www.inflexwetrust.com





I
Duża i elegancka kobieta czuła się niezręcznie. ? Chwileczkę ? powiedziałem, spojrzałem na kuchenkę. Czajnik już prawie pyrkał. Już prawie można było zalać herbatę.

Poprzedni dzień. Martwy gołąb trafił mnie w głowę. Na balkonie stał Krystian Medaliński. Śmiał się, ubliżał mi w sposób niewyszukany. Chwilę później na balkonie pojawiła się duża i elegancka kobieta.

? Ja bardzo za to przepraszam ? powiedziała Medalińska, kobieta duża i elegancka, posłodziła herbatę  ? Krystian miewa różne pomysły, to rzucanie, tymi, tymi, tymi? ? mówiła, mieszała ? Kto z nas nie ma jakichś drobnych wad? On tym bardziej! Mój gołąbek. To jeszcze dziecko, wrażliwe, do tego nad wiek inteligentne, ale? ? zadzwonił telefon, przerwała zdanie, mieszanie, podniosła się, poszła szukać prywatności pod okno ? Halo? Halo? Halo? ? powiedziała ? Dobrze, dobrze, kupujemy, pakiet kupujemy, kontrolny, rada wstępnie się wypowiedziała ? powiedziała, położyła dłoń na parapecie, szybko ją podniosła, przetarła palce ? Dobrze, dobrze, bułki kupię, pa! Będę na kolację, pa, gołąbku! ? rozłączyła się, usiadła na stołeczku. ? Jakieś ciasto pan ma? Sernik, murzynek, chałka? Lubię do herbaty ? powiedziała luźniej, swobodniej, ekumeniczniej. Ciasta nie miałem. ? Do piekarni pobiegnę ? zaproponowałem. Medalińska powiedziała że nie trzeba, że właściwie musi już iść. Herbaty nie ruszyła. ? Chleba nie mam. Piekarnia po drodze. Może podprowadzę? ? powiedziałem, kulturalny byłem, musiałem. Medalińska lekko się skrzywiła, ale nie oponowała.
Też była kulturalna.

Szliśmy. Już było widać szyld piekarni Maciejewskiego. ? Pyszne wypieki ? oceniłem. ? To prawda ? zgodziła się, chociaż z trudem. Ludzie z osiedla patrzyli się. ? Spokojnie, oni tak tylko, oni tak? ? uspokajałem, kulturalny byłem, musiałem. ? Będzie spokojnie, bo Maciejewski przenosi się do nas ? syknęła Medalińska i weszła do piekarni. Dokonała zakupu. Wyszła, minęła mnie bez słowa, przeszła na drugą stronę ulicy. Po drugiej stronie, za furtką, za płotem stały piękne bloki Osiedla Słonecznego.



II
Chodnikiem człapała sędziwa, stara sąsiadka. Przywitaliśmy się, poruszyłem temat piekarni.
? Wiem, tak, już słyszałam ? powiedziała, sapnęła, uniosła pięść ? Złodzieje! ? krzyknęła w stronę Osiedla Słonecznego. Na balkonie pojawił się Krystian, nieduży, chudawy, długowłosy chłopak. Stroił miny, śmiał się z sędziwej sąsiadki. Gołąb poleciał. Spadł. Leżał na chodniku. Sędziwa spochmurniała, spojrzała z ukosa. Niewiele mogła zrobić. Balkon był wysoko, za płotem, za bramką, za osiedlowym strażnikiem.

Szliśmy. ? Jak tylko łączkę pod budowę grodzili i ścieżkę na przystanek zabrali, już wtedy wiedziałam, że źle z tym będzie. O jak mnie nogi bolo! Tego molocha obchodzić muszę! ? sędziwa sąsiadka jeszcze raz pogroziła ślicznym elewacjom. Gołąb leżał na chodniku. Nie żył. ? Zabrali nam fryzjera, zabrali szewca, warzywniak ? powiedziała ? Teraz zabierają piekarza, bo wiedzą, że piecze najlepiej. Niby sąsiedzi. Sąsiedzka zgoda być powinna. A biorą dla siebie tylko. Słoneczne ?tylko dla mieszkańców lub zaproszonych gości?. I te nogi jeszcze. Bolo, o jak bolo.

