Pisać o tej żółtej i grubej księdze szalenie niezręcznie temu, kto czuje się częścią tego, co ma opisywać i oceniać. Po pierwsze, widnieję w spisie autorów. W ?Rozkładzie jazdy. Dwadzieścia lat literatury Dolnego Śląska po 1989 roku? piszę o twórczości Krzysztofa Śliwki. Po drugie, mój dorobek (a ściślej prozę, gdyż jako poeta debiutowałem przed 1989 rokiem, więc nie zakwalifikowałem się do opisu) omawia w jednym ze szkiców Jacek Bierut. Po trzecie, przez jakiś czas wespół z redaktorami ? Jackiem Bierutem, Wojciechem Browarnym i Grzegorzem Czekańskim ? oraz koordynatorem projektu, Karolem Pęcherzem, podróżowałem po Dolnym Śląsku, promując tę antologię. Do tego stopnia utożsamiono mnie z nią, że ? po czwarte ? zacząłem otrzymywać listy z pretensjami o to, że ten czy inny autor w antologii się nie znalazł. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wyjść z sieci powiązań i rozprawić się z poczuciem niezręczności. To, że mocno uczestniczę w projekcie i przygodzie, nie powoduje zaniku zmysłu krytycznego. To i owo sobie oraz kolegom do zarzucenia jednak mam. Ale po kolei.
Wypadałoby zacząć od chronologii. Nie twierdzę, że znam świetnie dzieje dolnośląskiej antologistyki po 1945 roku. Ważna jest dla mnie symboliczna klamra, jaka łączy lata powojenne z końcówką XX wieku. Chodzi o antologię młodej poezji wrocławskiej z 1957 roku zatytułowaną ?Imiona niepokoju? i podobny zbiór z 1997 roku, prezentujący poetycką młodzież z całego Dolnego Śląska, który ukazał się pod tytułem ?Imiona istnienia?. Można by wskazać na jeszcze inne antologijne próby dotyczące poezji i prozy, jednak żadna z nich nie osiągnęła poziomu ?Rozkładu jazdy?. I nie chodzi o wybitną jakość tekstów, lecz o sposób prezentacji. Przez sześćdziesiąt kilka powojennych lat nikomu nie przyszło do głowy, by połączyć w jednej książce wypowiedzi artystyczne z wypowiedziami dyskursywnymi. Stąd niezwykła grubość ?Rozkładu jazdy?, który byłby co najmniej o połowę szczuplejszy, koncentrując się tylko na tekstach literackich. To trzeba wyraźnie podkreślić: wyjątkowość tej pozycji zasadza się na fakcie, że łączy w sobie dwie intencje, mianowicie literacką i krytycznoliteracką. Jest to antologia poetycka, prozatorska i krytycznoliteracka w jednym. We wszystkich do tej pory wydawanych antologiach wrocławskich czy dolnośląskich występowały jedynie teksty literackie, tutaj mamy coś więcej ? wierszom i fragmentom prozy towarzyszą szkice, recenzje, felietony i noty. Samoopisujący się, skończony świat…
Nie demonizujący jednak literatury najnowszej, nie przywiązujący przesadnej wagi do 1989 roku i jego rzekomej cezury. Sam tytuł wskazuje na kontynuację, osadzenie w tradycji. Co ciekawe, młodzi na patrona i mistrza wybrali Tymoteusza Karpowicza. To od jego utworu zaczyna się prezentacja. Wiersz ?Rozkład jazdy? użyczył również tytułu dla całego przedsięwzięcia, określając zamierzenia redaktorów, w których imieniu przemówił Grzegorz Czekański: ?Tytuł, który zapowiada utwór o harmonogramie odjazdów i przyjazdów środków komunikacji publicznej staje się od pierwszych słów czymś zupełnie innym ? sfingowaną zapowiedzią wiersza o rozkładzie pewnego zjawiska na czynniki pierwsze. W tym sensie rozkład jest raczej rozbiorem niż rozpadem ? zakłada prędzej próbę analizy niż opis procesu obumierania. Nam takie założenie odpowiada ? patrzymy na Dolny Śląsk jako strukturę żywych aktywności, a nie muzealnych eksponatów za śmieszną szybką z napisem: NIE DOTYKAĆ. Dolnośląskość to nie przestrzeń muzealna, chcemy tego zjawiska dotknąć, poczuć, wdać się z nim w pogawędkę. Uaktywnić?[1].
