne, że nowy tomik Podgórniego wychodzi w czasie, kiedy Roman Bromboszcz publikuje również w Krakowie U-man i masa – książkę o podobnym, konceptualnym nastawieniu, która balansuje na granicy poezji konkretnej, grafiki i poezji cyfrowej. O ile Bromboszcz niespełna pół roku temu wydał mi się jednak nudnawy, a jego graficzno-aranżacyjne pomysły zaszły patyną, o tyle Podgórniego czytało się (a może oglądało) nieoczekiwanie dobrze. Nie twierdzę, że jest to rzecz wybitna, która wpisze się na dłużej na karty naszej historii poezji, ale na pewno na tyle bezkompromisowa, że warto do niej zajrzeć, a przy tym jedyna tak dobrze realizująca założenia poezji cyfrowej (analogowo). Zajrzeć i zacząć, otworzyć się i przystać na zbliżającą się stylem do haiku diagnozę z Power Electronics:
Ptaki posnęły na wysokim napięciu
W naszych domach gwiżdże elektryczność
Ciężko odwołać się do klasycznego instrumentarium krytyka, cytować wiersze czy wyławiać sensy. Po lekturze Podgórniego język zostaje nam w garści niczym wielkanocna wydmuszka: ozdobiony i okraszony na skorupce, ale pozbawiony treści. „Niemal wszystkie dzieci LUBIĄ hałas” obwieszcza motto z Ezry Pounda i wypada się przygotować na to, że wiersze spróbują ten hałas wywołać. Hałas przechodzi w chaos, bo wszak jesus is a noise commander, jak głosi tytuł jednego z utworów. Zdania, słowa i pojedyncze znaki panoszą się po kartkach nocy i pętli momentami zupełnie swobodnie, urywają się, przesuwają poziomami, albo inaczej mówiąc: wykorzystują całą płaszczyznę białej, poddanej im strony. A właściwie dwóch stron, bo trzeba zauważyć korespondencje (dosłownie?) między wyrazami. I tak wiersz O tapicerze, / który miał nieszczelne mięso przechodzi stronę dalej w:
Partia mięsa programuje
oswoić więcej mięsa w mieście
oswoić więcej miejsca w mieście
oswoić więcej miasta w mięsie
oswoić więcej miejsca w mięsie
zaparzyć sobie kontroli w czajniczku
Nie można odmówić Podgórniemu polotu, gdy komputerowa kalkulacja, tudzież próba stworzenia poezji generowanej na skutek awarii urządzeń grzewczych (docelowo komputerów i syntezatorów) przeplata się z czarnym humorem, celnie spotyka ze sobą słowa o odległych z pozoru znaczeniach, owocując poznawczą iluminacją/epifanią. To oczywiście już było, była też poezja konkretna, była dekonstrukcja języka po tęczy, i OuLiPo nawet było. Gesty Podgórniego noszą więc znamiona awangardy uprawianej poniewczasie, grzebania w ziemi, którą doszczętnie już przetrzebiono. A jednak można z tych wierszy wyciągnąć kilka ciekawych impresji i nawet ciągłe przypominanie o języku w stanie rozpadu nie rani oczu.
A czego spodziewać się mogą miłośnicy literackich teorii? Poeta zaprasza, jak się zdaje, wszystkie magisterki balansujące pomiędzy net-poezją, hipertekstem i arbitralnością znaku. Rozregulowały się rastry, ale co z nich wynika? Czterdzieści i cztery strony farby rozlanej w interesujące wzory, język w stanie dekompresji, zabawa klockami ze świadomością, że bawimy się strumieniami dźwięków, stabuizowanym głosem, że przestawiamy i zapętlamy, a towarzyszy nam cyfrowa jakość kombajnów do miksowania. Podgórni pracuje w języku jak w materii, wyzyskuje w nim falowanie dźwięku i oddaje ruch igły po winylu:
Stąd już krótka droga do całej masy teorii: język jako system opresji, język jako medium miłosne, zaniki centrali, znaki centrali. Ale nawet tutaj trzeba uważać, wystrzegać się zbytniej nonszalancji, bo jakiś układ może przypadkiem zdzielić po głowie. Wchodzić w ten tomik otwartym (zachęca Kopyt), to znaczy gotowym na językową i poznawczą wirówkę:
W tym cyfrowym zamieszaniu Podgórni dokonuje kolejnych syntez i dekompresji, przeplata ze sobą motywy, a potem niby nieśmiało, niby wbrew sobie, dorzuca cegiełki składające się na świadomość współczesnego mieszkańca na poły wirtualnej, na poły symbolicznej Metropolii. Chciałbym widzieć krakowskiego poetę jako proroka czegoś nowego, wypisać ten język ze wszystkich systemów i dać mu swobodę rozsadzania. Na razie przychodzi cierpliwie czekać i godzić się, że co by nie napisano, będzie wbrew poezji Podgórniego, a co by napisano, z góry skazane jest na symboliczną kastrację. Czekamy na przełom, czytamy wiersze, składamy słowa:
Łukasz Podgórni, noce i pętle, Ha!art 2010, s. 48.