Dogonił nas sąsiad od jamnika. Wymieniliśmy uprzejmości, płynnie włączył się w dyskusję.
? Akcje, proszę państwa, są już prowadzone, akcje protestacyjne ? wykładał sprawę ? Każdy dobry sąsiad po chleb na pętlę chodzi ? powiedział, zaszeleścił siatką, w siatce buły, rogale, bochny. ? Też właśnie wracam ? zatrzęsła siatką sąsiadka. ? Ale z pętli chleb niedobry ? zauważyłem. ?  Nie o smak tu chodzi. Piekarz ma wiedzieć, że źle robi ? stwierdził sąsiad od jamnika. Weszliśmy do bramy. Przypomniałem sobie, że miałem kupić chleb.



III
Ostrzeżony uskoczyłem. Krystian chichotał. Medalińska krzyczała. Gołąb leżał. ? Dziękuję ? powiedziałem. ? Nie ma za co ? powiedział Maciejewski. ? Skąd on to ma? ? pokazałem na gołębia. Maciejewski, mężczyzna w sile wieku, w skórzanej kurtce powiedział, że nie wie, zamykał właśnie piekarnię. Krystian stał na balkonie i naskoczył na piekarza. ? Myślisz, że za płotem świat zwojujesz?! Się się zawiedziesz! Buraku, biedaku! Chodnikiem szli też sąsiedzi. Maciejewski spojrzał na sąsiadów, na Krystiana, na gołębia, spochmurniał. ? Nie ma lekko ? westchnął ? Mogła tu dalej stać piekarnia? Mogła. Ojciec mówił trzymaj co masz, nie wypuszczaj. Ojciec jak to ojciec, mówi po ojcowemu, mówi, że życie zna, że wie co dobre, co złe. Niech mówi. Powiem rację tata masz, i tak swoje zrobię. Muszę tam. Tam mi lepiej będzie ? powiedział Maciejewski, pożegnaliśmy się, poszedł ulicą, potem między bloki. Przypomniałem sobie, że miałem kupić chleb.



IV
? Do domu! ? krzyknęła. Staliśmy z Medalińską obok piekarni. Na chodniku gołąb. Na drzwiach kartka: DZIŚ ZAMYKAMY. DZIŚ PROMOCJE! SUPER CENY! NAJWIĘKSZE OKAZJE! Sąsiad od jamnika z jamnikiem przeszedł obok, patrzył się. Medalińska straciła fason. Pokazała na sąsiada, na gołębia, na kartkę.  ? Jutro już spokojnie będzie można. Nie jak na ścięcie. Gołąbek tylko stąd bułki je. Chudy jest, a rośnie jeszcze, rozwija się, musi jeść ? powiedziała. Krystian wypadł na balkon. Znów zaczął swoje cyrki. ? Ja? ja przepraszam ? powiedziała Medalińska skurczona, zmęczona, poniżona ? Nie wiem dlaczego tak. Nie rozumiem. Doktór próbował dojść sedna, autorytety pedagogiki próbowały, indywidualny tok był, ale Krystian? Krystian? Jestem tym bardzo zmęczona. Bardzo. To nie jest tak, że się nie staram, że nie próbuję, że tylko praca. Już nie? Kry? ? głos jej osłabł, westchnęła, siły zebrała ? Krystian! Do środka! Nie wiem skąd on je bierze? ? pokazała na gołębia ? Chowa je po domu, Wiola ma problem, przepraszam, to w jednej, to w drugiej szafie chowa, w kredensie też, potem śmierdzi ? powiedziała. ? Krystian! ? krzyknęła. ? Krystian!