Właśnie ?dolnośląskości? przygląda się w swojej wypowiedzi wstępnej Jacek Bierut. Nurtuje go pytanie dotyczące regionalizmu w ogóle, na ile w naszych warunkach (na tzw. ?ziemiach odzyskanych?) jest produktem animatorów kultury, a na ile autentyczną wartością duchową eksplikowaną przez teksty autorów zaproszonych do antologii. ?I nawet jeśli po lekturze ani odrobinę nie zbliżysz się, Czytelniku, do zrozumienia pojęcia dolnośląskości, to zapewne uda Ci się ten fenomen choć trochę lepiej poczuć. Bo jest to dość dziwaczny twór mentalny, trudny do zracjonalizowania, dokarmiany nie tylko polityką lokalnych władz, ale także naturalnymi, spontanicznymi emocjami ludzi, którzy potrzebują i poszukują naprawdę swojej, tutejszej, śląskiej tożsamości (a może szląskiej, bo to część Śląska, która nie przestała być Schlesien?[2]. Omawiana antologia nie sili się na kreację nieistniejącego bytu kulturowego. Po lekturze wierszy, prozy i krytycznoliterackiej otoczki dochodzi się do wniosku, że dolnośląska literatura na ogół niczym nie różni się od ogólnopolskiej. Dla mnie najciekawsze jest jak zawsze dzielenie włosa na czworo, nieufny ogląd tego ?na ogół?, czyli wyjątków potwierdzających regułę. Bo jakaś część tekstów zdaje sprawę z istnienia w lokalnych ? czy to przestrzennych, czy historycznych ? ramach, ich bohaterowie żyją tu i teraz, kręcąc się po uliczkach dolnośląskich miasteczek. Czy coś z tego wynika? Jakaś szczególna nowość bądź odmienność? Rośnie świadomość miejsca, poczucie przywiązania do ziemi nie tak dawno niemieckiej, buduje się z wolna tożsamość miejsca i przestrzeni. Nie wiem, czy u czytelników, u niektórych z tych pisarzy na pewno. Według mnie, obok procesu estetycznego zachodzi proces społeczno-kulturowy; te utwory wypełniają lukę, nawet bez jakiejś szczególnej świadomości czy poczucia misji.
Hierarchia wartości tych dzieł tworzy się obok kwalifikacji regionalnej; aluzje tożsamościowe nie są w tym sensie gwarancją sukcesu. Z czterech najwybitniejszych, zdaniem redaktorów, pisarzy tej ziemi, w zasadzie tylko u Olgi Tokarczuk i Marka Krajewskiego, znaleźć możemy demonstracyjnie świadome gesty osadzania świata przedstawionego w realiach dolnośląskich czy wrocławskich. Michała Witkowskiego dotyczy to w mniejszym stopniu, zaś Zbigniew Kruszyński osiedliwszy się w Laskach pod Złotym Stokiem znalazł się w tej antologii na zasadzie adresu wpisanego do dowodu osobistego. Oto eksportowy towar literatury dolnośląskiej. Redaktorzy określili ich mianem ?śląskiego kwartetu?. Dlaczego do tej czołówki nie zaliczyli Joanny Bator, Agnieszki Wolny-Hamkało, Krzysztofa Śliwki czy Jacka Bieruta? To prawdopodobnie kwestia liczby nominacji do nagród i ilości nagród otrzymanych. Ogólnopolskie uznanie, a nie rodzaj regionalnego zaangażowania, wyłoniło czołówkę.
Cenne i inspirujące są wstępne eseje rozpoznające wartość i charakter prozy, poezji i dramatu tworzonych w naszym regionie po 1989 roku. Wojciech Browarny w szkicu ?Nie tylko Breslau. O współczesnej prozie z Dolnego Śląska (1989-2010)? stara się oddać sprawiedliwość dużej grupie autorów. O każdym, kto w omawianym okresie zaznaczył swoją obecność w prozie, ma coś do powiedzenia. Inaczej postępuje Paweł Mackiewicz w eseju ?Piosenka o moim Wrocławiu. Poezja na Dolnym Śląsku w latach 1989-2009?, koncentrując się na wybranych autorach. Mackiewicz rodzajem komentarza i samym wyborem namaszcza określonych autorów na wybrańców historii literatury. Jak więc wygląda ten pierwszy przyczółek, kto zdaniem badacza przetrwa? Biorąc pod uwagę to, o kim w szkicu mówi się najwięcej, są to: Krzysztof Śliwka, Dariusz Suska, Tomasz Majeran, Jacek Bierut, Piotr Czerniawski, Julia Szychowiak. Brakuje mi tu kilku nazwisk, a przede wszystkim postaci i wierszy Radosława Wiśniewskiego konsekwentnie budujących współczesną mitologię dolnośląską. Jeszcze inaczej wygląda stan posiadania dolnośląskiego teatru i dramaturgii w wydaniu Magdaleny Gołaczyńskiej, która wychodzi poza opis tekstów, autorów i nurtów, dotykając mocno tego, co tworzy się na gorąco w formie nigdzie niedrukowanych scenariuszy. Jej narracja wskazuje na rozsiane inicjatywy i projekty rozpisujące ?dolnośląskość? na autentyczne głosy, eksplorujące ducha miejsca. ?Istotną rolę w kształtowaniu dramaturgicznych sensów pełni nie tylko słowo, ale także przestrzeń, w której jest wypowiadane, przy czym reżyserzy wykorzystują tzw. przestrzenie znalezione o pierwotnie innych niż teatralne funkcjach ? dworce, pociągi, stare kina, synagogę itd. Podobnie jak w okresie kontrkultury dramaty i scenariusze nie powstają tylko przy przysłowiowych biurkach pisarzy, ale blisko sceny, na teatralnych deskach, niekiedy na ulicach, w knajpach i podczas trudnych rozmów ze świadkami historii?[3].
