Przyzwyczailiśmy się myśleć, że zaplanowana podróż dzieje się od do. Otóż nie. Maliszewski bardzo wyraźnie wywraca do góry nogami taką perspektywę. Mówi po cichu, tonuje emocje, skrada się by po chwili pojawić się znikąd niczym konduktor w PKP i wybudzić z popołudniowej drzemki. Krzyknąć ni stąd, ni zowąd ? bilet do kontroli! Proszę nie spać, bo ktoś Pana okradnie. Tak zdaje się słyszeć. Bądź niezwykle czujny, rozglądaj się dookoła, ale jednocześnie dawkuj głębokie spojrzenia. One są na wagę złota ? pisze. Maliszewski wyraźnie też klepie, niby po przyjacielsku (o ile istnieje szczera, pociągowa znajomość) i mówi ?obejrzyj się?. Tu króluje bezmyślność, zadowolenie z masowości, poczucie bezpieczeństwa w tłumie przemierzającym kolejne przedziały. Autor wielokrotnie z tego pociągu wysiada, wystawia głowę za okno i to niezależnie od prędkości, z jaką jedzie pociąg. To podróż niewygodna, bo zmuszająca do pytań. Obliguje do przypominania o sobie zdarzeń i osób, o których dawno byśmy chcieli zapomnieć. Odkurza fakty, które zatarły się i którym nadaliśmy inne znaczenia. Wreszcie wyciąga na wierzch spory, które już chcieliśmy skatalogować i bezpiecznie odłożyć, te których znaczenie uprościliśmy. A może wyskoczyć z pociągu?

Z precyzją punktuje, a wręcz odtwarza język Polaka. Podgląda, zagląda dalej niż tylko przez ramię, nadaje mu cechy osobiste, wyraźne i bardzo indywidualne rysy. Wydobywa na wierzch, czasem bardzo śmierdzące coś, co w nich zarazem głęboko i płytko tkwi, co buduje ich tożsamość. Sięga po jarmarczne wręcz metafory, pewnym zachowaniom, słowom, gestom, powtórzeniom przypisuje specjalne znaczenie. Bawi się hierarchią ważności spraw oczywistych, komunikatów, nad którymi się nie zastanawiamy, a które mogą stanowić śmiertelne zagrożenie. Kokietuje małe i duże gesty. Detronizuje tak bardzo popularny ?zdrowy rozsądek?, buntuje się przeciwko tyranii przyzwyczajeń i powtarzaniu wyuczonych fraz bez opamiętania. ??Panie góral, niech pan się uspokoi, bo zawołam i na tym się skończy?? ? kwituje najprościej, jak się da. Niezależnie od nadawcy, autentyczność buduje właśnie nie poprzez trywializację czyjegoś zachowania, umasowienie czy standaryzację, tylko uczciwe podejście. Jak do człowieka, nie kolejnego numeru biletu. ?Przemyśl ? Szczecin?, to podróż przez konteksty, w której każdy grymas i wypowiedziane zdanie mogą stać się w jednym momencie podniesione do rangi sprawy narodowej (Polskiej, rzecz jasna), by za chwilę obić jej autora, upodlić i zrugać jak psa.

Maliszewski wcale nie wsiada do tego pociągu, to wcale nie podróż kompletna. Bez wyraźnie zakreślonej stacji początkowej i końcowej. Przemyśl i Szczecin, to polska spolaryzowana. Wschód i Zachód. Dwa światy, można by ująć. Tak naprawdę nie wiadomo, gdzie wsiada Maliszewski. Te wszystkie zachowania, rozmowy, te egzaltacje o ?kredytach we frankach? i te ?o papierosku? wcale nie muszą mieć określonego miejsca urodzenia. ??Ja/i mój narzeczony zamówiliśmy pokój /z oddzielnymi łóżkami dostaliśmy jedno/ podwójne pociągam państwo do odpowiedzialności za ciążę w którą zaszłam/a której by nie było gdybyśmy otrzymali to/o co prosiliśmy??.

Autor pisze o Polsce kąśliwie, pisze z pozycji czujnego intelektualisty, którego jednocześnie bawią i przerażają obserwacje. Boi się gestów, bo wie, jak bardzo intencjonalne i nieprzewidywalne mogą być. Boi się wypowiadanych słów, bo wie, że nie stoją za nimi żadne gwarancje. Ucieka od wartości, zdając sobie świadomość z ich postępującej dezaktualizacji. Woli prowokować, woli niepewność. Defetyzm ? pisze, niepewność? ??Sugerujecie państwo zmiany? A dokładnie, w którym miejscu? Więcej optymizmu. A skąd mamy go wziąć? Nie ma go we mnie, nie ma w świecie. Dlaczego pan w kapelusiku sięga po prochowiec? Do Szczecina jeszcze daleko. Cooo? Wysiadacie we Wrocławiu?! I tak mnie chcecie zostawić? Tak z niczym? Że dostanę na piśmie? Ale co dostanę? Wyrok, pochwałę, zakaz, prolongatę ? co dostanę???. Niczego nie dostanie. Polskość, o której pisze Maliszewski, jest wybiórcza, zmienna jak pogoda, o której codziennie tworzy się anegdoty i powiedzenia, a które tracą swoją ważność wraz z nadejściem kolejnej pory roku. Pisze o polskości rozmemłanej, którą każdy rozgrzebuje wedle własnych potrzeb i żądzy takiej, która stanowi poligon doświadczalny zarówno dla szeregowca, jak i generała Polskości. Żadna to ojczyzna, żadna matka. Każda stacja, byle kibel, byle polna sławojka. Byle wysikać się i spojrzeć przez ramię czy nikt nie patrzy. Vivat Polska.

Autor celnie kreśli ten obraz przedziałowych bite na argumenty, gdzie rolę pełni się często w zależności od miejsca, które się zajmuje. Wyśmiewa te wszystkie dogmaty padające w pociągowych dyskusjach. Te wszystkie ?bo tak?, ?bo ja pamiętam, ?bo ja mówiłem?. Każdą reprodukcję myśli, do której przypisuje się twórczość, karci akapitem.  Nie liczy się z żadną autonomią i niezależnością, powagą i dojrzałością. Wszystkie stare, śmierdzące zużyciem schematy, gdy tylko to możliwe, wyrzuca za okno. ??Sąsiedni tor okazał się torem kolejki wąskotorowej, z tym przejechaniem to była przesada. Lokomotywa po prostu potrąciła pasącą się na torach Mućkę. Zaczęto snuć rozważania na ten temat. Czy okaz trafi do rzeźni? Co się robi z taką górą mięsa? A może będzie żyć z przetrąconym biodrem i dalej dawać najlepsze mleko? Jaka kara spotka niefrasobliwego rolnika? Kara? Za co? Zerwała się z łańcucha i tyle. ? Czy była ubezpieczona? ? zainteresował się pan w garniturze mocno ściskający czarną teczuszkę. ? Bo to jest błąd naszych rolników, że w zasadzie niczego nie ubezpieczają, a potem bezprawnie odchodzą. Odszkodowanie, proszę państwa, nie bierze się z powietrza, lecz z wcześniej powierzonego kapitału, a co zrobić, jeśli go nie ma???.

 

Mateusz Dworek