V
Jadłem chleb z pętli. Nie smakował mi. Wyszedłem z bloku zapalić, nerwy uspokoić. Na dole sąsiad od jamnika. Jamnik wąchał krawężnik. Poszedł kawałek. Wąchał. Poszedł. Wąchał. Zaznaczył terytorium. Wąchał. Popatrzyłem na sąsiada, sąsiad na mnie. Popatrzyliśmy na jamnika. Wąchał. Poszedł. Zaznaczył. Popatrzyliśmy na koniec ulicy. Na zakręt. Na piekarnię. Kraty w witrynie, kłódka na drzwiach. ? Niedobry ? powiedziałem i odpaliłem papierosa. ? Tak, niedobry ? powiedział sąsiad. ? Nie dobrze ? powiedział. Popatrzyliśmy na jamnika.



VI
Medalińska herbaty, ciasta nie ruszyła, patrzyła przez okno, powiedziała wreszcie: ? Doktór bezradny, pedagodzy bezradni, Wiola też. Uparł się. Mówi, że pan ma być. Odstawiłem kubek, wstałem, spojrzałem w prawo, na Medalińską, w lewo, na rysunek w ramce, na meblościankę, chrząknąłem, usiadłem. ? Nie je. W oczach niknie? gołąbek mój ? głos jej się łamał ? Ja zajmuję kierownicze stanowisko, ważne, ryzykowne, odpowiedzialne, ja muszę trochę, chociaż trochę odpoczywać, w domu spokój mieć? Pan pomoże? ? Wie pani? ? powiedziałem. ? Pan mu tylko da. Tylko. Jak trzeba zapłacę ? powiedziała, nałożyła płaszcz, nałożyła rękawiczki, poszła. Patrzyłem jak idzie po schodach. Chrobotnął zamek, na korytarz wyszła sędziwa sąsiadka. ? Ściany cienkie, nie że specjalnie słuchałam. Człowiek, bliźni, sąsiad w potrzebie. Dobry uczynek zrobić warto ? powiedziała ? Pan jak będziesz na Słonecznym, możesz mi przy okazji chleb od Maciejewskiego wziąć?



VII
Dzban z kolorowym grysikiem, telewizor cienki jak kartka, rzadki kwiat w donicy, świeczki i świece. Design, funkcjonalność. Stałem w progu skrępowany, zmieszany. Medalińska swobodna, rozluźniona, adekwatna, w stroju domowym przywitała mnie, poprosiła, żebym czuł się jak u siebie. Ruszyłem niepewnie. Na rozległej kanapie, pośród poduch i poduszek, siedział Krystian. Patrzył to na mnie, to na Medalińską, to na balkonowe drzwi. Pojawiła się i Wiola, niemłoda, ale zadbana pomoc domowa, miała ładne zęby, przyniosła tacę pełną drogich produktów spożywczych. Były i kajzerki od Maciejewskiego. Krystian patrzył to na tacę, to na Medalińską, to na Wiolę, to na mnie. To na balkon. Medalińska patrzyła to na mnie, to na Krystiana, to na tacę. Wiola nie patrzyła na nic. ? Jedz ? powiedziałem.



VIII
? ?jeden wiejski i słowiański i dwa tradycyjne i królewski, a i szefa, pięć bułek poznańskich? ? czytałem z karteczki. Nowa piekarnia była wielka i błyszcząca. Za ladą Maciejewski, promienny i jowialny, jak paw dumny. ? Sporosporo! I pan to sam zje? ? dowcipnie, humorystycznie zagaił. ? Pan nie tylko dla mnie chleb robił ? burknąłem, nie było mi do śmiechu, zapłaciłem, pożegnałem się, wyszedłem. Dreptałem lepszym chodnikiem. To tu, to tam fantazyjny klomb. Czasami pinia. Czasami rododendron. No i eleganckie bloki. Wreszcie płot, strażnik w budce. Strażnik spojrzał, przycisk wdusił, bramka roztwarła się. Po drugiej stronie tłumek. ? Jezu! Patrzcie! Ma! ? zawołała sędziwa sąsiada. Ludzie wyciągnęli ręce. Rozdałem chleby, bułki i inne wypieki.