Trzonem książki wydaje się być część zatytułowana ?Od A-mejko do Z-awady?, którą nazwałem na własny użytek ?literackim czyśćcem?. Chodzi o autorów, którzy nie dostąpili zaszczytu tworzenia czołówki, nie załapali się do ?kwartetu?, a z drugiej strony już wyszli z anonimatu, obdarzonego jeno lichą wzmianką w innych częściach zbioru. Wejścia do ?czyśćca? strzeże Lidia Amejko, zaś ostatnie drzwi zamyka Filip Zawada. Myślę, że należy wymienić wszystkich autorów tej części. Być może przyszłość dolnośląskiej literatury do nich należy: Amejko, Bator, Bierut, Borowski, Brasse, Budrewicz, Czerniawski, Góra, Grabkowski, Hamkało, Hrynacz, Inglot, Jurczak, Klimko-Dobrzniecki, Kłos, Kurek, Łukosz, Majeran, Makowski, Maliszewski, Mirahina, Myszkiewicz, Nowakowska, Piotrowicz, Podczaszy, Poprawa, Sadulski, Sarzyński, M. Sośnicki, J. Szychowiak, M. Szychowiak, Śliwka, Tryzna, P. Witkowski, Wolny-Hamkało, Zając, Zawada. I tu mogą pojawić się następne znaki zapytania. Na tej szerokiej liście jest na przykład Mikołaj Sarzyński, zapomniany autor przeciętnego tomiku sprzed 14 lat, a nie ma Grzegorza Tomickiego, bardzo aktywnego krytyka i poety z Legnicy, autora kilku świetnie przyjętych książek. Zastanawiam się, czy to przypadkowa niekonsekwencja, czy symptom większej niespójności, skłaniający do mniemania, że nie do końca panowano nad chaotycznie rozszerzającym się materiałem. Chciano ogarnąć, lecz nie domknięto?
Zastanawiać mogą też porządki przyjęte w ?czyśćcu?. Okazuje się, że i tam są równi i równiejsi. Niektórzy godni zaledwie jednego szkicu interpretacyjnego, inni (szykowani chyba do desantu na następny ?kwartet? lub ?kwintet?) zaszczyceni szerszą interpretacją w postaci dwóch omówień, a tacy młodzi poeci, jak Przemysław Witkowski i Kamil Zając, świecą nagimi wierszykami, potraktowani tylko zdawkowym komentarzem w zbiorowym omówieniu. To wszystko woła o większą konsekwencję. Co w tym samym stopniu odnosi się do części zatytułowanej ?Połączenia lokalne?. Nad antologią pracowano ponad 2 lata, było więc dość czasu, by dotrzeć do wszystkich ośrodków literackich i określić charakter zachodzących w nich po 1989 roku przemian. Wojciech Browarny wyraźnie pisze we wstępie, że ?Namysłów, Brzeg, Grodków i Nysa są miastami dolnośląskimi?[4]. Jakoś zupełnie o tym zapomniano, opisując życie literackie regionu. Nie ma też Oławy, Kamiennej Góry, Boguszowa-Gorc, Oleśnicy, Bolesławca i kilku innych zacnych dolnośląskich grodów. W czym one gorsze od wnikliwie opisanych Jeleniej Góry, Wołowa, Kłodzka, Świdnicy, Strzelina czy Nowej Rudy?
Żółtą księgę podręczną ? tak ją nazywam, polecając na zajęciach studentom ? kończy dział dotyczący czasopism. Nie tak znów wiele rozsławiło po 1989 roku bujne życie literackie Wrocławia i regionu. W pamięci następnego pokolenia pozostały nieliczne. O tych innych inicjatywach czasopiśmienniczych wspomina się w ?Połączeniach lokalnych?. Na przykład o świdnickiej ?Arytmii? czy ?Stronicy Śnieżnickiej? ze Stronia Śląskiego. Ano właśnie ? następne pokolenie i jego pamięć… To, co tu najważniejsze, mimo drobnych niedoskonałości, wiąże się z mijającym czasem i jego strażnikami, następnym pokoleniem twórców, krytyków i czytelników. Jak oni czytają to, co minęło, jak widzą 25 lat z życia i twórczości nieco starszych uczestników historycznoliterackiego procesu? Zaangażowanie studentów i doktorantów, młodych krytyków z różnych szkół metodologicznych zaowocowało czymś świeżym i wiarygodnym. Ufa się ich surowej narracji. Powstał dokument nieodzowny w pracy ze studentami zgłębiającymi niuanse ?dolnośląskości?, lecz mamy również do czynienia z czytelniczo atrakcyjną, żywą i barwną ?księgą przemian?. Coś się tu miało po latach podsumować, czyli zamknąć. Drzwi okazały się obrotowe ? zamykając, otwierają na następne odczytania, poprawki i nieustające dopowiedzenia. Nie każdy literacki region w kraju ma tego typu świadomość. I to zapisaną w Księdze.