IX
Krystian wstał, wybiegł z mieszkania. Medalińskiej nie było. Spojrzałem na Wiolę. ? Co mu się stanie? To strzeżone osiedle ? powiedziała spokojnie, bez emocji, nawet nie spojrzała, działo się na ekranie. Dogoniłem go. Szliśmy między bloki. Minęliśmy trawniki, pinie, rododendrony, azalie. Na środku osiedla rozgardiasz, wykopy, rury, błoto. Krystian przelazł przez dziurę w płocie. Ja za nim, potem do jednego z niedokończonych bloków. Jedno, drugie, trzecie piętro. Tam przestrzeń, betonowe słupy, zimno, wilgotno. Najpierw cicho. Potem gruchanie.

Krystian stał spokojnie, kruszył kajzerki. Gołębi przybywało, gruchały, łopotały skrzydłami. Chmura kurzu rosła, zasłoniła go, zasłoniła gołębie. Zostało gruchanie i łopotanie. Głośno przez chwilę. Wreszcie zrobiło się gruchania, łopotania mniej, gołębię odleciały. Jeszcze kurz wisiał, jeszcze opadały pióra. Jedno, drugie. Znów go zobaczyłem. Stał kawałek dalej.

Schylił się.



X
Medalińska sapała i stękała. ? Pan poczeka, poczeka, zejdę ? powiedziała. Przestała stękać, sapać. ? Słucham? ? On je zabija ? powiedziałem do słuchawki ? Byliśmy na placu budowy i? ? Tam się nie buduje, bankructwo, to tylko stoi, degraduje się, szpeci piękne osiedle ? poprawiła mnie Medalińska. Streściłem sytuację. ? Oddzwonię ? powiedziała, rozłączyła się. Chwila minęła. ? Mówi, że to nieprawda ? powiedziała. ? Tak to wyglądało to? ? Ja Krystianowi wierzę ? ucięła. Zaczęła stękać i sapać. Głośniej i częściej. Najprawdopodobniej zwiększyła nachylenie bieżni.



XI
? Mi pan nie wziął?! ? Trzy miały być! ? Ze słonecznikiem! Mówiłem przecież! ? Tak mało?! ? Inny chciałem! ? To na pewno moje? ? Czemu dla mnie nie?! ? Nie zamawiał pan.
? Zamawiałem. ? E! ? To na pewno chleb prezesa? ? Ejże! ? Przecież? ? Dość! ? Ale! ? A mi?! ? A ? Wyrwałem się z tłumu i poszedłem chodnikiem. Trąciłem butem martwego gołębia.



XII
Otworzyłem. W drzwiach sędziwa sąsiadka, sąsiad od jamnika, inni sąsiedzi, sąsiadki. Wszyscy lekko pochyleni, potulni, skorzy do ustępstw. ? Panie szanowny sąsiedzie? ? zaczął sąsiad od jamnika. ? Maciejewski tu obok mieszka! Sami sobie idźcie chleb załatwiać! ? burknąłem. Sąsiad od jamnika zmieszał się, reszta też. ? No jak niby? Do tego zbója chodzić, prosić, błagać mamy?! Niedoczekanie jego! Nam o chleb chodzi. To dobry chleb powszedni jest. Bez pana, sąsiedzie, się nie da. Prosimy, pomóż nam.



XIII
Ludzie krzyczeli, tłoczyli się, napierali. Straciłem równowagę, upadłem. Leżałem, powyżej stopy, nogi, obcasy, krzyki, dłonie, twarze, paznokcie. Łapią co mogą, kłócą się, targają, targują, tykają, z rąk sobie wypieki wyrywają. Po chwili rozchodzą się. Strzępy reklamówek, okruchy sypią się na chodnik. Ja na chodniku. Gołębie truchło leżało obok. Leżało martwe. Leżało w sposób znaczący.



XIV
Medalińska mniej władcza, mniej elegancka, mniejsza siedziała. Woda w czajniku dochodziła. ? Nie mogę tam, to niebezpieczne, pani wybaczy. ? On niknie, rozumie pan? On nie może niknąć. On ma życie przed sobą! Gołąbek mój. Młody, a już taki mądry, bystry, roztropny. Tylko skryty? ? Rozumiem pani bóle, ale ci ludzie, ci ludzie, boję się o zdrowie, no niestety? ? mówiłem pewnie, stanowczo, zdenerwowałem się nawet, rozlałem wodę, musiałem ścierać. Medalińska prosiła jeszcze przez chwilę. Jeszcze przez chwilę odmawiałem. Herbatę piłem sam.



XV
?Jak tak można?! To chleb powszedni jest! Otwieraj pan! ? krzyczał tłumek. ? Proszę odstąpić! Tylko mieszkańcy i zaproszeni goście! Odstąpić proszę! Bo służby porządkowe zawezwę! ? pogroził strażnik w budce. Tłumek napierał, bił pięściami w furtkę, szarpał klamkę, płakał, jęczał. Mieszkańcy Osiedla Słonecznego powychodzili na balkony. Patrzyli ciekawie, z zainteresowaniem. Ktoś podsunął sobie ratanowe krzesło, ktoś nalał sobie coś do picia. Krystian szalał na balkonie. Niby nie jadł, ale siły miał. Nachylał się przez barierkę, obrażał, krzyczał, skakał, wył. Martwe gołębie latały. Tłumek napierał. ? Otwieraj pan! ? krzyczał. Strażnik telefon służbowy wyciągnął, już, już pierwszy klawisz przyduszał. Krystian ryczał, wrzeszczał, przez barierkę się wychylał. Za mocno się wychylał. Poleciał, wpadł w pinie, w rododendrony. Tłumek westchnął. Strażnik westchnął. Westchnąłem.



XVI
W piekarni na pętli bochenki niewyrośnięte, zbyt przypieczone, bułki niesmaczne, płaskie ciasta, słodkości przesłodzone. Stałem w kolejce smutny, zrezygnowany, w koło sąsiedzi, sąsiadki. Smutni i zrezygnowani. Do tego patrzyli się. ? Sucham ? powiedział piekarz z pętli przyszła na mnie kolej. Spojrzałem na półki. ? Nie ma wieloziarnistego? ? jęknąłem.
? Do piętnastej frykasy schodzą ? powiedział rzeczowo, zimno piekarz, stary już mężczyzna, łysy, z krzaczastymi brwiami. Na półkach tylko bochny pszenne leżały, zapychacze, bez wartości odżywczych. Skrzywiłem się malowniczo. Sąsiedzi i sąsiadki także wyrazili dezaprobatę. ? Chleb dobry każdyn! ? ryknął piekarz z pętli ? Nie podoba się?! To won! Do marketu biegać! Zamilkłem. Zamilkli sąsiedzi i sąsiadki. Nikt nie chciał chleba w markecie kupować. 