Karol Maliszewski
„Rozkład jazdy. Dwadzieścia lat literatury Dolnego Śląska po 1989 roku”. Redakcja: J. Bierut, W. Browarny, G. Czekański. Fundacja na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław 2012.
Tekst ukazał się w czasopiśmie ?Znaczenia? (nr 9/ 2013).
Z zaciekawieniem przeczytałem powyższą recenzję. Byłem niezwykle zaintrygowany spojrzeniem na tę antologię, mojego starszego kolegi po piórze, a to dlatego, że również opublikowałem recenzję owego wydawnictwa. Recenzja ta, w postaci ?Listu otwartego?, znajduje się w 29 numerze ?Rity Baum?(Jubileuszowy, podwójny numer ? 28 i 29). W ?Ricie? znajduje się również odpowiedź redakcji w formie sprostowania oraz wywiad z Jackiem Bierutem i Grzegorzem Czekańskim. Chciałbym podzielić się refleksjami z lektury antologii, recenzji Karola Maliszewskiego i sprostowania redakcji ?Rozkładu jazdy? oraz rozmowy z jej przedstawicielami.
Sądzę, że czytelnik recenzji Karola Maliszewskiego może dojść do wniosku, iż wymienione przez Niego błędy i zaniedbania antologii, są jedynymi i najważniejszymi błędami. Wniosek ten będzie nieprawdziwy.
Recenzja ta nie obejmuje błędów gramatycznych. Błędy gramatyczne znajdują się nawet w wykreślonych grubą czcionką biografiach autorów, np: na stronie 406 w biogramie o Agnieszce Mirahinie czytamy, że ?Mieszka we Warszawie?. Jeśli krytyk nie zauważył tak jaskrawych błędów w podtytułach, to minus dla recenzenta, jeśli krytyk zauważył ten błąd, a zdecydował, że jest zbyt błahy aby przedstawić go czytelnikowi, to jeszcze gorzej, a kojarząc to z faktem, że autor recenzji tej książki, jest również jednym z autorów owej książki, to wkraczamy do krainy zapachów niekonwencjonalnych.
Przy tej antologii pracowało aż trzech korektorów: Michalina Czekańska, Grzegorz Czekański i Łukasz Plata. Fakt przepuszczenia przez nich ordynarnego błędu, daje jak najgorsze świadectwo całej książce (dzienniki i tygodniki funkcjonują bez korektorów i dają sobie radę ? autorzy sami się pilnują i nie popełniają ortografów).
Recenzja ta nie obejmuje błędów faktograficznych na najbardziej podstawowym poziomie, np: biogram o Adamie Borowskim zaczyna się od twierdzenia ?Ukończył Filologię polską na Uniwersytecie Wrocławskim?. Adam Borowski w spektakularny sposób nie ukończył polonistyki. Najbliższym świadkiem tego zdarzenia był redaktor działu recenzji ?Dykcji? -Wojtek Browarny (Adam Borowski był redaktorem naczelnym ?Dykcji?). Jak można przekłamać tak podstawowy fakt w dziesięciostronicowym opracowaniu tego poety, gdy świadkiem prawdziwych wydarzeń jest redaktor antologii (Wojtek Browarny)? Nie chcę słuchać tłumaczeń, że Wojtek ?był od prozy?, Wojtek figuruje w stopce jako jeden z trzech redaktorów, przy ich nazwiskach nie ma wyszczególnień, którą częścią antologii się zajmują. Rozumiem: nie po to robi się książkę z trzema redaktorami, by wziąć odpowiedzialność na siebie, tylko po to by zwalać na kolegów- oto triumwirat naszych czasów! Będzie wisieńką na torcie Nauki, zaraz obok Komisji Maciarewicza! Najważniejszy jest wpis do naukowego CV: ?Autor antologii?- to brzmi dumnie!
Czytając tekst Karola (tak, tak, jesteśmy na Ty- przedstawił nas sobie , w Kłodzku, śp. Marek Garbala) odnoszę wrażenie, że człowiek z czasem subtelnieje- ja, świeżo upieczony czterdziestolatek, nie napisałbym:
?Zastanawiam się, czy to przypadkowa niekonsekwencja, czy symptom większej niespójności,?. Wyraziłbym się tak: ?Zastanawiam się czy to typowa bylejakość naukowców, a więc urzędników państwowych, świadomych swej bezkarności, czy symptom tworzenia historii takiej jaką chcemy, w poczuciu braku reakcji pokrzywdzonej strony?.
Z recenzji tej można wysnuć wniosek, że największą niesprawiedliwością jest pominięcie Radosława Wiśniewskiego oraz ?kilku innych nazwisk?. Rozumiem, że Autor ma problem z prezentacją owych pominiętych nazwisk. Pomogę, wymienię za niego: nie ma Anny Janko- prezes SPP we Wrocławiu, nie ma Roberta Gawłowskiego, Marka Śniecińskiego, Gabriela, Leonarda Kamińskiego (należy do wrocławskiego SPP), Tadeusza, Liry Śliwy (trzy kapitalne, oryginalne tomiki), Piotra Paschke, śp. Krystyny Buczel. Najbardziej mi jednak doskwiera brak Krystyny Hollitzer ? autorki ?Legitymy? wydanej we Wrocławiu w 1997 roku oraz świetnego arkusza poetyckiego wydanego również w 1997 roku ?Z najwyższego piętra? traktującym o powodzi tysiąclecia. Nie ma również Darka Sasa,Jurka Starzyńskiego, Darka Pawlickiego, nie ma profesora Łukaszewicza z poematem wydanym przez ?Piaskową serię?.
Grzegorz Czekański w ?Ricie Baum? mówi, że ?brak Ewy Sonnenberg należy uznać za wtopę?. Wtopę? To odpowiednie słowo? Wtopa?
Przykład Ewy Sonnenberg dobitnie pokazuje, że można poświęcić całe dotychczasowe życie literaturze, mieć w tej przestrzeni sukcesy, wydać kilka wybitnych tomików poezji, zdobywać najwyższe laury, zdobyć uznanie wybitnych Profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, drukować się w ?Kulturze Paryskiej? Giedroycia i nie być zauważonym w swoim mieście. Tak jak by to miasto nie posiadało uniwersytetu. Tak jak by to miasto nie posiadało ?Pracowni Literatury Polskiej po 1989 roku?. A jeśli taki uniwersytet istnieje, to co o nim sądzić? Takiej osoby nie raczy zauważyć, a widzi jako poetkę wrocławską, studentkę z Warszawy (Agnieszkę Mirahini)? To jest tak jakby zatrudnić na budowę ważnego dla Wrocławia budynku, do przewozu materiałów budowlanych, rower z Warszawy, mając w zasięgu ręki ciężarówkę. Czy Ewa usłyszała jakiekolwiek wyjaśnienia? Czy za wyjaśnienie należy uznać słowa z drugiej strony okładki ?Rozkładu jazdy? mówiące o tym , że autorzy ?Rozkładu jazdy? uważają ?Rozkład jazdy? za ?napisany błyskotliwie?? Toż to jak splunięcie w twarz!
Wtopa! Co za niekoherentne sformułowanie. Wtopa jest wtedy, gdy Karol Pęcherz wchodzi do knajpy z kapeluszem na głowie i myśli, że nie zdejmując go, jest ?awangardowy? a nie, że jest zwykłym chamem (Tak ?błyszczał?na jubileuszowej imprezie ?Rity Baum?).
Recenzja nie analizuje podstawowego błędu tej publikacji. Na okładce jest napisane:
ROZŁAD JAZDY
20 lat literatury Dolnego Śląska po 1989 roku
Nic więcej na tej okładce nie ma.