XVII
Wieczór, noc, świeciły lampy. Piekarz Maciejewski spojrzał na mnie, potem na klamkę.
? Tego się nie spodziewałem ? powiedział. Stary budynek piekarni ulegał degradacji. Szyby powybijano, na ścianach pojawiły się nieprzyzwoite rysunki i napisy. ? Ludzie o prawo do chleba się bili. O chleb powszedni? I jeszcze ten? wypadek. Mimo wszystko? mimo wszystko ja mu źle nie życzyłem ? pokazał na balkon. Patrzę, a tam Medalińska. Wieczór, noc, średnio ją widziałem, zarys właściwie. Stała przy barierce. Wychylała się niebezpiecznie. ? Pani uważa ? powiedziałem. Nie posłuchała, jeszcze bardziej się wychyliła, w sposób wręcz prowokujący. ? Pani przestanie! Ja panią proszę! ? Ja prosiłam i co? ? powiedziała, syknęła, jeszcze bardziej się wychyliła. ? Ojciec mówił, żeby trzymać? ? zabuczał Maciejewski spod drzwi. Siadł, zapłakał, wstał, chwycił butelkę (miał butelkę w kieszeni skórzanej kurtki), upił ze dwa łyki, zobaczył że pusta, znowu siadł. Medalińska zniknęła w mieszkaniu, wróciła ze szklanką, literatką. Chyba też spożywała alkohol. Maciejewski twarz w dłoniach ukrył. Zabeczał. Medalińska na balkonie zabeczała. Stałem pomiędzy nimi uwięziony, kulturalny. Brzęknęło, coś się rozbiło. Na chodniku szkło, szczątki literatki. Balkon Medalińskiej pusty. Piekarz płakał jeszcze chwilę, zmęczył się, smarknął, chwycił butelkę, zobaczył, że jest pusta, spojrzał na mnie. Oczy miał spuchnięte, czerwone. Rzucił butelką.



XVII
Zaszurałem krzesełkiem, siadłem przy łóżku. Siatkę mandarynek położyłem na stoliczku. Chwyciłem jedną, obrałem, podałem Krystianowi. Krystian podziękował. Sam jeść zacząłem. ? Złamań trochę, praktycznie nic, wstrząśnienie mózgu, ale lekkie, będzie dobrze. Do wesela się zagoi ? powiedziałem, obierałem kolejną mandarynkę ? Mama pana się naraża. Kocha i się naraża. Tak z żalu. Codziennie prawie się wychyla z balkonu. Zagraża sobie. Mówi, że to moja wina jest. ? To jej zdanie ? powiedział Krystian. ? Ale tak nie jest! ? syknąłem. ? To twoje zdanie. ? Mama mówiła, że pan taki mądry jest, że pan rozsądny. ? To jej zdanie. ? Pan coś poradzi, dobrze? ? E tam ? powiedział Krystian. Butny, prowokujący, drażniący, w łóżku.



XVIII
? To pan z tymi gołębiami wymyślił, tak? ? Nie proszę pani. ? Dlaczego pana Krystian wybrał? ? Nie wiem proszę pani. ? Pan to zaplanował? ? Nie proszę pani. ? Pan nie idzie, nie skończyłam ? powiedziała Medalińska. ? Tylko z nogi na nogę przeskoczyłem ? powiedziałem. ? Bo skoczę. ? Proszę pani pro? ? Pan się nie waży prosić proszę pana! To ja pana prosiłam proszę pana! Ja – matka! Pan wie kto to matka jest? ? przechyliła się, prawie wypadła. Stałem na chodniku obok starej piekarni. Mijali mnie sąsiedzi. Szli z pętli. Patrzyli się. Syczałem, tajemnicze znaki dłońmi dawałem, SOS, ratunku. ? My pana prosiliśmy ? prychali. ? Pan nas zawiódł strasznie ? prychali. Medalińska znów się przechyliła. Prawie, aż za bardzo. ? Pani proszę nic nie robi. Proszę ? mówiłem. ? Pan jest straszny! Pan wie w ogóle co to wychowywywanie jest? Ja go pod sercem nosiłam, gołąbka mojego, ja pierwsze jego słowo pamiętam, drugie, trzecie i kroki pierwsze pamiętam. Tyle go nauczyłam: prawdy, roztropności, szacunku, odwagi, mądrości, empatii, kreatywności, komunikatywności, pracowitości, punktualności, kultury. Błędu nie popełniłam. Ja go dobrze wychowałam!
? Byłem dziś w szpitalu. Mandarynki zaniosłem. ? Nie wierzę panu. ? Byłem. Zaniosłem. Rozmawialiśmy. ? Wymyśla pan. ? Krystian powiedział, że ma się pani nie wychylać.
? Tak? powiedział? ? powiedziała Medalińska, trochę zmieszana, trochę spokojniejsza.
? Tak powiedział ? powiedziała i odsunęła się od barierki.



XIX
Noc, cisza, sen, spokój, hałas, harmider, syreny. Wychyliłem się przez okno. Eleganckie elewacje Osiedla Słonecznego pulsowały czerwienią. Krzyki, gwizdy, strażackie wozy. W szlafroku wybiegłem przed blok. Wybiegł sąsiad od jamnika, wybiegła sędziwa sąsiadka. Wybiegli inni sąsiedzi i sąsiadki. Dzielni strażacy robili co mogli.



XX
Kilka osmolonych żerdzi. Czarne kafle posadzkowe. Błoto z wrytymi śladami opon. Stał nieopodal. Patrzył na żerdzie, na błoto. Grzebał patykiem w kałuży. Przywitaliśmy się, rzucił patyk, poszliśmy razem. Minęliśmy bramkę i budkę strażnika. Maciejewski nie skręcił.
? Piekarnia zamknięta. Pracuję gdzie indziej ? powiedział. Szliśmy na pętlę. ? Smutno mi tylko trochę ? mówił po drodze Maciejewski ? Spróbowałem, nie wyszło. Trudno. Mądrzejszy jestem. Wie pan. Nowe doświadczenia. Dorasta się.

Pod piekarnią na pętli tłum. W jednej kolejce sąsiedzi ode mnie i mieszkańcy Osiedla Słonecznego. Chrząkali, nerwowo z nogi na nogę przestępowali. Starali się nie patrzeć, ale się patrzyli. Gołębie dreptały między nimi. Dziobały coś, gruchały, skrobały pazurkami. Z piekarni wypadł piekarz z pętli. Zdenerwowany, łysy. ? O której miałeś być cholero?! ? ryknął na Maciejewskiego ? Za ladę marsz! Szybko! Raz! Maciejewski skulił się, zbladł, pobiegł. Piekarz z pętli patrzył jak biegnie, jak wbiega, jak fartuch zakłada. Westchnął, wyciągnął paczkę papierosów, zaproponował mi jednego, podziękowałem, pięć dziś już było, wyłuskał dla siebie. Klepał się po kieszeniach, szukał zapałek. Podałem mu paczkę, podziękował, odpalił. ? Mnie ojciec piec chleba uczył, a jego uczył jego ojciec. A jego, jego. Tak to było ? mówił, patrzył na Maciejewskiego, jak resztę wydawał, jak nową paczkę reklamówek roztwierał ? Ja swojego też uczyłem. Jak mąkę odmierzyć. Jak ciasto zagnieść. Pytałem go, rozumiesz? Mówił, że rozumi. A jak pytałem, wiesz co dalej, to powiedział, że wie ? dmuchnął dymem, potarł skroń, brew krzaczastą, łysinę, patrzył na Maciejewskiego, jak chleb kroi, jak zamówienia przyjmuje, jak bułki pakuje ? Wiesz, że kłamie, ale wierzyć musisz. Przecież nie uwiążesz ? mówił, patrzył na Maciejewskiego, jak rolkę w kasie wymieniał, jak okruszki zamiatał ? A potem jak swoje robi i źle robi, bo wiesz, że źle robi, to serce boli ? powiedział, zaciągnął się, dmuchnął. Maciejewski wyszedł przed piekarnię, przechylił łopatkę, wysypał okruchy na trawnik. Zleciały, zbiegły się gołębie. Trzepotały, gruchały. Ludzie przestępowali z nogi na nogę, chrząkali. Piekarz z pętli dłoń uniósł, przetarł prawe, potem lewe oko.

? Mówiłem, mówiłem ci cholero żebyś tak nie robił! ? krzyknął.

 





Opowiadanie numer cztery. Seria Mieszczańska.



Marcin Pluskota, sierpień 2014