Wszyscy redaktorzy tej książki, wraz z Karolem Maliszewskim wmawiają, że to antologia debiutów po 1989. Nieprawda- nie jest to wpisane w okładkę, nie widnieje ta informacja w przedmowach redakcji, nie ma tego w licznych, długich opracowaniach krytycznych. Znalazłem jednak zaledwie cień uzasadnienia: w szkicu Pawła Mackiewicza ?Piosenka o moim Wrocławiu. Poezja na Dolnym Śląsku w latach 1989-2009?. Autor wymienia i opisuje poetów którzy debiutowali po roku 1989 (Debiutu Ewy Sonnenberg nie zauważył). Jest jednak wyrażnie zaznaczone, że to spojrzenie autora, na potrzeby tego jednego artykułu. Nie ma najmniejszej sugesti, że to taktyka całej antologii. Zresztą, Paweł Mackiewicz nie jest redaktorem tej książki. To, że cezura ?debiutów po 1989? nie jest myślą przewodnią ?Rozkładu Jazdy? świadczy umieszczenie poetów debiutujących przed 1989 rokiem i pokazanie tego faktu w ich biogramach: Adam Poprawa- debiutancki tomik z roku 1985, Leszek Budrewicz pierwszy tomik poezji z 1983 roku. Jest również zafałszowany biogram Tomasza Tryzny: Informowanie czytelników, że debiutował ?Panną Nikt? w 1993 roku jest błazenadą. Przed tym ?debiutem? napisał powieść w 1971 roku i napisał kilkanaście scenariuszy do zrealizowanych na ich podstawie filmów. Debiutant z 1993 roku- dobre sobie, Monty Python sie kłania! Najważniejszym i najwyrażniejszym jednak sygnałem świadczącym o tym, że antologia ta nie jest kierunkowa, są słowa redaktora Jacka Bieruta na samym początku książki. Dokładnie w drugim zdaniu całej publikacji czytamy, że kryterium zamieszkania autorów jest kryterium JEDYNYM! I tak oto mamy obraz literatury Dolnego Śląska między rokiem 1989 a 2009 bez ?Zawsze fragment?, ?Matka odchodzi? i dziesięciu innych książek Tadeusza Różewicza, bez ?Mężczyzna i kobieta patrzą na księżyc?, ?Poezji mroku?, ?Grozy wtajemniczenia? i czterech innych książek Janusza Stycznia, Bez ?Żalnika? i siedmiu innych książek Urszuli Kozioł. Mamy za to Tomka Tryznę (mieszka w Warszawie), Joannę Bator (mieszka w Warszawie) i Bartosza Sadulskiego (mieszka w Warszawie). Jak bardzo można zakłamać rzeczywistość? Kto tak dramatycznie zubożył obraz literacki miasta uniwersyteckiego, wykreślając z jego ram tych największych? Jakaś konkurencja innych miast? Jakiś osobisty wróg jednego z wykreślonych? Nie! To pracownicy uniwersytetu tego miasta! Krzywdzą jedynie tą antologię i ośmieszają instytut naukowy z którego pochodzą autorzy. Ile trzeba studiować, by nie zauważyć Tadeusza Różewicza? Studiowanie nie wystarczy.
Trzeba zostać doktorem.
Łukasz Plata w ?Sprostowaniu? opublikowanym w 29 numerze ?Rity? dowodzi, że gdy antologia nie zauważa Tadeusza Różewicza, Marianny Bocian, Urszuli Kozioł czy Janusza Stycznia, to ?rozumie się samo przez się?, że to antologia debiutów.
Proponuję by Łukasz Plata wsiadł do samochodu, jechał 180 na godzinę i gdy zostanie zatrzymany przez patrol policji, tłumaczył, że fakt, iż jedzie 180 i robi to ON, ?samo przez się? można zrozumieć, że ograniczenie prędkości było do 190 na godzinę. Jeśli łukasz Plata zdoła przekonać do swej wersji trzy patrole policji pod rząd, to nisko się mu ukłonię i przyznam, że na poezji się nie znam, a to właśnie on i Karol Maliszewski są w tej profesji niezrównanymi mistrzami.
Panie Sylwestrze,
dzięki za trud komentowania i wyłapywania błędów (korektorskich) i nieścisłości (faktograficznych, niewystarczającego eksponowania kryteriów). Za to oczywiście ponosimy odpowiedzialność – przede wszystkim ja – i będziemy rozliczani. Jasne, „Rozkład jazdy” zawiera pewne luki, błędy i niedociągnięcia, ale od początku podkreślaliśmy, że to dopiero początek przygody i te jednostkowe błędy kompletnie nie przekreślają wartości tej – tak jest – jak sądzimy, dobrze pomyślanej, wykonanej, i błyskotliwie zbudowanej książki.
Wywiad w „Ricie” powstał niezależnie od Pana tekstu, nie znaliśmy go, ale tak czy siak odnosimy się do większości zarzutów, które w dużej mierze wydają się nam, powiedziałbym, mocno dyskusyjne i motywowane nie do końca merytoryką, ale negatywnymi emocjami. Wkleję kilka akapitów, bo pewnie nie wszyscy ten tekst – i ostatni numer „Rity” – znają. Polecamy i wywiad, i komentarz odredakcyjny Łukasza Platy, który rozwiewa według nas wszelkie wątpliwości.
———————————
1) „P.P.: Ostatnio mieliśmy zebranie redakcyjne na którym redaktor naczelny ?Rity Baum? (Marcin Czerwiński ? przyp. red.) mówił o pewnych szczelinach w tej książce. Z jednej strony ta książka była zapowiadana jako rzetelna synteza, a z drugiej jest sporo wątpliwości związanych z nieobecnością kilku autorów. Chyba taką największą nieobecną jest Ewa Sonnenberg. Piotr Czerniawski mniema, że Ewa została ?ukarana? za swoją krakowskość.
G.C.: [śmiech] To chyba dość zabawny zarzut. Na tej samej zasadzie moglibyśmy nagradzać autorów za ich warszawskość, na przykład gratyfikacją dla Agnieszki Mirahiny byłaby w myśl tej teorii obecność w antologii, bo być może lubimy warszawiaków. Bez jaj: dementujemy takie podejrzenia, ale fakt: brak Sonnenberg należy uznać za wtopę. Jacek opowie, z czego tak naprawdę to wynikało, ale nie zmienia to faktu, że luka pozostaje. Dla mnie, swoją drogą, istotnym brakiem jest również Piotr Siemion. Najzwyczajniej w świecie nie udało się nam dopiąć wszystkich wątków na czas”
Inną rzeczą jest samo pojęcie lokalności, które wymyka się jednoznacznej definicji. Co to znaczy: dolnośląska autorka czy autor? Sprawa niby oczywista, ale spójrzmy dla przykładu na Joannę Bator, prozaiczkę wywodzącą się z Wałbrzycha, ale od dawna mieszkającą i wykładającą w Warszawie albo gdzieś tam w Japonii. Książki prozatorskie Bator na moje oko są jednym z najlepszych w polskiej nowej literaturze przykładów funkcjonowania lokalności jako kategorii wiodącej. To jest taki typ pisania, który nie tworzy żadnych blokad poznawczych i nie ogranicza czytelnika do lokalnego zasięgu rozumianego terytorialnie. Obraz Wałbrzycha jest w jej książkach namacalny, a żywioł gaduły tylko to wrażenie wzmacnia.
Czy jednak autorka, która tu od dawna nie mieszka, jest jeszcze lokalna? Takie postawienie problemu mnie trochę rozwesela, ale po reakcjach na dobór niektórych nazwisk w Rozkładzie jazdy okazuje się, że takie, umówmy się: upraszczające podejście, jest dość rozpowszechnione. Problem robi się jeszcze ciekawszy, jeśli okaże się, że Joanna Bator pisała Piaskową Górę w Japonii. Wtedy można zadać sobie pytanie: czy najbardziej tę naszą dolnośląskość czuć na końcu świata? Być może wtedy robi się z tego najlepszą literaturę, kto wie.
J.B.: Ewa Sonnenberg nie została ukarana. Przyczyna jest bardziej prozaiczna. Od początku była to autorka na pierwszej liście nazwisk, o których chcieliśmy pisać. Zleciliśmy tekst, który do nas dotarł, ale był on, że tak powiem, niedrukowalny. Poprosiliśmy autora o jego poprawienie, to strasznie długo trwało, potem postanowiliśmy, że sami go zredagujemy, ale zrobił się wtedy strasznie gorący okres związany z pracą nad finalnym kształtem książki. Koniec końców nie było na to czasu i ostatecznie zdecydowaliśmy się tego tekstu nie publikować, bo zrobiłby on Ewie Sonnenberg tylko krzywdę. Paru innych rzeczy też nie dograliśmy, ale mam wrażenie, że wtedy po prostu nie było fizycznej możliwości zrobić tego
lepiej”.
2) P.P.: „W antologii jest na przykład Agnieszka Mirahina , która się ledwo tutaj przespała i z Wrocławia nie jest. To wywołało gorącą dyskusję u nas w redakcji czy kryteria doboru autorów nie były trochę związane z towarzyskością. W antologii nie ma także Rafała Witka, Dariusza Sasa, Jarosława Michalaka.
G.C.: Okej, ale ta książka to nie trzydziestodziewięciotomowa encyklopedia, gromadząca totalnie wszystko, tylko raczej autorska prezentacja najbardziej ? naszym zdaniem ? istotnych i wartościowych autorów, ale też działalność literacką wybranych kilkunastu miast regionu. Trzeba pamiętać, że to jest w dużej mierze odzwierciedlenie i naszej historycznoliterackiej wiedzy, i naszych czytelniczych preferencji. Nie wszyscy przeszli przez sito”.
I jeszcze:
„G.C.: Jeśli chodzi o Mirahinę, to prawdę mówiąc dla mnie nawet gdyby deklarowała, że nie chce mieć z Wrocławiem nic wspólnego, to trudno byłoby mi bez niej wyobrazić sobie tę książkę, bo wyraźnie odcisnęła piętno na młodopoetyckiej scenie w regionie. A z drugiej strony, jeśli kiedyś tu wróci, czy wtedy na powrót stanie się lokalna? [śmiech]. Bez jaj, chłopaki, nie bawmy się w to. Jacek wspomniał o Brzegu, i dobrze. Bo tak samo należałoby napisać o Radku Wiśniewskim, który był zawsze łącznikiem między Brzegiem a Wrocławiem i działał jako redaktor 8. Arkusza w ?Odrze?. Zresztą wciąż czasem przy tym dłubie. I teraz, na marginesie, mieszka we Wrocławiu, co w perspektywie zarzutów o niekonsekwentny dobór autorów ?lokalnych? ma też swoje znaczenie [śmiech]”.
—————————————-
A więc, panie Sylwestrze, jeszcze raz zastrzegamy sobie prawo redaktorskie do selekcji materiału. Gdybyśmy pretendowali do leksykograficznej totalności, wydalibyśmy leksykon. Lokalność to pojęcie w pewnej mierze umowne i dosyć śliskie – żeby to zilustrować, warto przywołać przykład choćby Bartosza Sadulskiego, który według Pana mieszka w Warszawie, a w rzeczywistości po warszawskim epizodzie wrócił do Wrocławia i znów tu mieszka. Czy to znaczy, że znów jest lokalny? Nie chodzi o to, żeby nasze było na wierzchu, tylko żeby zilustrować problem, który jest zróżnicowany i generuje dosyć groteskowe dyskusje.
Na szczęście mieliśmy – i mamy – zupełną autonomię, dzięki której udało się opublikować książkę, która ma autorski i redaktorski sznyt; antologię, która nie miała wcześniej odpowiednika. To tak naprawdę kilka antologii w jednej – krytyczna, prozatorska, poetycka, eseistyczna, felietonowa, publicystyczna.
Koniec końców, zastrzegamy sobie – przynajmniej ja – również prawo do wypowiadania się w formie zupełnie nieakademickiej, gdzie „wtopa” jest konieczna. Bo wie Pan, nie jesteśmy akademikami, a ja lubię mówić „niekoherentnie”.
Na koniec zapraszam już teraz do współpracy przy projekcie wirtualnego „Rozkładu jazdy”, który wszelkie te luki, niedociągnięcia i białe plamy wypełni i wyjaśni. Mamy nadzieję, że uda się wykorzystać Pana zaangażowanie w tym projekcie. Więcej poniżej.
————————-
Przy tej okazji ostatni cytat:
„P.P.: Karol Pęcherz wspominał mi, ze planujecie stworzenie portalu internetowego, który byłby formą odzwierciedlenia tej antologii, tylko uzupełnioną o wszelkie istniejące luki.
J.B.: Tak, myśleliśmy, że jest to jednorazowy wystrzał, natomiast zobaczyliśmy, szczególnie jeżdżąc po Dolnym Śląsku na spotkania wokół Rozkładu jazdy, że jest olbrzymia potrzeba zbudowania miejsca, gdzie dolnośląscy twórcy mogliby prezentować swoją twórczość, dorobek własny albo twórczość lokalnych środowisk, których nie ujęliśmy w książce.
Mogłyby się tam znaleźć jakieś wzmianki o nich, recenzje, omówienia. W tej książce jest więcej luk niż te, o których wspominałeś i bardzo chciałbym, żeby to była platforma, gdzie wciąż będą się pojawiać nowe treści. Grzesiek wpadł na pomysł, żeby to było online na zasadzie nieustannego aktualizowania. Jesteśmy w trakcie pracy nad nią, mam nadzieję, że jesienią będziemy mogli pokazać, jak to będzie wyglądało, ale to jeszcze nie jest dopięte. Warto poświęcić jeszcze trochę sił, żeby uzupełnić również luki nie tylko z teraźniejszości, ale i przeszłości.
G.C.: Warto dodać, że szkieletem tej platformy będzie Rozkład jazdy, który chcemy w całości wrzucić do sieci. Oprócz tego, o czym mówił Jacek, poza aktualizowaną, otwartą bazą informacyjnej na temat dolnośląskich autorów, będzie to interaktywna platforma wiedzy z mapą miejsc związanych z ciekawymi wątkami literackimi i biografiami pisarzy kilkudziesięciu dolnośląskich miast. Dzięki opracowanym miejscom i punktom powstaną literackie szlaki Wrocławia i innych miast Dolnego Śląska.
Na Dolnym Śląsku jest wiele miejsc, które posiadają swoją literacką historię, ale są szerzej nieznane. Założenie jest takie, żeby te miejsca odnaleźć, uporządkować i opisać. Interaktywny portal literacki będzie współtworzony przez mieszkańców Dolnego Śląska, a zaproponowane przez mieszkańców miejsca będą opisywane przez administratora portalu i nanoszone na wirtualną mapę. Dzięki wspólnej pracy powstaną szlaki turystyczne oparte na literackich wątkach województwa. Zostanie też zbudowany ?agregat wiedzy?, gromadzący literacką historię możliwie największej liczby dolnośląskich miast. Można więc założyć, że wydanie tej ciężkiej, żółtej książki było dopiero początkiem przygody”.
uszanowanie,
czekański
No ja wkapeluszu, ale Marcin Czerwiński był w peruce…